Ojciec nie idzie do swoich kolegów do swojej knajpy, idzie do knajpy, do której nigdy nie chodzi, siada sam przy stoliku i wypija tyle kieliszków wódki, ile jest w stanie w siebie wlać. W końcu barman go wyrzuca. Sam musi wyjąć pieniądze z portfela ojca.
W drodze do domu ojciec potyka się i upada w miękki śnieg. Kiedy udaje mu się stanąć na nogi, wybucha płaczem.
Matkę znajduje w kuchni. Jest trochę przestraszony, bo siedzi tam po ciemku. Ojciec zapala światło, a ona siedzi jak figura woskowa.
Ojciec próbuje ją namówić, żeby poszła się położyć, ale nie za bardzo da się go zrozumieć. Matka siedzi, jakby go tam nie było, w ogóle nie zwraca na niego uwagi. Ojciec idzie spać.
I DALEJ
Budzę się w łóżku mamy, taty nie ma, mamy też. Budzik wskazuje ósmą. Jest poniedziałek i powinienem być w szkole. Ciągle sypie śnieg. Wstaję i idę do kuchni. Mama bez ruchu siedzi przy stole. Robię sobie herbatę, pytam, czy też chce, ale nie odpowiada. Nie ma już pieczywa. Biorę sobie ciasteczka do pokoju i idę się zająć Piratem.
Po całym pokoju walają się rzeczy brata. Na krześle wisi jego koszulka. Na łóżku piżama.
Nie wiem czemu, biorę piżamę i wącham ją. Czuję brata.
Ubieram się, żeby iść do szkoły. Idę umyć zęby. Wracam do pokoju i szykuję teczkę. Wchodzi mama i mówi:
– Nigdzie nie wychodź.
– Muszę iść do szkoły.
– Nie, nie idź – mówi mama i trochę drży. – Nie możesz nigdzie iść.
Potem przestaje na mnie patrzeć, rozgląda się po pokoju i wiem, że też to czuje, jego obecność. Odwraca się i wychodzi.
Nie wiem, co robiłem w ciągu dnia, takich dni było więcej i nie różniły się niczym od poprzednich, dużo siedzę w pokoju, chodzę tylko do ubikacji i na balkon po ciastka albo po coś do spiżarki, nie chcę zawracać mamie głowy jedzeniem, dużo bawię się z Piratem i rysuję, czytać nie mogę, nie mogę się skupić, bo mama ciągle siedzi obok w kuchni. Potem jednak każdego popołudnia wychodzi, ja idę do salonu i oglądam telewizję, w tym roku mam superdługie ferie świąteczne. Przed Bożym Narodzeniem już nie idę do szkoły, więc w ogóle nie widuję Marty, dopiero w nowym roku. Oboje udajemy, że nic się nie stało, jakbyśmy nigdy się nie znali.
Jednak tego pierwszego dnia jestem jeszcze cały niepewny, bo nie wiem, co będzie, mama siedzi obok, a potem wychodzi. Wraca wieczorem, przynosi pół chleba i parówki, naprawdę dużo parówek, grzeje kilka i mnie woła, ona nie je, ja jem, a ona siedzi naprzeciwko i patrzy na mnie, nie wiem, gdzie jest tata.
Nie chcę pytać o szkołę, więc nie pytam.
Tata wraca wieczorem, kiedy szykuję się już do spania. Słyszę, jak coś obgaduje z mamą w kuchni, mówi, przecież nie możesz tak siedzieć całymi dniami, bierzesz te leki? A mama mówi, ale ja byłam go szukać, na to tata nic nie odpowiada, potem słyszę już tylko, jak brzęka naczyniami, a potem zasypiam.
Mam sen, siedzę w pokoju przy stole, a brat obok mnie i ciągle się do mnie śmieje, chcę wiedzieć z czego, ale on tylko ciągle się śmieje, bardzo mnie to wkurza.
Budzę się i w pierwszej chwili w ogóle nie biorę pod uwagę opcji, że może nie leżeć nade mną na górze, dopiero kiedy całkiem przytomnieję, dociera do mnie prawda i myślę sobie, że na pewno jest mu zimno.
Od razu zasypiam na nowo.
Rano mama przychodzi mnie obudzić, a kiedy wstaję mówi:
– Kuba, myślę, że chyba mógłbyś z powrotem spać na górze, nie? Bądź co bądź to jest łóżko Martina.
