Oparła zaciśnięte w pięści dłonie na jego czarnym podkoszulku i zaniosła się niepohamowanym szlochem.
– Boże! Jestem taka wściekła! – łkała. – Wtedy, jak mnie ciągnęli na pobocze, czułam się jak szmaciana lalka! Nic nie mogłam zrobić.
– Czasem tak bywa – szepnął jej do ucha. – Czasem trzeba się poddać. Każdemu zdarza się przegrać.
– Założę się, że ty zawsze pokonujesz przeciwnika. – Pociągnęła nosem.
– Dawno temu na obozie treningowym uległem facetowi o połowę mniejszemu ode mnie, który był mistrzem hapkido. Zdobyłem cenną lekcję: nigdy nie należy lekceważyć siły i determinacji przeciwnika.
Chustką, którą wcisnął jej w dłoń, otarła oczy.
– Masz rację – powiedziała, wzdychając ciężko. – Zawsze znajdzie się ktoś większy i silniejszy. Nie sposób wygrać za każdym razem.
– No właśnie. – Pokiwał z aprobatą głową.
Osuszyła ostatnie łzy i obróciwszy się na kolanach Eba, utkwiła spojrzenie w jego twarzy.
– Dzięki, że mnie uratowałeś.
Wzruszył ramionami.
– E, tam! Drobnostka.
Udało mu się ją rozśmieszyć. Odprężyła się.
– Wiesz, co mówią? Że ratując innemu życie, stajesz się jego panem i władcą.
Zmarszczywszy czoło, spuścił wzrok.
– To znaczy, one też do mnie należą?
Odciągnął na bok poły koszuli, odsłaniając posiniaczone ciało oraz widoczne pod rozdartą bluzką jasne gładkie krągłości. Sally nie zaprotestowała, nie próbowała zasłonić piersi. Siedziała bez ruchu w jego ramionach, pozwalając mu się napatrzeć.
W dochodzącym z domu bladym świetle napotkał jej oczy.
– Nie słyszę sprzeciwu…
– Uratowałeś mnie – oznajmiła z prostotą, po czym uśmiechnęła się tkliwie. – Zresztą zawsze należałam do ciebie. Żaden inny mężczyzna mnie nigdy nie dotykał.
Wpatrując się w nią z powagą, długimi, szczupłymi palcami potarł jej obojczyk.
– To się mogło dziś zmienić – przypomniał jej głosem drżącym z napięcia. – Musisz mi zaufać, Sally, i wykonywać wszystkie moje polecenia. Nie chcę, żeby cokolwiek złego cię spotkało. Jeśli będzie trzeba, każę jednemu ze swoich pracowników nie odstępować cię na krok. Tylko nie wiem, jak zareaguje twoja dyrektorka, jeśli jakiś dryblas codziennie będzie czekał na ciebie pod klasą…
– Przysięgam, że już nigdy nie zachowam się tak głupio – obiecała Sally.
– A teraz? Uważasz, że postępujesz mądrze? – Wskazał głową na jej obnażony dekolt.
– Zasłoń, jak ci się widok nie podoba – rzekła butnie.
Wybuchnął śmiechem. Ciągle go zaskakiwała.
– Widok się podoba, i to bardzo, ale… – Poprawił koszulę na jej ramionach, tak by wszystko zakrywała. – Dallas stoi w oknie. Chyba nie chcemy go gorszyć?
– Och, nie! Przecież to niewiniątko! – oburzyła się żartem.
Ebenezer delikatnie zsunął ją z powrotem na miejsce.
– Sama jesteś niewiniątkiem. – W jego oczach znów pojawił się wyraz zatroskania. – Hej, wszystko w porządku?
– Tak. – Położyła rękę na klamce, zamierzając otworzyć drzwi. – Eb, czy zawsze tak jest?
Zmarszczył czoło.
– O co pytasz?
– O przemoc. Czy zawsze przyprawia o mdłości?
– Mnie tak – odparł. – Pamiętam każdy incydent… – Spojrzenie miał odległe, jakby odpłynął myślami w przeszłość. – No dobra, leć do domu. Wpadnę po ciebie w czwartek, a potem jeszcze w sobotę. Poćwiczymy u mnie na ranczu.
– Tylko co to da? – spytała z autoironią.
– Nie mów tak – skarcił ją. – Przecież broniłaś się, ale ich było dwóch. A ty jedna. Nie mogłaś wygrać, to żaden wstyd.
– Tak myślisz? – Uśmiechnęła się.
– Nie myślę. Wiem. – Pogładził jej upięte w kok, potargane włosy. – Tamtego wiosennego popołudnia przed laty włosy opadały ci swobodnie na ramiona – szepnął. – Pamiętam, jak muskały mnie po skórze, pamiętam ich miękkość i kwiatowy zapach…
Zalała ją fala wspomnień. Oboje byli rozebrani do pasa. Przez moment podziwiała jego twarde, wspaniale umięśnione ciało, potem on ją przytulił i zaczął całować…
– Czasem nadarza się druga szansa – szepnął.
– Naprawdę?
Opuszkiem palca delikatnie potarł jej wargę.
– Staraj się nie myśleć o tym, co się dziś stało, Sally – rzekł. – Nie pozwolę, żeby ktokolwiek cię skrzywdził.
Jego słowa przepełniły ją radością. Chciała mu powiedzieć to samo, ale po tym, jak się dziś spisała, zabrzmiałoby to niepoważnie.
Chyba czytał w jej myślach, bo nagle parsknął śmiechem.
– Głowa do góry, dopiero rozpoczęłaś lekcje. Ale zobaczysz, kiedy zakończymy trening, nawet największe zbiry będą zwiewać przed tobą w popłochu.
– Takim jesteś dobrym nauczycielem?
– Jestem świetnym nauczycielem, i to nie tylko samoobrony – dodał z humorem. – No, wysiadka.
– Dobrze, już idę. – Nagle przypomniała sobie o koszuli, którą jej pożyczył. – Kiedyś ci ją oddam…
– Nie musisz. Ładnie ci w niej – powiedział. – Któregoś dnia możesz poprzymierzać inne moje stroje.
Roześmiawszy się wesoło, otworzyła drzwi. Po chwili jednak spoważniała.
– Eb, czy koniecznie muszę złożyć wizytę w biurze szeryfa?
– Nie denerwuj się. Odbiorę cię po szkole i razem pojedziemy. To miły facet. – Na moment zamilkł. – Nie możemy pachołkom Lopeza puścić tego płazem.
Na dźwięk nazwiska narkotykowego bossa przeszły ją ciarki.
– A Lopez nie będzie się mścił, jeśli złożę zeznania przeciwko jego ludziom?
– Lopeza zostaw mnie. – Oczy Eba lśniły gniewnie. – Każdy, kto tylko spojrzy na ciebie krzywo, będzie miał ze mną do czynienia.
Serce zabiło jej mocniej. Była nowoczesną kobietą, ceniła swoją niezależność, więc słowa Eba nie powinny były sprawić jej przyjemności. Ale sprawiły. Ebenezer należał do mężczyzn, którzy w kobiecie szukają partnerki. W wieku siedemnastu lat była dla niego zbyt młoda i naiwna. Teraz to się zmieniło; miała własne zdanie i potrafiła go bronić.
– Co? Zastanawiasz się, czy wypada, aby w kwestii bezpieczeństwa nowoczesna kobieta polegała na mężczyźnie? – spytał z lekką ironią w głosie.
– Sam mówiłeś, że nikt nie jest niezwyciężony – wytknęła mu. – A co do twojego pytania, to nie, nie