Pan Perfekcyjny. Jewel E. Ann. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Jewel E. Ann
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Любовно-фантастические романы
Год издания: 0
isbn: 978-83-8075-567-3
Скачать книгу
pana drugą przyjaciółką i też mógłby pan tak do mnie mówić, ale… – Gwiżdże melodię z teleturnieju Va banque, przerzuca burzę rudych włosów za ramię i chwyta mój krawat. Ciągnie nim najpierw w lewo, potem w prawo, aż przeklęty znajduje się tam, gdzie był, zanim idąc tu, zacząłem go poprawiać. – Będzie pan musiał dać sobie spokój z tą eksmisją. Przyjaciele nie wykopują się nawzajem z budynków.

      Pociągam nosem.

      – Pachnie pani ananasem.

      Uśmiecha się.

      – To balsam do ust o smaku piña colady.

      Nie znoszę tego drinka.

      – Zamierza pani puścić mój krawat? – Przesuwam wzrok z jej umalowanych błyszczykiem ust do palców, którymi mocno trzyma materiał.

      – Chce pan, bym puściła? – Pociera o siebie pachnącymi ananasem wargami.

      W moich spodniach następuje zdrada, członek staje na baczność. Głupek nie pamięta, że nie kręcą nas tropikalne drinki.

      – Żartuję. – Puszcza krawat i się odsuwa. – Działam ludziom na nerwy i przybyłam, by podziałać i panu.

      – A dlaczegóż to? – Poprawiam mankiety koszuli i sprawdzam guziki marynarki. Nie ma powodu, żebym dał się wciągnąć w tę niedorzeczną rozmowę, ale nie potrafię przestać na nią patrzeć. Jest… no nie wiem… irytująco piękna.

      – Chodzi o garnitur. Ojciec był krawcem. Dziadek był krawcem. I pradziadek… – Uśmiecha się. – Rozumie pan, o co mi chodzi. Mamy w rodzinie długą linię krawców. Mama uśmiechała się, chwytała ojca za klapy marynarki i mówiła: „Jonathanie Samuelu Andersonie, wyglądasz, jak się patrzy”. Obejmowała go i całowała. Marszczyłam z niesmakiem nos, ale nigdy nie odwracałam głowy. Tata pytał: „A jak się patrzy?”, na co odpowiadała: „Jak na mojego mężczyznę, oczywiście”.

      – Przypominam pani ojca?

      – Tylko ten pana idealnie skrojony garnitur. – Śmieje się, pakując gitarę do futerału. – Tata jest skromnym człowiekiem. Szczodrym do bólu. Nigdy nie spogląda na ludzi tak, jak pan patrzy na mnie.

      Wkładam ręce do kieszeni i wzdycham. Dlaczego nadal tu stoję?

      – A w jaki sposób na panią patrzę?

      Pochylona nad futerałem, zerka na mnie, mrużąc jedno oko.

      – Jakbym była zmorą pańskiej egzystencji.

      Sprawiedliwa ocena.

      – Dałem pani więcej niż dwa tygodnie na wyprowadzkę, ponieważ nie jestem gotowy na reakcję Harrisona na pani odejście, ale w końcu będzie musiała pani opuścić ten budynek. Nie dlatego, że jest pani zmorą mojej egzystencji, tu chodzi o interesy. To nic osobistego.

      Staje prosto, wzdycha powoli, nim na jej twarzy pojawia się promienny, niemal dziecięcy uśmiech.

      – Uważam, że osoby, które twierdzą, że chodzi o interesy i to nic osobistego, nie mają silnej osobowości. Jesteśmy ludźmi, nie robotami. Wszystko, co robimy, jest osobiste.

      Musi pozbyć się tej wrażliwości. Posyłam jej sztywny uśmiech.

      – Dobranoc, pani Rodgers. – Kieruję się do drzwi.

      – Dobranoc, Flincie.

      – Może pani zwracać się do mnie „panie Hopkins”. – Naciskam guzik windy.

      – Mmm, właściciel budynku, w którym mam lokal, lubi bawić się w odgrywanie ról. Mnie również to kręci.

      Sztywnieję – wszędzie – i spoglądam na nią przez ramię. Ellen wychyla się zza rogu i puszcza do mnie oko.

