W ogóle nie mogę się uspokoić. W końcu tata mówi, że jeśli będę cicho i nie obudzę mamy, mogę się położyć w jej łóżku i zostać tam na noc.
Na to się zgadzam.
Idę umyć zęby, w międzyczasie tata włącza telewizję, przebieram się w piżamę i czekam na niego, lecz on bardzo uważnie ogląda wiadomości, nie jak zwykle sport, tylko wiadomości. Stoję w drzwiach, tata upomina, żebym był cicho, a potem już mnie nie dostrzega. Stoję w piżamie, czekam.
I wtedy widzę na ekranie zdjęcie brata i głos wymawiający jego imię, opis, a ja nagle mam wrażenie, że to wszystko tylko mi się śni, że nie ja tu stoję, tylko jakiś obcy człowiek, to niemożliwe widzieć tam brata, ale jednocześnie, kiedy widzę jego twarz w telewizji, dali ładne zdjęcie, śmieje się i wygląda zarazem na rozgniewanego, a zarazem jest taki ładny, to zdjęcie od babci, siedzieliśmy na ławce przed domem i bawiliśmy się z Liskiem, czyli z rudym kotem babci, brat podpuszczał go, żeby mnie drapał i parskał na mnie. Ja się broniłem. Z domku wyszła mama i udawała, że nic, nie zwracaliśmy na nią uwagi, a ona zrobiła nam piękne zdjęcie, brat ślicznie się uśmiecha i ma kota na rękach, ja obok, krzywię się i wyrywam, dwie twarze obok siebie, brat mnie objął, żebym się nie ruszał, a kiedy właśnie widzę to w telewizji, nagle dociera do mnie prawda, że brat zaginął.
Teraz oczywiście jest tam tylko pół tego zdjęcia, nie ma kota ani mnie, tylko jego twarz, jakby pierwszy prawdziwy dowód, że to się dzieje naprawdę, wydaje mi się wtedy, że to, co tam widzę, to wszystko, co zostało z brata, jedna połowa zdjęcia, jego twarz, która uśmiecha się z ekranu przez jakieś trzydzieści sekund, mocne uczucie, wydaję z siebie dźwięk, jakbym zaskomlał, nie specjalnie, tylko taki odgłos mi się wyrwał, tata się opamiętuje, wstaje, podchodzi, bierze mnie na ręce, tego nie robił już bardzo długo, bo niby po co, nawet bym się nie dał, ale dzisiaj okej, i zanosi mnie do sypialni. Ostrożnie naciska klamkę.
Mama głęboko oddycha.
Tata mnie kładzie, przykrywa i cichutko wychodzi. Chyba też ryczał. Kiedy mnie niósł, widziałem, że ma dziwne oczy. Chwilę leżę po ciemku i ciągle czuję się tak samo beznadziejnie, bez sensu, ani nie widzę mamy, ani nie mogę złapać jej za rękę, ani nic.
Przysuwam się do mamy, a ona ciągle śpi. Chwilę czekam, ale nic, przysuwam się bliżej i znowu czekam, ale mama śpi. Znowu chwilę czekam.
W międzyczasie widzę, że tata gasi światło w salonie, zapala w przedpokoju i po chwili gasi, odgłos drzwi wyjściowych, tata wychodzi.
Przysuwam się jeszcze bliżej i po ciemku szukam ręki mamy, w końcu znajduję i chwytam. Przez moment wygląda na to, że nic się nie wydarzy.
Potem jednak mama jakby bierze oddech i ściska mnie, przestraszyłem się, a ona siada i mówi Martinku, i dotyka rękami mojej twarzy, a ja mówię mamusiu, bo trochę się boję, a ona przestaje.
– Kuba? – mówi po chwili, chyba już się obudziła.
Dobrze słyszę i dobrze zapamiętuję ogromne rozczarowanie w jej głosie, bo nie jestem tym, którego teraz najbardziej na świecie chciałaby zobaczyć. Jest mi wtedy okropnie przykro, znowu czuję, że łzy idą mi do oczu, naprawdę w ten dzień zachowuję się jak małe dziecko, tylko nic na to nie mogę poradzić.
Mama mnie głaszcze i daje buziaka, śpij, Kuba, ale potem, kiedy myśli, że śpię, i tak odwraca się ode mnie, a po chwili, kiedy już naprawdę prawie śpię, słyszę jeszcze, jak mama wstaje i wychodzi z sypialni.
