Cy Parks był skrytym człowiekiem. Ludzie, których zatrudniał, nie znali jego przeszłości, nie orientowali się, że dawniej zajmował się czymś zupełnie innym. Wiedzieli, jak wszyscy w okolicy, że stracił w pożarze najbliższych. Lecz nie mieli pojęcia, że był zawodowym najemnikiem i że za tym pożarem stał Lopez. Taki stan rzeczy odpowiadał Parksowi; zamknął tamten rozdział swojego życia i nie chciał do niego wracać.
Z grymasem na twarzy otworzył drzwi, jednakże to nie Harley Fowler stał ganku. Gościem, który zakłócił mu poranek, był Ebenezer Scott.
Podrapawszy się po brodzie, Cy zmrużył oczy.
– Co, zgubiłeś drogę? – mruknął, przeczesując ręką niesforne czarne włosy.
Eb zaśmiał się pod nosem.
– Lata temu – odparł. – Starczy dla mnie kawy?
– Pewnie. – Cyrus odsunął się na bok, robiąc przejście przyjacielowi.
Eb wszedł do środka. W staromodnym salonie, w którym stało niewiele mebli, panował jak zawsze idealny porządek. Podobnie w jadalni, z której Cy nigdy nie korzystał, oraz w przestronnej kuchni, której wszystkie powierzchnie dosłownie lśniły.
– Błagam cię, powiedz, że zatrudniłeś gosposię.
Cyrus wyciągnął z szafki czysty kubek, nalał do niego kawy i podawszy go przyjacielowi, usiadł przy kuchennym stole.
– Nie potrzebuję gosposi – odparł. – Co cię sprowadza? – spytał z charakterystyczną dla siebie bezpośredniością; nigdy nie lubił owijać w bawełnę.
– Kiedy wycofałeś się z interesu, pozrywałeś dawne kontakty? – spytał Eb.
– Owszem. Jako emeryt nie miałbym z nich żadnego pożytku. – Cy uniósł kubek do ust.
Ebenezer pociągnął łyk mocnego aromatycznego napoju, skinął z uznaniem głową, po czym odstawił kubek na stół.
– Manuel Lopez jest na wolności – oznajmił bez ogródek. – Uważamy, że kręci się w pobliżu. A jeśli nie on sam, to przynajmniej jego żołnierze.
Twarz Parksa stężała.
– Jesteś pewien?
– Na sto procent.
– Czego tu szuka?
– Jessiki Myers, która mieszka z synem i bratanicą Sally Johnson na starej farmie Johnsonów. To ona namówiła jednego z kumpli Lopeza, aby opowiedział jej o poczynaniach swojego szefa. Zdobyła dostęp do różnych dokumentów i kont bankowych. Rozmawiała ze świadkami, którzy zgodzili się zeznawać w sądzie. Niestety Lopeza wypuszczono z kryminału. Facet chce dorwać Jess i wyciągnąć od niej nazwisko gościa, który go wsypał.
Cyrus wzruszył ramionami.
– Prowadzenie otwartej walki nie jest w stylu Lopeza. On zawsze wolał wbić nóż w plecy…
– Wiem. – Eb wypił kolejny łyk. – To mnie niepokoi. Trzech lub czterech jego ludzi wynajmuje tę wielką chałupę przy drodze prowadzącej na farmę Johnsonów. Wczoraj wieczorem dwóch z nich napadło na Sally, kiedy wracając do domu, złapała gumę. Ta guma to oczywiście nie był przypadek. Podejrzewam, że od jakiegoś czasu obserwowali dziewczynę, starali się ustalić harmonogram jej zajęć. – Na moment zamilkł. – Myślę, że jest ich więcej niż czterech. I że korzystają z podobnego sprzętu wywiadowczego, jaki zamontowałem u siebie na ranczu. Ale nie wiem, po co to robią. Czy chodzi im wyłącznie o Jessicę? Czy o coś więcej?
– Co z Sally? Nie wyrządzili jej krzywdy?
Eb pokręcił przecząco głową.
