Uśmiech jest przereklamowany. I kobieta ma rację, syn sprawia, że się staram. Pozostały we mnie szczątki dobra.
– Kto dzwonił?
– Co?
– Zanim poinformowałaś mnie, że cię denerwuję, użyłaś interkomu.
– A, tak. Ellen Rodgers spóźni się o kwadrans. Zatrzymano ją w pracy.
– Spóźni się. Niedobrze. Oznacza to zapewne, że co miesiąc będzie spóźniać się z czynszem.
– Tak, Flint. Prawdopodobnie masz rację. Utknęła w pracy, w miejscu, w którym zarabia pieniądze. To definitywnie znak, że będzie zalegać z czynszem. – Amanda obraca się do swojego biurka.
– Przewracasz oczami. – Wracam uwagą do ekranu komputera.
– Nigdy bym czegoś takiego nie zrobiła, szefie.
Dwadzieścia pięć minut później z poczekalni dobiega rozmowa. Nadal wpatruję się w monitor. Nie ma powodu, by pani Rodgers myślała, że nie mam nic lepszego do roboty niż czekanie na nią.
Wibruje leżąca na biurku komórka.
Amanda: PRZYSZŁA ELLEN RODGERS. PRZYPUSZCZAM, ŻE O TYM WIESZ. NIE JEST KLIENTKĄ, WIĘC NIE JESTEM PEWNA, CZY ZAPOWIEDZIEĆ JĄ PRZEZ INTERKOM, CZY MOŻE ZAWOŁAĆ PRZEZ OTWARTE DRZWI. JAK, WEDŁUG CIEBIE, MAM ZACHOWAĆ SIĘ W TEJ DELIKATNEJ SYTUACJI?
Ja: JESTEŚ ZWOLNIONA.
Amanda: NAPRAWDĘ?! RANY, MAM W DOMU TYLE RZECZY DO WYPRANIA. DZIĘKUJĘ!
Zapamiętać: nigdy nie zatrudniać do pomocy kobiety.
Ja: NIE NAPRAWDĘ. WPUŚĆ JĄ DO MNIE I PRZYNIEŚ DANE, O KTÓRE PROSIŁEM TRZY DNI TEMU.
Amanda: WPUSZCZĘ, A DANE POŁOŻYŁAM NA REGALE ZA TWOIMI PLECAMI JUŻ DWA DNI TEMU. :)
– Kobiety – mamroczę.
– Dzień dobry. – Wyciągając rękę, idzie w moją stronę kobieta, która chce wynająć przestrzeń biurową nad kancelarią. – Ellen Rodgers. Przepraszam za spóźnienie.
Wstaję i ściskam jej dłoń. Nie spodziewałem się kogoś takiego – wesołego, przed kim świat również powinien ostrzegać. Tym razem nie spinam się jednak z powodu jej życiowego entuzjazmu, ponieważ dziewczyna jest miła dla oka.
– Flint Hopkins. I nic nie szkodzi. – Zerkam ponad jej ramieniem na naszą publiczność. Amanda uśmiecha się chytrze. Mrużę oczy, aż się odwraca. – Proszę usiąść. – Wskazuję krzesło naprzeciwko biurka.
Ellen upuszcza z hukiem torebkę na podłogę. Musi mieć w niej cały dobytek. Przyglądam się, jak roztrzęsionymi dłońmi rozpina szary wełniany płaszcz, który przy szesnastu stopniach jest poważną przesadą.
– Proszę wybaczyć mi ten wygląd. Jadłam lunch z czterolatką, która ma problemy z koordynacją.
Ironia. Wydaje się, że sama również je ma.
Długie kasztanowe włosy nie zasłaniają krwistoczerwonej plamy na jej dopasowanej białej bluzie.
Natychmiast unoszę wzrok, gdy dociera do mnie, że wpatruję się w zabrudzenie, które, tak się składa, ma na piersi.
– Czy otrzymała pani od Amandy umowę do wglądu, gdy przyszła pani oglądać lokal?