W nocy się budzę – leżę na środku, po prawej tata, który trochę chrapie i trochę śmierdzi, po lewej nie ma nikogo.
Ojciec z matką od rana chodzą po mieście, wszystkimi możliwymi ścieżkami, którymi mógł iść ich syn, znowu idą na stadion zimowy, potem na drugi stadion, gdzie trenował, po prostu wszędzie. A ponieważ wyszli z domu o szóstej, o dziesiątej są przemarznięci, znowu pada śnieg i nic nie widać, matka myśli, że jakby leżał gdzieś z obrażeniami, to i tak byśmy go nie zobaczyli. Woli nie myśleć o tym, że w nocy było minus dwadzieścia.
Oboje w kółko krzyczą jego imię.
Spotykają policjantów. Kilkakrotnie. Wszyscy odsyłają ich do domu.
Idą na posterunek. Nic nowego. Jeden z policjantów mówi, że jeśli przez kolejnych parę dni tak popada, to i tak ciało znajdą ewentualnie dopiero na wiosnę. Matka się składa, a ojciec próbuje uderzyć policjanta. Trochę mu się udaje, ale nie bardzo.
Mówią im też, że są blisko granicy, ktoś mógł go porwać, handel ludźmi, Europa Wschodnia, matka nie ma siły na kolejny atak.
Poza tym ma w sobie jakieś prochy, wie, że tylko dzięki nim jako tako funkcjonuje. Musi wracać do domu do Kuby, musi zrobić obiad.
Ale powrót do domu jest teraz dla matki najtrudniejszą rzeczą. Musi być w ciągłym ruchu, w przeciwnym razie ma wrażenie, że nie robi nic, żeby odnaleźć Martina. Mogłaby spokojnie chodzić po mieście do samego wieczora.
Kiedy Jakub mówi o Marcie, matka myśli – jesteśmy w domu, Martin jest u niej, nic prostszego niż po prostu po niego pójść, niepotrzebnie zawracali głowę policji, matkę zalewa fala endorfin, chce już tam być, i tylko jakiś wewnętrzny głos szepcze, nie nastawiaj się, a co, jeśli go tam nie ma.
W pośpiechu znajdują z ojcem adres wskazany przez Kubę, dzwonią przy bramce od strony ogródka, czekają. Drzwi otwiera mamusia Marty, chyba właśnie gotuje obiad, ma na sobie brzydki jaskrawokolorowy fartuch, od razu poznaje matkę Jakuba, siedziały w jednej ławce na wywiadówce, jednak jest trochę zdezorientowana, coś się stało? Proszę wejść.
Matka mówi tylko:
– Proszę zawołać Martę. – Mówi to takim tonem, że matka Marty od razu wie, że to coś poważnego, o nic więcej nie pyta i woła Martę. Matka i ojciec podchodzą do drzwi wejściowych, przychodzi Marta w różowym dresie i staje w progu. Patrzy na nich, poznaje ojca, widziała go parę razy na treningu Martina. Grzecznie się wita.
– Gdzie jest Martin? – rzuca matka.
Marta gapi się na nią, nie rozumie.
– Gdzie on jest? – powtarza matka już mocniej, ten ton nie podoba się matce Marty, krzywi się.
– Nie wiem, gdzie jest – mówi Marta.
– Nie kłam – szczeka na Martę matka.
Ojciec uspokaja matkę, a matka Marty staje za nią i kładzie jej ręce na ramiona. Nieprzychylnie patrzy na gości. Ojciec próbuje wyjaśnić, co się stało. Matka ciągle mu przerywa.
– Jakub mówił, że wczoraj mieliście razem gdzieś iść.
Marta kręci głową.
– Przypomnij sobie, nie wiesz, dokąd mógł iść?
Lecz Marta nie wie. Ostatecznie wygląda na to, że Martin naprawdę tylko prowokował Jakuba. Matka i ojciec powoli zbierają się do odejścia.
Potem matka coś zauważa. W przedpokoju jest szalik Martina. Już po raz drugi tego dnia ma odrobinę nadziei.
Szybko, nim ktokolwiek zdąży cokolwiek zrobić, wślizguje się do domu. Na wieszaku z płaszczami wisi szalik Martina.
– No widzisz, a to co?
Matka krzyczy na Martę histerycznie, ale w jej głosie jest więcej radości niż gniewu.
Marta wyjaśnia. Matka nie wierzy. Krzyczy na nie, na Martę i jej matkę, już z furią,