Ale mama nie wraca. Jesteśmy z tatą sami aż do wiosny. Trochę fotografuję, wywołuję, tata opiekuje się mną bardziej niż wcześniej, chociaż nieraz śmierdzi od niego alkoholem, robi mi śniadania, przeważnie też kolacje, chociaż zwykle parówki, fasolkę z puszki albo jajka na wiele sposobów. Czasami idzie wieczorem do knajpy, czasem ogląda telewizję, wykupuje dodatkowy kanał sportowy, odtąd nie potrzebuje już pilota, czasem oglądam z nim, ale specjalnie mnie to nie interesuje. Tyle że potem tata wpada na pomysł, że powinienem znowu zacząć uprawiać sport. Musimy tylko wymyślić, jaki sport byłby dla mnie odpowiedni. Najpierw myślę, że tak sobie palnął, ale on całkiem poważnie, na drugi dzień przychodzi, mówi, że to przemyślał, biegi to chyba nie najlepszy pomysł, ale mam dość silne ręce, więc co bym powiedział na tenisa? Nie chcę się kłócić bez sensu, jest późno, może mu przejdzie do jutra, więc udaję, że okej, czemu nie. On na to, że gadał już z Honzą i umówił się z nim, że będzie mnie trenował. Rewelacja.
To jeszcze nie wszystko, tata wstaje, wychodzi z pokoju i wraca z rakietą, patrz, kupiłem ci rakietę, zobacz, jaka lekka. Muszę przyznać, że faktycznie jest lekka. Prawie zaraża mnie swoim entuzjazmem, więc macham nią parę razy, aż strącam w salonie jakiś wazonik z uschniętymi kwiatkami.
Ale już następnego dnia tata prowadzi mnie na korty do Honzy, kolegi sportowca, który będzie mnie uczył podstaw, jednak myślę, że od razu widzi, że jestem do niczego. Za to hala balon mi się podoba. Najpierw macham samą rakietą, ojciec przygląda mi się zniecierpliwiony, chce, żebym już dostał piłeczkę i zaczął odbijać ją od ściany. Do czego wreszcie dochodzi.
Próbuję chyba ze sto tysięcy razy, ale prawie nigdy nie udaje mi się trafić w zasraną piłeczkę. Najchętniej już po pięciu minutach rzuciłbym rakietą i uciekł.
Do tego trener mnie poucza, a tata się wścieka, nie bądź mięczak, dawaj, dawaj, nie bądź baba, jego sposób motywacji najwyraźniej się nie zmienił, tyle że ja dawno od tego odwykłem. Wszyscy trzej wściekamy się przez całą godzinę. Potem tata nie odzywa się do mnie przez całą drogę i od razu wychodzi. Na drugi dzień strasznie mnie boli prawa ręka. Boli mnie też w kolejny dzień, kiedy znowu idę na tenisa. Ale nie mogę zwalać tego na ból, bo po prostu mi nie idzie, z bolącą ręką czy bez niej. Tata przychodzi pod koniec lekcji, patrzy, nie odzywa się. Mimo to nie poddaje się przez kolejny miesiąc. Potem już nie daje rady. Tata jest rozczarowany, a ja umiem zaserwować piłeczkę o ścianę, to fakt, ale udaje mi się tylko, jak mam wielkie szczęście.
We wtorek, kiedy mam mieć kolejną lekcję, siedzę jak na szpilkach, ale tata rano nie mówi ani słowa, więc ja też nie mówię, a po południu po prostu na nią nie idę. Wieczorem znowu nic, trochę się boję, jednak tata milczy.
Tydzień później tata wpada na pomysł, że mógłbym spróbować z pływaniem. To, że jestem niezdara, nie powinno być w tym przypadku aż tak wielkim problemem. Nawet mu nie mówię, że pływania nie znoszę najbardziej ze wszystkiego, bo od momentu kiedy rozbiorę się do kąpielówek, aż do momentu kiedy jestem z powrotem w domu, jest mi coraz bardziej zimno.
Próbujemy. Nie idzie mi. Tak samo jak przy tenisie, tata najpierw zagrzewa mnie do walki, potem wściekle milczy. W ten sposób spędzamy kolejny tydzień, tym razem tata poddaje się szybciej.
Od momentu kiedy zaczął mnie zmuszać do sportu, znowu przestał ze mną rozmawiać. I więcej chodzi do knajpy. Wygląda na to, że dopóki nie zacznie mi wychodzić w jakimś sporcie, tata nie będzie szczęśliwy. To się staram.
Ojcu nagadali kolesie w knajpie. Przecież niemożliwe, że z chłopaka jest aż taka fujara, takie rzeczy się dziedziczy, musisz tylko poświęcić mu trochę czasu, jest jeszcze młody, może nadrobić, taka paraolimpiada, ile tam jest chłopaków bez nogi, nieraz i obu nóg nie mają, tanie gadki przy piwie, ale trafiają ojca w czułe punkty. Może i tak, może mają rację. Może z Jakuba może jeszcze coś być. I tak ojciec nie ma już nikogo innego.
