Czarodzieje. Lev Grossman. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Lev Grossman
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Поэзия
Год издания: 0
isbn: 978-83-7999-453-3
Скачать книгу
wymiotowałeś. Pewnie to się stało wtedy, kiedyśmy się przewrócili o tę ławkę. Walnąłeś głową o ziemię. – Szalony gniew zniknął z twarzy Penny’ego, który zrobił się całkiem rozmowny.

      – Tak. Wiem, że uderzyłem się w głowę – powiedział Quentin powoli, z trudem. – To była moja głowa.

      – Nie wpłynie to na twoje zdolności umysłowe, jeśli to cię trapi. Profesor Moretti tak powiedziała. Zapytałem.

      – Co za ulga.

      Nastąpiła długa chwila ciszy. Gdzieś tykał zegar. W ostatniej książce o Fillory, Wędrującej wydmie, Plover opisał piękną scenę, w której mała Jane, najmłodsza z Chatwinów, zaziębia się paskudnie i spędza tydzień w łóżku, rozmawiając z Mistrzem Rysunku na pokładzie poczciwego okrętu „Chłostany Wiatrem”, sterowanego przez mięciutkie, pełne współczucia króliczki. Quentin zawsze lubił Jane. Była inna niż pozostali Chatwinowie: bardziej zamyślona, miała nieprzewidywalne poczucie humoru i nieco ostrzejszy charakter niż jej przesłodzone rodzeństwo.

      Zastanawiał się, która może być godzina.

      – A ty? – spytał obojętnie. Nie wiedział na sto procent, czy już chce się pogodzić. – Zrobiłeś sobie coś?

      – Rozciąłem czoło o twoje zęby. I złamałeś mi nos, kiedy strzeliłeś mnie z główki. Naprawili go zaklęciem leczącym Pulaskiego. Nigdy wcześniej takiego nie widziałem, przynajmniej nie na ludziach. Używa się do niego koziego mleka.

      – Nie miałem pojęcia, że strzeliłem cię z główki.

      Penny znów zamilkł. Quentin naliczył trzydzieści tyknięć zegara.

      – Masz podbite oko? – spytał Penny. – Bo nie widzę.

      – Koszmarnie.

      – Tak mi się właśnie wydawało.

      Na stoliku koło łóżka stała szklanka z wodą. Quentin wypił ją zachłannie i opadł z powrotem na poduszkę. Przez głowę przepływały mu gorące strumienie bólu. Bez względu na wysiłki tej ratowniczki, czy kim tam była, nadal czekała go masa roboty z odzyskiwaniem sił.

      – Penny, dlaczego, do cholery, się na mnie rzuciłeś?

      – Chyba musiałem – odparł Penny. Wydawał się zdumiony, że Quentin o to pyta.

      – Musiałeś. – Chrzanić zmęczenie. – Przecież ja nic nie zrobiłem.

      – Nic nie zrobiłeś. Och, jasne. Nic nie zrobiłeś. – Penny zaśmiał się drewnianym głosem. Dziwnie chłodno, jakby wiele razy przećwiczył tę rozmowę, swoje argumenty. Pod jego rzeczowym tonem Quentin wyczuwał dziwny szalony gniew. – Mogłeś ze mną porozmawiać. Mogłeś mi okazać trochę szacunku. Ty i ta twoja mała przyjaciółeczka.

      O Boże. Czy to naprawdę tak miało być?

      – Penny, o kim ty gadasz? O Alice?

      – Och, daj spokój. Siedzisz z nią, rzucacie na siebie te spojrzenia i śmiejecie się ze mnie. Prosto w oczy. Uwierzysz, że sądziłem, że będzie fajnie? Że będziemy razem pracować? Uwierzysz, że naprawdę tak myślałem?

      Quentin rozpoznał ten agresywny ton. Kiedyś jego rodzice wynajęli parter domu całkiem zwyczajnemu facetowi, aktuariuszowi, a ten zaczął im zostawiać kartki z coraz bardziej wyniosłymi żądaniami, by przestali go filmować za każdym razem, kiedy wali kloca.

      – Nie bądź dupkiem – rzekł Quentin. Nie miał wrażenia, że powinien się wznieść ponad sytuację. Bo co, Penny wstanie i znowu go trzaśnie? – Masz chociaż pojęcie, jak wyglądasz w oczach innych ludzi? Łazisz sobie z tym kurewskim punkowskim czubem i oczekujesz, że inni będą się dobijać o twoje względy?

