Jeszcze z domu dzwoni do tego chłopca. Jego ojciec robi w kradzieżach, ale obiecuje, że przyjedzie na centralę. Chłopiec nie wie, gdzie może być Martin.
Ojciec dzwoni jeszcze do trzech kolejnych, o których wie, że kolegują się z Martinem. Nic nie wiedzą. Ojciec obdzwania resztę chłopaków z drużyny. Kiedy w końcu odkłada słuchawkę, przechodzi mu przez myśl, muszę się napić. Idzie do kuchni i łyka śliwowicy. Dużo. Aż na chwilę robi mu się niedobrze na żołądku. W salonie przez cały ten czas leci telewizor, a Jakub śpi na kanapie.
Matka siedzi w biurze i wyjaśnia, co się stało. Policjant patrzy na nią dość nieobecnie i pyta:
– Czyli pani nie wie, dokąd poszedł? Wie pani może, czy miał powody, żeby uciekać z domu? Dokąd by uciekł, gdyby uciekł? Matka próbuje mu wyjaśnić, że nie uciekł, że zaginął, i chce jej się płakać, że policjant tego nie rozumie, że jest noc, a Martinek jest gdzieś na dworze, na Boga, przecież jest mróz.
Lecz policjant rozumie, oczywiście od razu zaczną go szukać. Jednak to problematyczne, dzieci w okresie dojrzewania nie giną, dzieci w okresie dojrzewania uciekają.
Potem ojciec wraca na policję i uspokaja zdenerwowaną matkę, to znaczy próbuje, ona jak na razie się trzyma, nie krzyczy i tylko trochę płacze. Długo siedzą na centrali i spisują zgłoszenie. Matka daje im zdjęcie paszportowe Martina, które nosi w portfelu.
Proszę iść spać, mówią policjanci, w niczym już nam państwo nie mogą pomóc. Natychmiast zaczniemy poszukiwania. Proszę spojrzeć, już dzwonię do podinspektora. Ale w ich oczach widać, że i tak myślą, że chłopak po prostu uciekł z domu.
Przynajmniej matka ma takie wrażenie.
Kiedy po raz drugi odsyłają ich do domu, matka naprawdę się sypie.
Jęczy, jęczy i nie pozwala się dotknąć, a potem wybucha płaczem, który tak naprawdę nie skończy się już nigdy w jej życiu.
Ojciec dzwoni po taksówkę i jadą do szpitala, gdzie matka dostaje zastrzyk na uspokojenie.
Potem taksówką wracają do domu. Matka milczy i patrzy przed siebie, trzęsą jej się ręce. Ojciec kładzie ją w domu do łóżka. Matka leży z otwartymi oczami i robi jej się fizycznie niedobrze, kiedy widzi, że Martin leży związany w jakiejś piwnicy, że leży na podłodze jakiegoś samochodu, że leży na jakiejś budowie, gdzie spadł z wysokości i ich woła. Jednocześnie jednak zaczyna działać zastrzyk, w związku z czym matka nie może myśleć o niczym. Ale te strzępki wystarczą. Matka kiedyś dużo fotografowała, może w innym życiu była fotografem, wszystko widzi w obrazkach, jego jasne włosy we krwi, jego przerażony wzrok, jego białą twarz i sinawe usta. Urywki.
Wstaje i mówi ojcu, który siedzi w kuchni, żeby poszli szukać go po mieście. Chodzi niepewnie, to przez ten zastrzyk. Ojciec znalazł Jakuba w salonie, wyłączył telewizor i zaniósł do pokoju, nawet nie ściągał mu protezy, położył go tylko do łóżka, usiadł w kuchni i pije śliwowicę. Zastanawia się, rozważa, jakie mają możliwości. Ale co robić, skoro nie mają żadnych możliwości.
Z trudem zmusza matkę, żeby usiadła naprzeciwko niego. Pójdą go szukać, kiedy zrobi się jasno. Przecież policja szuka.
Siedzą naprzeciwko siebie w kuchni, ojciec pije, matka patrzy na okno, jakby miała tym przyspieszyć czas, siedzą do świtu. Na zewnątrz jest zupełnie cicho, w powietrzu fruwają płatki. Matce chwilami opada głowa, zasypia.
NIEDZIELA
Rano budzę się w łóżku. Wokół absolutna cisza, słyszę tylko tykanie budzika i chrobot Pirata. Cicho wstaję i idę do ubikacji, w kuchni nikogo nie ma, w salonie też. Czyżby wszyscy spali? Dziwne. Wracam do pokoju i dopiero wtedy zauważam, że na górnym łóżku nie ma brata.