Próbujemy jeszcze z rowerem, chybaby mi się to nawet podobało, tylko nie w takiej formie, jak wyobraża sobie tata. Jestem znudzony. Tata rozczarowany. Znowu dał się nabrać, myślał, że jestem coś wart. Zostawia mnie w spokoju. W domu coraz gorzej. Potem dzwonią z Pragi.
MAMA
Matka mdleje w noclegowni. Wyczerpanie organizmu. Przewożą ją do szpitala, gdzie matka nie potrafi zostać tak długo, jak powinna. Wyrywa sobie wenflony i chce wyjść. Kiedy jej nie pozwalają, chce wyskoczyć przez okno. Z drugiego piętra.
Do nas dzwonią dopiero, kiedy mama leży już w Bohnicach3. Jedziemy do niej pociągiem, tata kupuje kwiatka, a ja jestem ubrany jak do fotografa. W szpitalu jest ponuro, chociaż na dworze mamy piękny wiosenny dzień, idziemy korytarzem, śmierdzi jak wtedy, kiedy ja byłem w szpitalu, wszystko do mnie wraca, wspomnienia odczuwa się silniej, kiedy dochodzi zapach, czuję, że boli mnie kikut, chociaż wcale tak nie jest. Potem widzimy mamę, jest okropnie chuda, chce mi się beczeć, radość, że ją widzę, i wielka klucha w gardle, że tak wygląda, ale jestem już duży, już nie beczę. Jeśli już, to tylko wtedy, kiedy jestem sam. Stoimy z tatą, głupio nam, potem siadam na brzegu jej łóżka, mama nic nie mówi, oprócz typowych rzeczy, próbuję opowiedzieć jej, co u nas, jak tam w domu, tata ze śmiechem opowiada o moich sportowych porażkach, robi z tego wielkie jaja.
Za pierwszym razem wizyta jest do bani.
Za drugim razem jedzie z nami babcia, a potem zostaje u nas na tydzień. Pierwszy raz od długiego czasu jem wtedy bułczankę4 albo prawdziwą zupę, nie taką z torebki. Tata specjalnie nie zwraca na nas uwagi, my na niego też nie. Bardzo chcę, żeby babcia została, bo z nią wszystko jest takie normalne, nie zabawne, ale po prostu takie, jak ma być, czas mija bez tego wszechobecnego cienia brata, nasze mieszkanie bez babci jest jak naczynie wypełnione syropem, w którym bardzo ciężko się poruszać. Ale babcia nie może zostać, ma króliki i kury, teraz karmi je sąsiad, przyjedziesz do mnie na wakacje, Kuba. No okej.
Kiedy przyjeżdżamy za czwartym razem i mama wraca z nami, wszystko wygląda lepiej. Mama nie jest już taka chuda i normalnie z nami rozmawia. Może nie mówi aż tyle, co kiedyś, ale tak nie będzie już chyba nigdy.
Wracamy do domu i niektóre rzeczy wracają do normy. Na przykład to, że mama gotuje i sprząta. Budzi mnie rano do szkoły, na stole śniadanie, dokładnie takie, jak lubię. Ubrania wyprane i równo wyprasowane. Niektóre rzeczy nie są normalne. Dochodzi parę nowych zwyczajów. Mama odprowadza mnie do szkoły. Idziemy razem ulicą, ona trzyma mnie za rękę, uczucie, którego już nie pamiętam, ma małe zimne ręce. Ale zawsze takie miała, ciągle mówiła, mam niedokrwienie rąk i nóg, nawet w lecie nosi ciepłe skarpetki.
Na przejściu dla pieszych mama nagle się zatrzymuje, patrzę tam gdzie ona i widzę tylko grupkę dzieci. A mama mnie trzyma, naprawdę mocno, i wpatruje się w te dzieci, raz nawet jakby się zrywa, jakby chciała pobiec, chociaż to jasne, że nie ma tam brata, ja to widzę, ale dopiero kiedy ta grupka znika za rogiem, możemy iść dalej. Przez całą drogę mama zerka na inne dzieci, na wszystkich ludzi.
Pod szkołą się żegnamy, idę do szatni, potem do klasy na trzecie piętro, patrzę z okna, bo mam pewne podejrzenie, no jasne że tak, mama ciągle stoi w tym samym miejscu i przygląda się wszystkim dzieciom, które idą do szkoły.
Kiedy wychodzę ze szkoły, mama czeka i odprowadza mnie do domu. Trzyma mnie za rękę.
Fakt, że jest mi wstyd, ale w sumie co, co mnie obchodzą ci idioci ze szkoły, i tak mam ich gdzieś, myślę ze wściekłością. Spierdalajcie.
Mama nie życzy sobie też, żebym