I nagle pojawia się on, z drużyną chłopaków na obozie czy czymś, w ogóle nie bierze pod uwagę reguł panujących w małym mieście i jawnie się do niej zaleca. Może to był błąd. Ale Martin i Kubík to jej największe szczęście. Ojciec obok zaczyna chrapać.
A potem Boże Narodzenie, które przebiegło całkiem normalnie, nie udajemy, że wierzymy w Gwiazdora, ale mama dba o tradycję, jemioła nad drzwiami, świecące żaróweczki w oknach, kiedy zgasi się wieczorem światło, pokój wygląda zupełnie inaczej, buziak dla nas obu w Wigilię rano, nawet z tatą się przytulili i dali sobie buzi. Całe mieszkanie ustrojone, w każdą niedzielę zapalanie świecy adwentowej. Dostaliśmy z bratem po kalendarzu adwentowym z czekoladkami, oszukiwałem, zjadałem na przykład trzy czekoladki naraz, a na drugi dzień było mi przykro, że nie mam.
Przez całe święta siedzieliśmy w domu i od rana do wieczora oglądaliśmy telewizję, czego normalnie nam nie wolno. Brat chodził co najwyżej z tatą na siłownię albo się przebiec. Święta jak zwykle, tyle że tata był trochę bardziej skwaszony, wiedziałem dlaczego, bo jestem beznadziejny, wolałem więc z nim za bardzo nie rozmawiać.
Później przyszło mi do głowy, że możliwe, że był zdenerwowany, bo nie mógł wieczorami chodzić do klubu. Chociaż i bez klubu popijał w domu. Śliwowica do herbaty, piwo ot tak, becherovka po obiedzie na trawienie. Mama nie ma zadowolonej miny, ale milczy, nie chce popsuć świąt.
Dostałem pełno książek, jakieś przybory do malowania, ubrania i chyba jeszcze coś, już nie pamiętam. Brat dostał jakieś sportowe rzeczy i te pe.
Pamiętam, jak potem siedzieliśmy, tata z mamą na kanapie, brat obok taty na fotelu we dwójkę gadają o tym, co brat dostał, macają podeszwę czy coś tam i obaj się cieszą, a ja oglądam atlas ptaków, są naprawdę superładnie namalowane, mama ogląda ze mną, na stole są ciasteczka, ja zawsze biorę po jednym rogaliku, a brat pożera je garściami, aż mama mu trochę zwraca uwagę, ale tata jej mówi, sportowiec musi jeść. A mama, że popsuje zęby, a ojciec, to sobie potem umyje, mama, że dla innych nic nie zostanie, ciasteczka są dla wszystkich, a ojciec, że może dać na talerz więcej. Ma dać? Matka w końcu odpuszcza, że nie, daje spokój, Martin dalej zażera ciastka pełnymi garściami. Specjalnie pochłania ostatnie kruche. A ojciec wraca do tenisówek. Często, chyba z tysiąc razy na miesiąc mamy w domu tego typu zbrojenie się przed walką.
Mimo to w ten dzień wszyscy się staramy, ani tata, ani mama nie wychodzi z pokoju i nie zamyka się w sypialni, i wszystko kończy się ugodowo. Dalej siedzimy we czwórkę w salonie, potem włączamy telewizję, oglądamy Kevina samego w domu i śmiejemy się.
Na drugi dzień do babci, jeździmy do niej gdzieś raz na miesiąc, pełno jedzenia, którego nie chcę, i kolejne prezenty, które chcę. Pamiętam, że tego roku dostałem od babci lornetkę do obserwacji ptaków. Byłem najszczęśliwszy na świecie. Brat wkurwiony, zazdrościł. Jeszcze u babci idę na dwór obserwować ptaki. Sąsiadów też, jak oglądają telewizję i nie mają zaciągniętych zasłon.
Potem jednak babcia mówi, że ta lornetka zostanie u niej, żebym do niej częściej przyjeżdżał. Nie mogę w to uwierzyć. Gdybym był mniejszy, tobym to sobie wypłakał. Teraz mogę się najwyżej wkurwić. No i teraz mam z kolei wrażenie, że najszczęśliwszy na świecie jest mój brat.
Jedziemy pociągiem do domu, nie odzywam się do nikogo, mama próbuje mnie udobruchać. Mogę jeździć do babci co tydzień, jeśli chcę. Nie udaje jej się.
I to są ostatnie miłe święta, które razem przeżyliśmy. Przynajmniej jeśli chodzi o mnie. A myślę, że jeśli chodzi o resztę rodziny, czują to samo, tyle że sto razy gorzej.