Z powrotem do kuchni. Na stole karteczka od mamy.
Kuba, zjedz śniadanie i bądź grzeczny, wrócimy przed obiadem.
Zjadam resztę ciasta miś.
Przy śniadaniu patrzę przez okno, jest biało i okropnie dużo chmur. Po paru godzinach znowu zaczyna padać śnieg, do wieczora jest go trzydzieści centymetrów więcej. I tak przez kolejne dni. Wszystko ginie pod śniegiem. Utrudnia to poszukiwania.
Wtedy już dociera do mnie, że brat nie wrócił do domu, że go szukają, ale przysięgam, że nawet przez myśl mi nie przeszło, że naprawdę zaginął.
Koło południa siedzę w pokoju i rysuję, w zamku zgrzyta klucz. Zrywam się i biegnę do przedpokoju. Oboje w milczeniu rozbierają się i zdejmują buty. Są mokrzy i mają śnieg we włosach, znowu pada. Potem mama podchodzi i strasznie mocno mnie przytula. Zaczyna płakać. Nie wiem, co robić. Patrzę na tatę.
Tata mówi okropnie dziwnym głosem:
– Nie wiesz przypadkiem, dokąd naprawdę wczoraj poszedł?
Nawet nie przychodzi mi przez myśl, że może nie powinienem im tego mówić, że spotykali się potajemnie, że nie chciał, żeby wiedzieli o tym rodzice, rzucam, no jak to dokąd, przecież poszedł gdzieś z Martą.
Mama odsuwa się, kuca i patrzy na mnie z bardzo bliska, co jest niemiłe. Potrząsa mną.
– Coś ty powiedział?
– Poszedł gdzieś z Martą.
Kiedy mówię to po raz drugi, mam ochotę to cofnąć, bo w sumie nie wiem na pewno, może tylko chciał mnie sprowokować tym tekstem. Ale już za późno i muszę opowiedzieć, kim jest Marta, powiedzieć, gdzie mieszka i wszystko, co wiem. Rodzice znowu szybko się ubierają i wychodzą.
Chcę iść z nimi, ale to nie wchodzi w grę, mówi tata. Mama nic nie mówi. Nawet cześć.
Kiedy wychodzą, biorę sobie trochę ciastek i znowu idę oglądać telewizję. Na dworze jest prawie ciemno od tego, jak gęsto pada śnieg.
Rodzice wracają dopiero o szóstej, nic do mnie nie mówią, pytam, potem znów pytam, a tata mówi, żebym poszedł do swojego pokoju. Mama zaczyna płakać.
W pokoju bawię się z Piratem, denerwuję się i nie jestem w stanie niczego sensownego robić, słyszę, jak mama beczy w kuchni, a tata najpierw namawia ją do jedzenia, potem każe wziąć lek i iść spać.
Chce mi się ryczeć, chcę do mamy, ale kiedy przychodzę do kuchni, tata zaciąga mnie z powrotem do pokoju, a mama nic, tylko ciągle beczy.
Słyszę, jak zaczynają się kłócić, bo mama nie chce wziąć tych proszków ani położyć się spać, lecz tata w końcu ją przekonuje.
Kiedy kładzie ją do łóżka, idę do kuchni, jestem głodny i też chce mi się ryczeć. Szybko biorę dwie bułki i pasztet z lodówki i z powrotem do pokoju.
Zjadam jedną bułkę i więcej nie mogę, siedzę przy biurku, potem gaszę lampkę i patrzę przez okno, gdzie ciągle gęsto pada śnieg, jest ciemno, a na ulicy świecą latarnie, słyszę, jak tata tłucze się po mieszkaniu i nagle nie mogę już wytrzymać i zaczynam płakać, strasznie mocno, patrzę, jak pada śnieg, jak to cudownie wygląda, i czuję ten okropny smutek, stało się coś strasznego, i nagle dociera do mnie, że nic już nie będzie jak przedtem, i płaczę nad tym, nie nad bratem, wciąż jeszcze nie wyobrażam sobie, że leży gdzieś martwy albo, być może co gorsza, żywy, jest mi tylko bardzo źle, bo nagle jestem tak strasznie sam, jakby zniknął nie tylko on, ale i rodzice. Ryczę jak dziecko. Powinienem się opanować, nie mogę.
Kiedy tak ryczę, przychodzi tata, zapala