Bierki. Marcin Szczygielski. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Marcin Szczygielski
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Поэзия
Год издания: 0
isbn: 978-83-60000-76-2
Скачать книгу
i podeszła do mnie.

      – Podciągnij gacie – powiedziała.

      – Słuchaj, szmulo – powiedział Olek, ale ton jego głosu był trochę mniej pewny niż przed chwilą – spierdalaj stąd, bo tak ci zaraz przypierdolimy, że zaniesiesz swoją cipę do domu w reklamówce.

      Olek był centralnie chodzącą biblioteką takich odzywek, nawet mu tego zazdrościłem, bo bez względu na okazję zawsze miał w zanadrzu tekst w podobnym stylu. Aśka odwróciła się do niego, popatrzyła mu spokojnie w oczy i powiedziała:

      – Wiem, jak się nazywasz.

      I tyle. Właściwie ta informacja była zupełnie bez sensu i nie miała najmniejszego znaczenia, jeśli się nad tym dobrze zastanowić. Ale podziałała niczym zaklęcie. W jakiejś książce to było, o królu Arturze i czarnoksiężniku Merlinie chyba, nie pamiętam, w każdym razie chodziło tam o to, że jeśli wiedźma poznała czyjeś imię, to zyskiwała władzę nad jego duszą. Taka niby-bajka, ale wtedy w tym śmierdzącym śmietniku przekonałem się, że jednak coś w tym jest, bo kiedy Aśka powiedziała mojemu bratu: „wiem, jak się nazywasz”, oklapł jak przekłuty balonik. Zupełnie jakby ktoś wyciągnął mu z dupy korek i spuścił powietrze – totalnie pojechana sprawa. Nawet Piotrek i Krzysiek nieco się odsunęli bez słowa. Podciągnąłem dżinsy i zapiąłem rozporek. Aśka, nie zwracając na chłopaków najmniejszej uwagi, wyprowadziła mnie na chodnik.

      – W domu się policzymy – rzucił za mną Olek.

      Miałem to jak w banku i oczywiście tak też się później stało. Ale wtedy, w tamtym momencie, byłem przez chwilę bezpieczny i humor mi się poprawił, chociaż nogi wciąż się pode mną trochę trzęsły.

      – Wytrzyj nos – powiedziała Aśka. – Gil ci wisi.

      – Dzięki – powiedziałem, ocierając twarz rękawem.

      – Noł problem.

      Staliśmy obok trzepaka, słońce świeciło i wiał lekki wiatr. Chłodny jeszcze, ale wiosnę już się w nim czuło wyraźnie.

      – To mój brat, wiesz – powiedziałem.

      – Wiem.

      – On tak ma czasem. Lubi się znęcać nade mną.

      – Aha – Aśka popatrzyła na mnie uważniej, a ja doszedłem do wniosku, że nie tylko jest bardzo ładna, odważna, ale i niegłupia. Miała coś takiego w tym spojrzeniu. – A ty to lubisz?

      – Co? Że mi robi czas tortur? Zwariowałaś?

      – Aaaaa! – powiedziała Aśka takim tonem, jakbym objaśnił jej jakąś wielką mądrość życiową, którą ona z wielkim trudem, ale jednak pojęła, i dalej przyglądała mi się z zastanowieniem.

      Co dziwne, miałem przy tym niepokojące wrażenie, że wcale nie wydaje się przekonana.

      – Nienawidzę tego – podkreśliłem.

      – To dlaczego czegoś nie zrobisz?

      – Czego? Ciekaw jestem, co ty byś zrobiła na moim miejscu. Masz jakieś rodzeństwo w ogóle?

      – Gdybym była tobą… – Aśka podniosła oczy, popatrzyła w niebo i zamyśliła się na moment. – Gdybym była tobą, poczekałabym, aż zaśnie. Potem poszłabym do kuchni i wzięła największy, najostrzejszy nóż, jaki jest w domu. Potem podeszłabym do jego łóżka, bardzo ostrożnie odkryłabym jego kołdrę, a potem bardzo ostrożnie zsunęłabym mu… W czym on śpi?

      – Olek? W majtkach.

      – Więc bardzo ostrożnie zsunęłabym mu te majtki, tak żeby się nie obudził. Potem złapałabym go za ptaka, przyłożyłabym do niego nóż, a potem ścisnęła, żeby się obudził. A gdyby się obudził, powiedziałabym: jeśli jeszcze raz zrobisz mi krzywdę, ja zrobię krzywdę tobie. Więc lepiej to sobie przemyśl.

      – Ha, ha, ha – zaśmiałem się przekonany, że robi sobie ze mnie jaja, ale Aśka popatrzyła na mnie ze zdziwieniem i zrozumiałem, że mówi najzupełniej serio, więc przestałem się śmiać.

