Miłość i reszta życia. Diana Palmer. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Diana Palmer
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Остросюжетные любовные романы
Год издания: 0
isbn: 978-83-276-1802-3
Скачать книгу
będziemy odbywać przynajmniej trzy razy w tygodniu. Chciałbym jak najszybciej przejść do kolejnych lekcji.

      – Jasne. – Ciarki przebiegły jej po plecach.

      – Nie martw się – powiedział łagodnie. – Wszystko będzie dobrze. Po prostu musisz mi zaufać.

      Z trudem rozciągnęła wargi w uśmiechu.

      – Wiem.

      – Odprowadzisz mnie do samochodu? – spytał, po czym zwrócił się do niewidomej kobiety. – Do zobaczenia, Jess.

      – Trzymaj się, Eb.

      Wyszedłszy na ganek, Ebenezer zamknął za sobą drzwi i popatrzył z zatroskaniem w duże szare oczy Sally.

      – Wasz dom będzie pod stałą obserwacją – rzekł cicho. – Ale niezależnie od tego musisz być bardzo ostrożna. Zakładaj łańcuch na drzwi. Kiedy ktoś puka, nie otwieraj, dopóki nie upewnisz się, kto to. Nie zostawiaj otwartych okien. Zasłony trzymaj zaciągnięte. I zawsze miej w głowie przygotowany plan ucieczki.

      Zmartwiona przygryzła wargę.

      – Boże, nigdy dotąd nie myślałam o takich rzeczach.

      Pogładził ją po ramieniu.

      – Wiem. Przykro mi, że wraz z Jess ty i Stevie zostaliście w to wszystko wplątani. Ale na pewno poradzisz sobie – powiedział, próbując dodać jej otuchy. – Jesteś silna, zaradna, inteligentna.

      Długo wpatrywała się w ogorzałą, pokrytą bliznami twarz Eba. Wreszcie mars na jej czole znikł. Ufała Ebowi; wiedziała, że jej nie okłamuje.

      Jego wiara w jej siłę i mądrość sprawiła, że faktycznie poczuła się silna, zdolna do walki z wrogiem.

      Uśmiechnęła się.

      Odwzajemnił uśmiech, po czym leniwie powiódł palcem po jej policzku i miękkich ustach.

      – Gdyby nie to, że w każdej chwili może wypaść ze środka małe tornado, pocałowałbym cię – szepnął. – Lubię czuć dotyk twoich warg.

      Wciągnęła gwałtownie powietrze. Żaden inny mężczyzna nie potrafił tego uczynić: słowami doprowadzić ją do takiego stanu.

      Delikatnie wodził kciukiem po jej ustach.

      – Często nocami śniło mi się tamto popołudnie – kontynuował lekko ochrypłym głosem. – Budziłem się zlany potem, wściekły na siebie za to, co ci zrobiłem. – Roześmiał się gorzko. – I wściekły na ciebie. Winiłem nas oboje. Ale mimo wściekłości nie mogłem zapomnieć o tym, co wtedy czułem.

      Oblała się rumieńcem. Oderwawszy spojrzenie od twarzy Eba, utkwiła je w jego szerokich ramionach. Ona również wielokrotnie wracała pamięcią do tamtego dnia.

      Ujął ją za brodę i zmusił, by popatrzyła mu w oczy. Nie uśmiechał się.

      – Nikt nie pozna tego rozkosznego smaku niewinności, który dane mi było zakosztować – rzekł. – Byłaś taka czysta, taka niedojrzała…

      – Wtedy mówiłeś coś innego! – powiedziała oskarżycielskim tonem.

      – Wtedy – szepnął, nie spuszczając oczu z jej ust – byłem bliski obłędu. Nie miałem czasu zastanawiać się nad doborem słów. Po prostu chciałem jak najprędzej pozbyć się ciebie z ciężarówki, zanim zacznę zdzierać z ciebie te obcisłe szorty.

      Rumieniec pogłębił się, na twarzy pojawił się wyraz przerażenia. Nigdy wcześniej nie przyszło jej do głowy, że tamtego dnia Ebenezer mógł zedrzeć z niej ubranie i…

      – Boże, co za mina! – Nie zdołał opanować śmiechu. – Naprawdę nie pomyślałaś, czym się może skończyć twoja próba uwiedzenia mnie? Że w pewnym momencie po prostu nie zdołam się pohamować?

