Czarodzieje. Lev Grossman. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Lev Grossman
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Поэзия
Год издания: 0
isbn: 978-83-7999-453-3
Скачать книгу
– Quentinowi przemknęło przez myśl wyrażenie „nieruchome rozszerzone źrenice”. Wypuścił sierpowy w głowę Quentina, który zrobił gwałtowny unik, pochylił się i nakrył głowę ramionami.

      Quentin doszedł do siebie na tyle, żeby złapać Penny’ego w pasie, nim ten zdążył odzyskać równowagę po ciosie. Przez chwilę kiwali się w przód i w tył jak para pijanych tancerzy, wieszając się na sobie dla zachowania równowagi, po czym polecieli na krzak rosnący na skraju tarasu. Obsypał ich śniegiem. Quentin miał parę centymetrów wzrostu więcej i dłuższe ręce, natomiast Penny był solidniej zbudowany i dość silny, żeby go z siebie zrzucić. Niska kamienna ławka podcięła im kolana i upadli, Penny znalazł się na górze.

      Quentin walnął tyłem głowy w kamienne płyty tarasu. Przed oczami zobaczył rozbłysk. Bolało, a równocześnie strach nagle zniknął wraz z większością świadomych myśli, jakby ktoś zgarnął oburącz naczynia ze stołu. W ich miejsce pojawiła się ślepa furia.

      Zaczęli się przewracać, zadawać ciosy i łapać za ramiona, żeby drugi nie mógł uderzyć. Pojawiła się krew: Penny jakimś cudem rozciął sobie czoło. Quentin chciał wstać, żeby mogli się boksować. Chciał znokautować Penny’ego, rozłożyć go na łopatki. Ledwie zarejestrował, że rozzłoszczona Gretchen spróbowała walnąć Penny’ego laską i trafiła w niego.

      Był właśnie na górze i zamierzał uwolnić pięść, żeby zadać silny cios, kiedy czyjeś ramiona niemal czule otoczyły jego klatkę piersiową i zdjęły go z Penny’ego. Uwolniony spod ciężaru Quentina Penny podniósł się jak wańka-wstańka, dysząc ciężko, z twarzą zalaną krwią, ale teraz byli między nimi ludzie, osaczał ich tłum i ktoś odciągnął Quentina. Czar prysł. Bójka dobiegła końca.

      Następną godzinę spędził w nieznanych pokojach z ludźmi pochylającymi się, by z nim poważnie porozmawiać i ocierać mu twarz szorstkim ręcznikiem. Starsza kobieta z ogromnym biustem, której nigdy wcześniej nie widział na oczy, wykonała zaklęcie z cedrem i tymiankiem, po którym twarz przestała go boleć. Później położyła mu coś zimnego na tył głowy, w miejscu, którym walnął w płyty tarasu, szepcząc w nieznanym azjatyckim języku. Bolesne pulsowanie stało się przytłumione.

      Quentin nadal czuł się jak w kinie – nie cierpiał, choć miał wrażenie, że ma na sobie ołowiany kombinezon nurka, że porusza się po korytarzach w zwolnionym tempie, równocześnie straszliwie ciężki i pozbawiony wagi, mijając zaciekawione ryby, które obrzucają go spłoszonymi spojrzeniami, po czym szybko uciekają. Studenci w jego wieku i młodsi przyglądali się jego obitej twarzy z szacunkiem – miał spuchnięte ucho i ogromną śliwę pod okiem. Inni uznali całą sprawę za zabawną. Quentin doszedł do wniosku, że rozbawienie to lepsze wyjście. Dokładał starań, by prezentować stoicki dobry nastrój. Na moment pojawiła się przed nim twarz Eliota; rzucił mu współczujące spojrzenie, pod którego wpływem Quentinowi napłynęły do oczu gorące łzy. Powstrzymał je ze złością. Okazało się, że to Eliot i jego Fizyczni Goście rozdzielili go z Pennym. Te silne delikatne ramiona, które zdjęły go z przeciwnika, należały do przyjaciela Eliota, Josha Hobermana – tego grubego.

      Stracił większość kolacji, zasiadł do niej, kiedy podawano deser, co wydawało się w pełni zgodne z dziwaczną atmosferą całego tego dnia – zrobiono dla niego wyjątek od zasad dotyczących spóźnialskich. Nie mógł się otrząsnąć z otumanienia, miał wrażenie, że ogląda świat przez lornetkę, słyszy wszystko przez szklankę przytkniętą do ściany. Nadal nie rozumiał, o co poszło. Dlaczego Penny się na niego rzucił? Dlaczego zrobił coś takiego? Po co wstąpił do Brakebills, skoro zamierzał wszystko spieprzyć, ponieważ jest beznadziejnym dupkiem?

