Tego wieczoru jeszcze długo rozmawiałyśmy. Pod koniec nawet udało mi się kilka razy zaśmiać z żartów mamy. Zadzwoniłyśmy też do Kamili, żeby przekazać jej już bardziej radosne wieści. Wiedziałam, że czeka mnie przeprawa przez bardzo ostry życiowy zakręt. Było to możliwe tylko przy wsparciu mamy i siostry. Sama bym tego nie udźwignęła i prawdopodobnie chciałabym… raz na zawsze zakończyć to pasmo nieszczęść, jakie mnie spotkało.
Na szczęście każdy z nas ma swojego anioła stróża. Moim była kobieta, która od siedemnastu lat prowadziła mnie za rękę przez życie. Podnosiła, gdy upadałam, i biegła za mną, gdy za daleko uciekłam. Zawsze była tuż obok, by we właściwym momencie wyciągnąć do mnie pomocną dłoń. Oby nigdy jej nie zabrakło blisko mnie, szczególnie w najważniejszych chwilach.
Tygodnie mijały w zatrważającym tempie. W szkole na początku nie przyznałam się nikomu, że spodziewam się dziecka. Choć z pomocą mamy było mi znacznie łatwiej, nie potrafiłam jeszcze zakomunikować całemu światu, że za kilka miesięcy z przytupem wkroczę w dorosłość. Nosiłam pod sercem nowe życie, o które musiałam dbać bardziej niż o siebie.
Krystian stale mnie unikał. Klaudię zostawił po kilku randkach i niemal natychmiast zaczął spotykać się z kolejną zdobyczą. Tym razem z rudą Beatką. Cóż, oby one wkrótce nie obwieściły mu tak radosnej nowiny, jak ja. Zranił mnie, ale starałam się nie rozklejać i skupić na konkretach. Miałam nadzieję na normalne alimenty, które z całą pewnością będzie musiał wypłacać mojemu dziecku. Bardzo chciałam uniknąć rozpraw sądowych, aby formalnie można było zatwierdzić konieczność ich wypłacania. Mogłam też spróbować porozmawiać z jego babcią, która od dawna go wychowywała, ale od kiedy jej wnuk stał się pełnoletni, straciła nad nim jakąkolwiek kontrolę. W chwili, gdy Krystian odwrócił się do mnie plecami, znienawidziłam go. Cała moja miłość do niego w jeden mroźny dzień przerodziła się w uczucie, które dodawało mi energii. Mówi się, że pomiędzy miłością a nienawiścią jest cienka granica, a on z całą pewnością ją przekroczył.
To, co bardzo mnie zaskoczyło, to reakcja mojego ojca na wieść, że jestem w ciąży. Zawsze powtarzał, że to ja jestem jego małą córeczką, ale obawiałam się, że może wpaść w furię. Jednak on, kiedy się dowiedział o wszystkim, popłakał się ze wzruszenia. Od tego dnia nie tknął alkoholu. Byłam jednak sceptycznie nastawiona, bo zdarzały się przecież już wcześniej takie momenty i kończyło się to zawsze tak samo. Tym razem bardzo chciałam wierzyć, że może to być dla niego przełom.
Pamiętam, jak Kamila obwieściła rodzicom, że spodziewa się dziecka. Mama zalała się wtedy łzami, ale tatę obeszło to tyle, co zeszłoroczny śnieg. Wzruszył tylko ramionami i jakby nigdy nic poszedł na spotkanie ze swoimi kumplami. Teraz jednak było inaczej. Zupełnie inaczej. I może właśnie to sprawi, że będzie lepiej? Modliłam się o to. Naprawdę szczerze zaczęłam się modlić.
Tego dnia po szkole musiałam jeszcze podejść do cioci po jakiś tajny przepis na ciasto. Mama miała trochę oszczędności i choć teraz postanowiłyśmy zbierać wszelkie drobniaki na wyprawkę dla mojego maleństwa, to chciała uczcić swoje urodziny. Miała przylecieć Kamila z rodziną, zaprosiliśmy też ciotkę z wujkiem oraz najlepszą przyjaciółkę mamy, panią Gosię.
Po szkole przeszłam się spacerkiem do cioci. Dzień był naprawdę piękny. Po zimie nie został już nawet ślad. Drzewa powoli zaczynały się zielenić. Wszystko budziło się do życia.
Cała rozpromieniona weszłam do budynku, w którym mieszkali ciocia Aniela i wujek Zbyszek. Uwielbiałam ich. Nigdy nie doczekali się potomstwa. Ciocia była kilka razy w ciąży, ale za każdym razem kończyło się nieszczęściem. Na adopcję nigdy się nie zdecydowali. Mieli za to siebie i niesamowitą miłość, której każdy im zazdrościł.