      Nie tylko mówiła serio, ale co więcej, poczułem granitową pewność, że rzeczywiście coś takiego by zrobiła. Gdyby była na moim miejscu.

      – Oszalałaś – bąknąłem pod nosem. – Chybabym się zesrał ze strachu. Zabiłby mnie.

      – Aaaaa! – powiedziała znowu w ten sam denerwujący sposób jak przed chwilą, po czym spytała: – Wolisz bounty czy marsy?

      – Bounty.

      – To chodź, kupimy sobie.

      – Nie mam kasy.

      – Ja mam. Rano ściągnęłam matce z torebki dwie dychy.

      – O! – powiedziałem. – Super.

      Poszliśmy do spożywczaka przy Bonifacego po colę i czekoladowe batony. I zaczęliśmy się przyjaźnić.

      Aśka jest jedynaczką. Kiedy się poznaliśmy, mieszkała z rodzicami w tym samym bloku przy Śródziemnomorskiej, ale już rok później przeprowadziła się na drugą stronę ulicy do szeregowca. Jej ojciec zawsze dobrze zarabiał, prowadzi firmę doradztwa inwestycyjnego, która rozrosła się tak, że z tego co wiem, ostatnio rozważa nawet wejście na giełdę i zamianę jej w spółkę akcyjną. Widziałem go w życiu może z pięć razy, bo nigdy nie ma go w domu. Szczupły, łysiejący brunet w okularkach, za każdym razem sprawiał wrażenie zasępionego i smutnego. Aśka mówi, że rzeczywiście taki jest, podobno nigdy w życiu nie słyszała, żeby się śmiał. Jej matka z kolei śmieje się bez przerwy, ale to taki nerwowy, histeryczny rodzaj śmiechu, który ostro działa mi na nerwy. Nigdy nie pracowała, chyba że można nazwać pracą wydawanie pieniędzy i zakupy – jeśli tak, to ta kobieta haruje jak wół, bo nie ma dnia, żeby czegoś nie kupiła. Bardzo dużo pije, szczególnie wieczorami, zupełnie jak mój stary, tyle tylko, że oczywiście ona pije lepsze alkohole. Może właśnie przez to tak dobrze się z Aśką dogadujemy – niby jesteśmy z różnych światów, ale oba coś łączy.

      Jej matka jedzie non stop na różnych tabletkach. Aśka kiedyś pokazała mi szafkę nocną swojej staruszki – po prostu cała apteka, nigdy w życiu nie widziałem u kogoś tylu lekarstw naraz. Głównie są to antydepresanty i środki nasenne, ale kiedyś Aśka znalazła tam nawet amfę, którą oczywiście sobie wzięliśmy. Było to jakoś na początku gimnazjum, nie pamiętam dokładnie. Popiliśmy tabletki red bullem i siedzieliśmy w pokoju Aśki, czekając, co się stanie. Efekt był niespecjalny, przynajmniej w moim przypadku. Wszystko mi się nagle zaczęło trząść w środku i strasznie wkurwiony byłem, a potem całą noc nie spałem. Aśka spała jak zabita, ale jej byle co nie ruszy, jak twierdzi. I chyba ma rację, bo równie spokojnej i pozbawionej lęków osoby jak żyję nie widziałem.

      Nie znaczy to, że Aśka nie ma poczucia humoru albo zwariowanych pomysłów, o, co to, to nie! Bez przerwy wpada na jakieś karkołomne idee, a co więcej, większość z nich udaje jej się zrealizować – przy mojej pomocy oczywiście. Niektóre są zwyczajnymi gówniarskimi akcjami, jak na przykład udawanie, że przeprowadzamy ankietę do szkoły na temat preferowanej wielkości penisa. Przeprowadzaliśmy tę ankietę w Galerii Mokotów, czyli w Galmoku, bo tam najczęściej spędzamy czas. Bardzo śmieszne to było, ale w sumie bez sensu. Jedna stara baba prawie wyskoczyła ze skóry i koniecznie chciała wiedzieć, jak się nazywa nauczyciel, który nam tę ankietę zlecił, i z której szkoły jesteśmy. Goniła nas po korytarzu od sklepu Diesla prawie do Furli, a to naprawdę kawał drogi. Zgubiliśmy ją w końcu i poszliśmy na szejka do lodziarni, bo już nam się znudziło ankietowanie, szczególnie że nikt nic nie powiedział ciekawego.

      To był jednak tylko taki szczeniacki wygłup, ale Aśka czasami ma też całkiem dobre pomysły. W gimnazjum na przykład powiedziała:

      – Będziemy się dobrze uczyć.

      Najpierw