Wówczas nie wytrzymuję i jakoś sam z siebie mówię, że przecież nie ma tu Martina, ale widzę, jak mamie zmienia się twarz, dopiero wtedy dociera do mnie, co powiedziałem, szybko mówię, tak, jasne, mogę już spać na górze. I wieczorem, kiedy idę spać, wspinam się na górę i faktycznie nie mam z tym problemów, jest okej.
Nie wiem, gdzie przez te wszystkie dni jest tata. Przychodzi tak późno, że mnie budzi. Czasami nie przychodzi. Raz nie mogę zasnąć i słyszę, że wrócił, a potem straszny łomot, a potem cisza, boję się, w końcu lekko uchylam drzwi i widzę tatę, jak leży na podłodze i próbuje wstać, ale za bardzo mu nie wychodzi. Szybko zamykam drzwi.
Jedyny, kto ze mną rozmawia w te dni, to Pirat. Z tym że odkąd się znamy, nie powiedział do mnie jeszcze ani słowa.
W telewizji jego zdjęcie, w gazecie, którą tata przynosi wieczorem, też. Dzwonią do nas ludzie i mówią, że widzieli go w Budějovicach, w Budapeszcie albo koło hotelu Grand.
Kiedy mamy nie ma w domu, mam za zadanie to zapisywać. To najważniejsze zadanie, jakie miałem w życiu.
Potem przyjeżdża babcia i razem przygotowujemy święta. Robię, co mi powie. Pieczemy jeszcze dużo ciasteczek, sprzątamy mieszkanie. Ozdabiamy pierniczki kolorowymi polewami. Robimy cokolwiek, żeby być użytecznymi i nie myśleć ciągle o tym, gdzie jest brat i gdzie jest mama, która wyjechała, od razu w ten sam dzień, kiedy przyjechała babcia, i czy przyjedzie na święta. Babcia robi sałatkę, zupę, patroszy karpia, wszystko przygotowuje, a dwudziestego trzeciego wieczorem dociera do mnie, że mama nie przyjedzie.
Babcia zbiera też rzeczy brata do pudeł i wkłada do szafy. Żeby jego koszulka nie leżała ciągle na krześle. Chyba przez pomyłkę wsadziła do tych rzeczy mój niebieski sweter, ale nie mam odwagi w nich grzebać. Te pudła zostaną w naszym mieszkaniu dłużej niż ja.
Matka chwyta się brzytwy. Wykleiła miasto ulotkami, napisała na nich nawet numer telefonu, chociaż policjanci ją ostrzegali, żeby tego nie robiła, będą dzwonić setki ludzi, oszalejecie od tego, proszę zostawić to nam, ale matka nie może. Chodzi według telefonów jak według map. Jeśli nie może dokądś jechać, mówi o tym policji. Ale wcześniej dokładnie sobie zapisuje.
Zresztą nawet jeśli powie policji, nie zazna spokoju, nim sama się nie upewni, że Martina tam nie ma. Musi tam jechać. Dobrze, że jeszcze nie kupiła prezentów, teraz może wydać pieniądze na coś ważniejszego. Oczywiście na razie nie może jechać do Budapesztu czy do Koszyc, zacznie od najbliższych miejsc. Dobrze, że nie kupiła prawie żadnych prezentów, ma trochę pieniędzy. Na wszelki wypadek i tak wybrała z konta pieniądze, które oszczędzała dla chłopaków. Oczywiście wpłaci je z powrotem, kiedy to wszystko się skończy, myśli sobie.
Nim odjedzie, dzwoni do swojej mamy. Mama oczywiście przyjeżdża pociągiem o 18.15. Matka idzie na dworzec, tylko szybko daje jej klucze i o 18.42 jedzie pociągiem do Pragi, gdzie przesiada się na następny do Budějovic. Kiedy tylko pociąg wyjeżdża z miasta, matka czuje ulgę. Przed nią cały świat, który musi przeszukać.
W Budějovicach spędza pięć dni, potem jedzie z powrotem do Pragi. Pieniądze na prezenty wydaje na bułki i noclegownie pełne Ukraińców. Żeby wyszło jak najtaniej. W nocy słucha ich pijackiego bełkotu.
Chodzi po miastach, których nie zna i każdy blondynek jest dla niej Martinem. Całymi dniami chodzi po bożonarodzeniowym mieście i wie, że teraz nie może wrócić do domu. Dwudziestego trzeciego rano spotyka jednak na dworcu cygańskie dziecko, które chce, żeby dała mu jakieś pieniądze. Matka nic mu nie daje, ale jego twarzyczka przypomina jej Kubę. Jeszcze cały dzień szuka i wraca do Hradca pociągiem o 17.22.
Szybko