Ciocia Aniela otworzyła mi z wielkim uśmiechem na twarzy. Im również nic nie powiedzieliśmy o moim stanie błogosławionym, jednak byłam niemal pewna, że ona coś podejrzewała. Nigdy nie powiedziała wprost, zapewne czekając, aż sama jej to wyznam, jednak jej domysły nie pozostawiały złudzeń.
Piłyśmy herbatę, rozmawiając o zbliżającym się przyjęciu mamy, kiedy rozdzwonił się mój telefon. Mama.
– Hej, mamuś, jestem już u cioci i niedługo wracam – powiedziałam od razu po odebraniu telefonu. Wiedziałam, że mama z niecierpliwością czekała na przepis na ciasto marchewkowe.
– Marlenko… kochanie… – usłyszałam w słuchawce zapłakany głos mamy.
– Mamo, co się dzieje?
– Tata… – załkała i załamał jej się głos.
Rzuciłam telefon na stół i wybiegłam z mieszkania. Nie zwracałam już uwagi na oznaki nadchodzącej wiosny. Teraz nic nie miało znaczenia. Powtarzałam wciąż w myślach: „Boże, tato, nie zostawiaj nas! Nie teraz!”. Pędziłam co sił w nogach, jednak okazało się, że przez ciążę moja kondycja nie była już taka, jak kilkanaście tygodni temu. Zziajana wpadłam do domu. Mama siedziała w przedpokoju, tuż pod ścianą, zanosząc się płaczem.
– Mamuś, jestem.
4. Marlena
Marzec 2011
Bałam się, że straciłam ojca. Nie wiem, dlaczego pomyślałam akurat o najgorszym. Zazwyczaj wyobrażałam sobie sceny, w których dzwoni do mnie ktoś bliski i łamiącym się głosem przez łzy wymawia imię osoby, która odchodzi z tego świata. Zawsze niepokoiłam się na myśl o takiej chwili. Tak, bałam się śmierci. Co może się wydawać dziwne – nie swojej. Najbardziej na świecie bałam się stracić rodziców, siostrę, jak kiedyś babcię. Tej, niestety, nie było już wśród nas. Bardzo za nią tęskniłam. Właściwie z każdym kolejnym dniem powinnam to lepiej znosić. Jednak tak nie było. Kochałam moją babunię każdego dnia tak samo, a tęsknota, zamiast maleć, wzrastała.
Czy można być gotowym na śmierć? Czekać, aż nadejdzie moment, w którym zapuka do naszych drzwi, wskazując kościstym palcem osobę, po którą przyszła? Tylko głupiec się jej nie boi, ktoś, kto nie kocha lub człowiek niemający już nic do stracenia. Ja miałam. Kogoś, kogo kochałam najbardziej na świecie. Za kilka miesięcy do tego grona miała dołączyć jeszcze jedna osoba, małe serduszko, które z każdym dniem rozwijało się w moim ciele.
Kiedy przybiegłam do domu od cioci Anieli, próbowałam pocieszyć mamę, chociaż kompletnie nie wiedziałam, co się stało.
– Mamo, proszę, popatrz na mnie i powiedz spokojnie, co się dzieje. Gdzie jest tato? – zapytałam, chociaż chyba wolałabym nie wiedzieć.
Bałam się usłyszeć, że zabrała go karetka. Kiedy biegłam, nie słyszałam sygnału syreny. Jeśli zabrałby go ambulans, najprawdopodobniej oznaczałoby to jedno: taty nie byłoby już wśród nas. Mogło być też tak, że nie słyszałam sygnału przez strach, który zawładnął moim ciałem. Oczekując odpowiedzi od mamy, trzęsłam się jak galareta. Opadłam na kolana tuż obok niej, bojąc się, że nie ustoję na nogach.
W końcu mama podniosła zapłakaną twarz i wpatrując się w moje oczy, zaczęła mówić.
– Nie wiem, co się stało. Po prostu nie wiem… Posprzeczaliśmy się, Franek się zdenerwował i wyszedł. Znów wyszedł, rozumiesz? A tak mu dobrze szło! – Ostatnie słowa wykrzyczała i znów zaniosła się płaczem.
Tym razem to ja zaprowadziłam mamę do jej pokoju. Przykryłam ją kocem i poszłam do kuchni, zaparzyć jej ulubioną herbatę jaśminową. Jak mawiała moja świętej pamięci babcia: Na wszelkie problemy najlepsza jest dobra herbata,