      Opieram się pokusie, by pociągnąć za krawat i podrapać się po szyi. Flirtuje ze mną… Droczy się. Miesza mi w głowie.

***

      Harrison wkłada słuchawki do uszu w chwili, w której wsiadam do samochodu, i ignoruje mnie przez całą drogę do domu. Kiedy idziemy do drzwi, wyciągam mu jedną słuchawkę z ucha.

      – Co? – Krzywi się i zatrzymuje piosenkę w telefonie.

      Kładę aktówkę na blacie w kuchni i wyjmuję mrożoną kawę z lodówki.

      – Dlaczego pozwalasz, by mówiła do ciebie „Harry”?

      – Nie wiem.

      – Kiedy ja przez lata próbowałem cię tak nazywać, wpadałeś w złość. Nauczyciele i rówieśnicy w szkole również nie mogą się tak do ciebie zwracać, a przecież to nie jest żadna ksywka, tylko zdrobnienie twojego imienia. Pojawia się jednak nieznajoma z gitarą, gra z tobą kilka akordów, a ty pozwalasz, by zwracała się do ciebie w sposób, którego nie znosisz? Pomóż mi to zrozumieć.

      – Nie wiem.

      – Jesteś zbyt bystry, by odpowiadać: „nie wiem” na wszystko, o co zapytam.

      Wzrusza ramionami i potrząsa głową, by odrzucić włosy z czoła.

      – Kiedy ona to mówi, brzmi to fajnie, nie jak wtedy, kiedy robią to inni.

      – Harry.

      – Niezła próba. Ty nie wymawiasz tego, jak należy.

      Śmieję się.

      – Nie chodzi o to, jak ona to mówi. Jest atrakcyjną kobietą i dlatego nie przeszkadza ci, gdy zdrabnia twoje imię.

      – Wcale nie. – Przewraca oczami. – I nie mów „atrakcyjna”.

      Zakręcam butelkę z mrożoną kawą.

      – A jak mówi teraz taka wyluzowana młodzież jak ty?

      Znów przewraca oczami. Mój syn ma wielką głowę z wytrzeszczonymi oczami.

      – Gorąca, tato. Nie żebyś to zauważył. – Ponownie wkłada słuchawki do uszu.

      Wyciągam je, przez co mamrocze pod nosem.

      – Dlaczego miałbym nie zauważyć „gorącej” kobiety?

      – Ponieważ nie uprawiasz z nimi seksu.

      Kiedy już myślę, że nie powie niczego, co mnie zaskoczy… on mnie zaskakuje.

      – Uważasz, że „gorącą” kobietę można zauważyć tylko, jeśli chce się iść z nią do łóżka? Obawiam się, że nie słuchałeś, gdy o tym rozmawialiśmy.

      – Tata Simona ma kobiety tylko do seksu. I tylko wtedy pozwala mu oglądać telewizję przez więcej niż dwie godziny.

      – Ponad dwie godziny, co? – Ojciec Simona to szczęśliwy gnojek.

      – Simon najbardziej lubi Ginę. Najpierw słyszy, jak ona na górze w kółko dziękuje Bogu, po czym, gdy schodzi na dół, piecze mu czekoladowe ciasteczka. Ostatnim razem, gdy tam byłem, obiecała zrobić dla mnie bezglutenowe i bezlaktozowe ciastka, bym też mógł zjeść.

      Ostatnio dwunastolatki są bardzo wyszczekane. Gdy byłem w jego wieku, nie rozmawiałem w taki sposób ze starymi. Mówiliśmy o meczach futbolowych i o tym, czyja kolej na koszenie trawnika. Chyba padło kilka zdań na temat narkotyków i wsiadania do samochodów obcych osób, ale to tyle.

      – Wydaje mi się, że powinieneś na jakiś czas przestać chodzić do Simona.

      – Jak chcesz – odpowiada dzieciak, który nie ma prawdziwych przyjaciół.

      Choć przecież według niego ja mam tylko jednego, który przeprowadza się właśnie na drugi koniec kraju.

      – Daj pudełko na drugie śniadanie, bym mógł je umyć, i idź odrobić lekcje, a ja zrobię jakiś obiad.

      Znów