      Penny usiadł na łóżku.

      – Tej nocy, kiedy wyszliście razem z Alice… – powiedział. – Nie przeprosiliście, nie spytaliście, czy chcę iść z wami, nie pożegnaliście się, po prostu wyszliście. A potem… a potem – oznajmił triumfalnie – zdaliście! A ja nie zdałem! To ma być sprawiedliwe? To ma być sprawiedliwe? Co miałem zrobić?

      A więc o to chodziło.

      – Jasne, Penny – mruknął Quentin. – Zdecydowanie musiałeś mnie strzelić w twarz, ponieważ przewaliłeś egzamin. Może walniesz też profesor Van der Weghe?

      – Nie potrafię łatwo się pogodzić. – Głos Penny’ego brzmiał bardzo głośno w pustej sali. – Nie chcę kłopotów. Ale jeśli się na mnie uweźmiesz, przysięgam, że znowu dobiorę ci się do pyska. Tak to działa. Uważasz, że to twój prywatny fantastyczny świat? Myślisz, że możesz robić, co zechcesz? Zacznij mną pomiatać, a przekonasz się!

      Obaj mówili tak głośno, że Quentin nawet nie zauważył, kiedy drzwi sali się otworzyły i do środka wszedł dziekan Fogg ubrany w niezwykłe haftowane kimono i dickensowską szlafmycę. Przez chwilę Quentin miał wrażenie, że trzyma w ręku świecę, i dopiero po chwili uświadomił sobie, że to świeci kciuk Fogga.

      – Wystarczy – powiedział dziekan cicho.

      – Dziekanie… – zaczął Penny, jakby wreszcie pojawił się głos rozsądku, do którego mógł zaapelować.

      – Powiedziałem: wystarczy. – Quentin nigdy nie słyszał, żeby dziekan podnosił głos, nie zrobił tego i teraz. Za dnia Fogg sprawiał zawsze zabawne wrażenie, natomiast w nocy, owinięty w kimono, w obcym świecie ambulatorium, wydawał się władczy i nie z tego świata. Magiczny. – Macie się nie odzywać, wyjąwszy odpowiedzi na moje pytania. Czy to jasne?

      Czy to się liczyło jako pytanie? Na wszelki wypadek Quentin tylko pokiwał głową. Bolała go coraz mocniej.

      – Tak, sir – powiedział natychmiast Penny.

      – Usłyszałem już absolutnie dość o tej sprawie. Kto sprowokował ten obrzydliwy incydent?

      – Ja, sir – przyznał się bez wahania Penny. – Quentin nic nie zrobił, nie miał z tym nic wspólnego.

      Quentin milczał. To właśnie było w Pennym zabawne. Pomimo ewidentnego szaleństwa trzymał się własnych, pokręconych zasad.

      – A jednak twój nos w jakiś sposób wszedł w drogę czołu Quentina – stwierdził Fogg. – Czy to się powtórzy?

      – Nie, sir.

      – Nie.

      – W porządku. – Quentin usłyszał jęczenie sprężyn materaca, kiedy dziekan usiadł na pustym łóżku. – W tej popołudniowej sprzeczce cieszy mnie tylko jedna rzecz, a mianowicie to, że żaden z was nie uciekł się do magii, żeby zrobić krzywdę drugiemu. Nie jesteście dość zaawansowani w studiach, by zrozumieć to dokładnie, ale w swoim czasie pojmiecie, że uprawianie magii to praca z niezwykle potężną energią. Której kontrolowanie wymaga spokojnego i obiektywnego umysłu. Jeśli użyjecie magii w złości, prędzej skrzywdzicie siebie niż przeciwnika. Istnieją pewne zaklęcia… jeśli stracicie nad nimi kontrolę, przemienią was. Zniszczą. Zmienią was w coś nieludzkiego, w niffina, ducha surowej, niekontrolowanej energii magicznej.

      Fogg popatrzył na nich z kamiennym spokojem. Bardzo dramatycznie. Quentin wpatrywał się z uporem w blaszany sufit ambulatorium. Jego przytomność dopalała się, znikała. W pamięci pojawiły się luki. Gdzie się podziała ta część, kiedy powiedział Penny’emu, żeby przestał być takim fiutem?

      – Posłuchajcie mnie uważnie – ciągnął Fogg. – Większość ludzi nie widzi magii. Poruszają się w pustym świecie. Są znudzeni życiem i nic nie mogą na to poradzić.