      Quentin uznał, że powinien coś zjeść, ale już pierwszy kęs czekoladowego ciasta zmienił się w jego ustach w lepki klej, tak że musiał pobiec do łazienki, by zwymiotować. Wówczas dorwało go nadzwyczaj silne pole grawitacyjne i przycisnęło brutalnie do podłogi w łazience. Zupełnie jakby walnął go olbrzym, a potem, kiedy już upadł, położył się na nim całym ciężarem, wgniatając w zimne brudne płytki.

      Quentin ocknął się w ciemności. Leżał w łóżku, nie swoim. Głowa go bolała.

      Może „ocknął się” to przesada. Nie potrafił skupić wzroku, a jego umysł wyraźnie wątpił we własną integralność. Wiedział, że w Brakebills jest ambulatorium, lecz nigdy tam nie był. Nie miał nawet pojęcia, gdzie się ono znajduje. Przeszedł przez kolejny ukryty portal, tym razem do świata ran i choroby.

      Zajmowała się nim kobieta, ładna kobieta. Nie widział, co robi, ale czuł na głowie jej chłodne miękkie palce.

      Odchrząknął, miał gorzko w ustach.

      – Jesteś ratowniczką. Byłaś ratowniczką.

      – A-ha – odparła. – Czas przeszły pasuje lepiej, to była jednorazowa akcja. Choć nie powiem, dobrze się bawiłam.

      – Spotkaliśmy się. Tego dnia, gdy tu przybyłem.

      – Istotnie – przytaknęła. – Chciałam dopilnować, żebyś dotarł na egzamin.

      – Co tu robisz?

      – Czasami wpadam.

      – Nigdy cię tu nie widziałem.

      – Postarałam się o to.

      Nastąpiła długa chwila ciszy, podczas której być może się zdrzemnął. Kiedy znów otworzył oczy, nadal przy nim siedziała.

      – Podoba mi się twoja fryzura – powiedział.

      Nie miała na sobie stroju ratownika, a ciemne włosy upięła za pomocą pałeczek, odsłaniając małą, przypominającą klejnot twarz. Wtedy w Brooklynie wydała mu się bardzo młoda i dzisiaj również, coś mu jednak nie pasowało. Miała w sobie powagę dużo starszej kobiety.

      – Przesadziłam z tymi warkoczami – zgodziła się.

      – Ten mężczyzna, który umarł… co mu się stało tak naprawdę? Dlaczego umarł?

      – Bez szczególnej przyczyny. – Między jej brwiami pojawiła się pionowa zmarszczka. – Nie miał umrzeć, ale umarł. Ludzie czasami tak robią.

      – Myślałem, że miało to coś wspólnego z moją obecnością.

      – Cóż, najwyraźniej twojemu egocentryzmowi nic się nie stało. Połóż się na brzuchu.

      Quentin przekręcił się posłusznie, a ona przemyła mu tył głowy płynem, który wydzielał ostry zapach i szczypał.

      – Czyli to nic nie znaczyło?

      – Śmierć zawsze coś znaczy. W tym przypadku nic poza tym co zwykle. No już, skończyłam. Musisz na siebie uważać, Quentinie. Potrzebujemy cię w dobrej formie.

      Znów przekręcił się na plecy. Poduszka zdążyła tymczasem ostygnąć. Zamknął oczy. Wiedział, że gdyby zdołał opanować oszołomienie, postarałby się trochę bardziej niż ogólnie dowiedzieć, kim ta kobieta jest i jaką rolę odgrywa w jego życiu, jakoś jednak nie mógł.

      – Ta książka, którą mi dałaś… – powiedział. – Chyba ją zgubiłem. Nie miałem okazji jej przeczytać.

      W obecnym stanie wyczerpania i częściowej demencji fakt utraty książki o Fillory nagle wydał mu się bardzo smutny, prawdziwa tragedia nie do naprawienia. Ciepła łza spłynęła mu po policzku w stronę ucha.

      – Ciii – rzekła kobieta. – To nie był właściwy moment. Znajdziesz ją ponownie, jeśli będziesz szukał uważnie. Tyle mogę ci obiecać.

      Ludzie zawsze mówili takie rzeczy o Fillory. Położyła coś chłodnego