      Potrząsnęła przecząco głową.

      Wsunął palce w jej długie jasne włosy.

      – Ktoś powinien był odbyć z tobą długą, poważną rozmowę.

      – Ktoś odbył. Ty. – Przełknęła nerwowo ślinę.

      – Tak. Nazajutrz. Protestowałaś, ale zmusiłem cię, byś mnie wysłuchała. Mam nadzieję, że dzięki temu oszczędziłem ci jeszcze bardziej nieprzyjemnych doświadczeń.

      – Tamto wcale nie było takie strasznie nieprzyjemne – powiedziała, wpatrując się w guzik koszuli. – Na tym polegał cały problem.

      Nastała długa cisza.

      – Sally… – Schylił głowę i przywarł ustami do jej ust.

      Zagubiona we wspomnieniach, wspięła się na palce. Od tak dawna marzyła o tej chwili! Poczuła, jak Eb unosi jej ręce, aby objęła go za szyję, a potem z całej siły przyciska ją do swojego twardego, umięśnionego torsu.

      Całował namiętnie, bez opamiętania, a ją raz po raz zalewała fala niesamowitego ciepła. Oddechy mieli zgrane, ciała dopasowane. Przez te wszystkie lata żaden inny mężczyzna nie potrafił wzbudzić w niej takiego pożądania.

      Usatysfakcjonowany jej reakcją, Ebenezer powoli opuścił ręce i oderwał wargi od jej ust. W milczeniu obserwował twarz Sally, nabrzmiałe od pocałunku usta i wielkie oczy, patrzące na niego z oszołomieniem.

      – Tak…

      – Co tak? – spytała.

      Ponownie przywarł ustami do jej ust. Ale tylko na chwilę, po czym odsunął ją od siebie.

      Wpatrywała się w niego bezradnie. Miała uczucie, jakby spadła z ogromnej wysokości.

      Ebenezer utkwił spojrzenie w rysujących się pod bluzką piersiach. Tym razem Sally nie oblała się rumieńcem; odważnie napotkała jego wzrok.

      – Wiesz równie dobrze jak ja, że to tylko kwestia czasu – oznajmił.

      Zmarszczyła czoło. Nie była w stanie się skupić, skoncentrować na tym, co Ebenezer mówi. Nogi miała jak z waty.

      Zerknął na zamknięte drzwi, na zaciągnięte zasłony w oknach i upewniwszy się, że nikt ich nie widzi, podszedł krok bliżej. Po chwili zacisnął ręce na piersiach Sally.

      Zaskoczona otworzyła usta. Jęk protestu przeszedł w jęk zadowolenia.

      – Nie bój się – szepnął, całując ją namiętnie. – Nie wyrządzę ci krzywdy.

      Jego ręce błądziły nieśpiesznie pod jej swetrem, pieściły ciało.

      – Nawet nie wiesz, ile bym dał, żeby pozbawić cię tego – szepnął, zahaczając palce o zapięcie stanika. – Ale jestem gotów się założyć, że w tym momencie Stevie wypadłby na zewnątrz. Wyobrażam sobie jego minę!

      Na samą myśl o tym roześmiał się wesoło. Sally również nie zdołała pohamować wesołości.

      – No cóż… – Z wyraźną niechęcią opuścił dłonie. – Cierpliwość zawsze bywa wynagrodzona.

      Speszona cofnęła się krok.

      – Nie pesz się – powiedział rozbawiony. – Wszyscy mamy jakieś słabości.

      – Ale nie ty. Ty jesteś człowiek z żelaza.

      – Tak sądzisz? Przy okazji o tym pogadamy, a na razie pamiętaj, co mówiłem. Zwłaszcza o wychodzeniu po ciemku.

      – Niby dokąd miałabym się wypuszczać wieczorami? W końcu Jacobsville to nie Nowy Jork.

      W odpowiedzi parsknął śmiechem.

      Obserwując oddalający się drogą pojazd, nagle przypomniała sobie, że nazajutrz