– Przyj! Teraz, mocno! – Nawet położna się w końcu zaangażowała. Chyba i ona zaczynała być powoli zmęczona, choć właściwie oprócz patrzenia na nas wilkiem i wygłaszania kąśliwych uwag praktycznie nic nie robiła. – Marlena, dasz radę, jeszcze trochę!
I tak w kółko. Powoli wybijała kolejna godzina i choć położna widziała już główkę, twierdząc, że moja córeczka ma dużo włosów, akcja nie posuwała się do przodu. Przynajmniej tak twierdziła. Ja na przemian płakałam i prosiłam o cesarkę, choć panicznie się jej bałam. Nie byłam na nią przygotowana. Do szpitala szłam z przekonaniem, że uda mi się urodzić siłami natury. Nawet tutaj, na sali porodowej od wszystkich wkoło otrzymywałam zapewnienia, że lada chwila urodzę. Wszystko było niemalże książkowo: dziecko idealnie ułożone, odpowiednia proporcja miednicy i główki dziecka, silny organizm młodej matki. Wszystko niby idealnie, a ja wciąż nie tuliłam swojego dziecka w ramionach.
Mijały kolejne minuty i w kółko działo się to samo. Te same polecenia, coraz mniej entuzjazmu ze strony pani położnej, a ja tylko prosiłam o to, bym mogła się podnieść. Ślizgałam się na tym całym fotelu, łóżku czy jak to jeszcze nazwać. Miałam wrażenie, że zaraz spadnę i w końcu, uderzając o podłogę, urodzę. Kiedy wypowiedziałam głośno swoje obawy, tylko mnie wyśmiano. A ja naprawdę się tam ślizgałam…
Do sali wchodziły różne osoby, głównie pielęgniarki i położne. Nie mogłam wyzbyć się wrażenia, że wszyscy tutaj działali jak bezemocjonalne maszyny. W końcu i pani doktor prowadząca raczyła się pojawić i sprawdzić, co się właściwie dzieje. Stała przede mną z założonymi rękoma i spoglądała na zegarek. Kiedy moim ciałem zawładnął kolejny skurcz, ona zastanawiała się głośno, czy zdąży wrócić do domu, by zrobić mężowi śniadanie. Wymieniły tylko porozumiewawcze spojrzenia z położną, która była ze mną przez te wszystkie godziny, po czym lekarka wyszła. Chwilę po tym wszystko się zmieniło.
– Dobra, Marlena, ostatnia szansa. Albo teraz rodzisz, albo robimy cesarskie cięcie, to już twoja decyzja.
– Teraz? Po tym wszystkim? Są do tego jakieś wskazania, coś zagraża dziecku? – Moja siostra od razu zaczęła o wszystko wypytywać.
Ja właściwie nie miałam już sił nawet na to. Chciałam tylko, żeby to wszystko się skończyło, choć na samą myśl o zabiegu zaczęły mi do oczu napływać łzy. Tak bardzo się tego bałam…
– Ten poród trwa już za długo. Dziecku może coś zagrażać – odpowiedziała położna, unikając kontaktu wzrokowego.
– Macie je cały czas pod kontrolą. Czy cokolwiek złego się dzieje? Porody trwają nawet po kilkanaście godzin.
– Wiem, co robię, proszę nie ingerować w pracę personelu.
Czułam już tylko spływające po policzkach łzy. Starałam się, naprawdę się starałam. Tak bardzo chciałam ją urodzić naturalnie, żeby nikt mi nigdy nie zarzucił, że jestem gorszą matką, bo nie dałam rady. Po tym wielogodzinnym wysiłku na sali porodowej miałam wrażenie, że przestaję czuć skurcze, choć cała aparatura szalała, gdy zbliżał się kolejny. Parłam, gdy widziałam, że powinnam. I kiedy już wydawało mi się, że wszystko jest na dobrej drodze, na salę weszła znów pani doktor.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.