– Tak. Dziękuję. – Przerzuca płaszcz przez oparcie krzesła i zajmuje miejsce.
– Ma pani do niej jakieś uwagi?
– Nie. Wygląda standardowo. Bardzo podoba mi się lokalizacja, ale nieczęsto można znaleźć w niej wolne miejsce. Ucieszyłam się więc, gdy znalazłam pana ogłoszenie tego samego dnia, którego je pan opublikował.
Czytam jej wniosek o najem, choć wielokrotnie zrobiłem to już wcześniej.
– Jest pani muzykoterapeutą?
– Tak.
– Muzyka uważana jest za środek terapeutyczny?
Ellen chichocze. Jak dziecko. Jej twarz również jest dziecięca. Musi zawdzięczać to piegom i jasnoniebieskim oczom.
– Tak. Proszę pomyśleć o tym jak o terapii alternatywnej, ale to normalna praca. Mam dyplom w swojej specjalizacji jak każdy inny pracownik służby zdrowia. – Wskazuje na moje złożone na biurku dłonie. – A tak w ogóle, fajne spinki do mankietów.
Zerkam w dół i poprawiam wyżej wspomniane.
– Dziękuję.
Przygryza pomalowaną błyszczykiem wargę, jakby chciała się uśmiechnąć, ale coś ją przed tym powstrzymywało.
– Przepraszam. To nie było konieczne. Chyba jestem zdenerwowana.
– A dlaczego? – pytam, otwierając e-mail od klienta.
Z jakiegoś powodu dziewczyna nuci.
– Ponieważ chcę, by wynajął mi pan ten lokal.
– Ma pani referencje?
– Ee, tak. Wysłałam je pańskiej sekretarce.
Wciskam guzik interkomu.
– Amando, potrzebne mi referencje pani Rodgers.
– Na półce obok danych, o które prosiłeś – woła przez drzwi, po czym odzywa się interkom. – Proszę, panie Hopkins.
Ellen dusi się ze śmiechu, kiedy nabieram powoli powietrza, próbując nad sobą zapanować.
– Cóż, zatem sprawdzę pani referencje…
– Sprawdziłam je – mówi Amanda przez interkom.
– Jesteś zwolniona.
Wstaje i zakłada torebkę na ramię.
– Rano zarejestruję się jako bezrobotna.
– Miłego wieczoru – mamroczę, posyłając jej spojrzenie, może nawet „to” spojrzenie.
– Dobranoc, Flint. – Puszcza do mnie oko.
Kiedy zamykają się za nią drzwi, wracam uwagą do wielkich, niebieskich, niemrugających oczu. Nawet policzki dziewczyny, które były lekko zaróżowione, gdy tu przyszła, pobladły. Zostały na nich jedynie ciemne piegi.
– Zwalniam ją codziennie. Ta kobieta nie szanuje swojego szefa.
Ellen pozostaje nieruchomo, wpatrując mi się w oczy.
Obracam się i biorę referencje z regału. Na kartkach, które trzymam, jest ich sporo. Są dobre, więc naprawdę nie mam powodu nie wynajmować jej lokalu, prócz mojej obsesji zapinania wszystkiego na ostatni guzik. Zawsze muszę sprawować absolutną kontrolę.
Na jej twarzy pojawia się ostrożny uśmiech.
– Jest pan trudny do odczytania, panie Hopkins.
Jestem mroczny.
– A pani jest nowym najemcą. Witam w naszych skromnych progach. Proszę o dwumiesięczny czynsz i złożenie podpisu na dokumentach. – Podsuwam jej ostateczną wersję umowy najmu, którą Amanda przypięła spinaczem do referencji, i podaję jej długopis.
Czuję w stosunku do niej pewną zazdrość. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz tak się z czegoś śmiałem. A twarz tej dziewczyny rozpromieniona jest niczym w wakacyjny dzień z powodu czegoś tak nieistotnego, jak przestrzeń biurowa w budynku poza centrum Minneapolis.
– Dziękuję. Poprawił mi pan nastrój na cały dzień. Do diaska,