– Na szczęście przybyłem w samą porę. Pogruchotałem bandziorom kości, ale jakimś cudem pozbierali się i znikli. Ukrywają się, a dom na razie stoi pusty. Nie zauważyłeś przypadkiem jakiejś wzmożonej aktywności przy północnej granicy swojej posiadłości?
– A owszem, zauważyłem – odparł Cyrus. – Ciągle przyjeżdżają jakieś samochody, ciężarówki, betoniarki. Robotnicy uwijają się jak w ukropie. Wyrównali teren, a teraz stawiają potężny stalowy magazyn. Właścicielem ziemi jest jakaś spółka pszczelarska, która oczywiście zdobyła wszystkie potrzebne pozwolenia na budowę. Władze miejskie w Jacobsville twierdzą, że ma tam powstać centrum dystrybucji miodu. – Westchnął ciężko. – Cholera, Matt Caldwell latami nie może uzyskać potrzebnych pozwoleń, a cholerni pszczelarze od razu dostają, co chcą.
– Pszczelarze, powiadasz? Hm.
– To nie wszystko – kontynuował Cy. – Sprawdziłem tę spółkę. I wiesz, co się okazało? Nie należy do nikogo z tutejszych bogaczy, lecz do grupy ludzi z Cancun w Meksyku.
Eb zmrużył oczy.
– Z Cancun? Ciekawe. Z ostatniego raportu, jaki dostałem tuż przed aresztowaniem Lopeza, wynikało, że nasz przyjaciel kupił na obrzeżach Cancun ogromną posiadłość i żyje tam jak król… – Widząc zdumione spojrzenie Parksa, Eb urwał. Przed laty obaj pomogli umieścić za kratkami paru żołnierzy Lopeza.
Cy oddychał ciężko; jego klatka piersiowa gwałtownie wznosiła się i opadała, a zielone oczy lśniły niczym szmaragdy w słońcu.
– Poczekaj! Czegoś nie rozumiem… Jakoś mi biznes pszczelarski nie pasuje do Lopeza…
– Masz rację – przyznał Eb. – Podejrzewam, że produkcja czy dystrybucja miodu to przykrywka dla nielegalnej działalności. Pewnie wybrał Jacobsville, bo to położona na uboczu mała, senna mieścina, z dala od wszelkich agencji federalnych.
Cyrus poderwał się od stołu. Ciało miał napięte; promieniał gniewem i nienawiścią.
– Ten drań zabił moją żonę i syna…!
– Zmusił Jessicę, żeby zjechała z szosy. O mało przez niego nie zginęła – dodał lodowatym tonem Ebenezer. – Wyszła z wypadku pokiereszowana. Straciła wzrok. Przeniosła się tu z Houston, licząc na to, że ją ochronię. Sam jednak nie dam rady. Potrzebna mi będzie pomoc. Chciałbym na twoim ranczu zamontować urządzenia do podsłuchu, przy których stale dyżurowałby mój człowiek.
– W porządku, nie ma sprawy – zgodził się Cy. – A najpierw ja zamontuję kilka min…
Ebenezer tylko raz, wiele lat temu, podczas zażartej walki z groźnym przeciwnikiem, widział przyjaciela w stanie tak skrajnego napięcia. Pewnie podobnie wyglądał, kiedy stracił żonę i dziecko, a sam trafił do szpitala. Próbując ratować z ognia rodzinę, o mało nie zginął. W owym czasie nie wiedział, że to Lopez wysłał swych ludzi, aby się z nim rozprawili. Dla Lopeza, który przebywał wtedy za kratkami, zlecenie zabójstwa nie stanowiło najmniejszego problemu.
– Czyś ty zwariował? Chcesz zaminować pole? – oburzył się Eb. – Rusz głową, Cy. Jeżeli mamy dopaść Lopeza, musimy przestrzegać prawa.
– Od kiedy to jesteś takim praworządnym obywatelem? – spytał gorzko Parks.
Przez chwilę Ebenezer milczał, po czym sięgnął po kubek.
– Nawróciłem