Na wiosnę jeżdżę do babci i oglądam różne rzeczy przez lornetkę. Drzewa nie mają liści i wszystko fajnie widać. Babcia się cieszy, że u niej jestem, i gotuje mi tylko jedzenie, które lubię. Codziennie mogę jeść rurki z kremem. Mama załatwia nawet na tydzień zwolnienie ze szkoły, i tak już raz się tego uczyłem, nudzę się w szkole aż do marca.
Poznaję ptaki, które u nas żyją. Chcę mieć kruka, ale mama znowu puka się w czoło.
Prawie całe wakacje spędzam u babci. Chodzę do lasu i nikogo nie zauważam. Babcia jest trochę smutna, bo niby jestem u niej, jednak prawie w ogóle z nią nie rozmawiam. Mnie jest wszystko jedno. Pod koniec wakacji lornetka ginie. Podejrzewam babcię i obwiniam, że gdzieś ją specjalnie skitrała, krzyczę, ale zaklina się, że tego nie zrobiła. To nie wiem. Znowu przestaję do niej jeździć i wracam do Pirata. Niemal głośno go przepraszam, że chciałem zamienić go na jakiegoś kruka. Nie mam co prawda nogi, ale poza tym wszystko jest okej. Nigdy nie było lepiej. I długo nie będzie.
DZIEWCZYNA NÓŻKI
Na początku roku szkolnego siadam sam, jakoś udaje mi się zmusić Frantę, czyli Frankensteina, żeby usiadł z kim innym. Chociaż w sumie w ciągu zeszłego roku całkiem się dogadywaliśmy, nie chciałbym przesadzać. Jako jedyny siedzę sam, więc kiedy na początku lekcji nauczycielka przyprowadza nową dziewczynę, tak jak rok temu mnie, oczywiście sadza ją ze mną. Ma okulary, nazywa się Marta, a kiedy wstajemy, jest ode mnie wyższa. Chcę Frantę.
Marta mnie nie zauważa. Próbuje rozmawiać z innymi dziewczynami, ale one nie za bardzo chcą gadać z nią. Przez kolejne dni też mnie nie zauważa. Rano mówimy sobie cześć i na tym koniec.
Dość często zerkam na nią, jak się koncentruje. Kiedy pisze, prawie kładzie głowę na kartce i mocno zaciska usta. Nad wargą ma taki delikatny wąsik. Dziwny, ale nie obrzydliwy. Nos bardzo zadarty, a na nim piegi. Małe oczy i okulary w czerwonych oprawkach. Włosy ma normalne, brązowe.
Raz na nią patrzę ukradkiem, a ona obraca się, patrzy mi w oczy i mówi, ale wcale nie niemiło, nie patrz się ciągle na mnie.
Od tamtej pory coraz więcej rysuję, żeby nie było, że na nią patrzę. Ciągle rysuję papugi, chociaż mój okres papug już się skończył, ale teraz chcę, żeby Marta o to spytała, żebym mógł opowiedzieć jej coś o Piracie. Nawet się nie wysilam, żeby były ładne, ważne, żeby ich było dużo.
Marta w końcu to zauważa.
Mówi:
– Masz papugę?
– Jasne, że mam.
A ona:
– Moja starsza siostra ma zeberki, ale są do niczego. Tylko podskakują i strasznie wrzeszczą. Wcale nie są zabawne. Chciałabym mieć zwierzątko, które coś potrafi.
Potwierdziłem, że papuga jest super, mówi i umie różne sztuczki, umie wziąć orzech z ręki i nawet jakby trochę mnie słucha.
– Ale ci fajnie – powiedziała Marta, a Kubátová na nią krzyczy: – Marto, jesteś nowa, nie radzisz sobie z materiałem, a ciągle rozmawiasz. – Marta pochyla się nad zeszytem, jeszcze na mnie zerka, nie uśmiecha się ustami, za to oczami tak.
Po dzwonku Marta pyta, czy dam jej ten obrazek. No okej, ale mogę narysować lepszy, motam się. Nie chcę jej dawać akurat tego, przy którym się nie wysiliłem. Ale Marta się upiera.
No to jej daję, a ona składa go i wsadza do kieszeni spodni. Potem nic, przez resztę dnia nie rozmawiamy. Na drugi dzień Marta częstuje mnie herbatnikiem, co ma na drugie śniadanie. Ja mam chleb z serem topionym, tym nie da się nikogo poczęstować.
Na matmie rysuję pingwina i sępa, dwa obok siebie na żerdzi, w rzeczywistości to niemożliwe, ale nie szkodzi. Nieźle mi wyszło, serio. Na dole piszę Marta, dzięki za herbatnika.
Trochę