Nagle czuję, jak Aśka trąca mnie łokciem. Odrywam wzrok od okna i spoglądam błyskawicznie na Wekierę, która wpatruje się we mnie spod przymrużonych lekko powiek.
VI
Co on taki rumiany? Gorączkę ma? Przyglądam się chłopakowi, piecze mnie jak diabli, szlag by trafił tego kurdupla. Podrapałabym się, ale jak tu się tam podrapać przed tymi baranami? Poprawiam się na krześle i mówię ostrzejszym tonem:
– Sieniawski, słyszałeś, o co ja się pytam?
– Słucham, pani profesor? – odpowiada niepewnie, podnosząc się z krzesła.
On jednak jest tępy. Niby na oko wydaje się, że nie, ale jednak jest. Na oko całkiem fajny chłopak. Oceny ma dobre. Wyrośnięty, ładny, trzeba przyznać. Co prawda ten typ nigdy specjalnie mnie nie pociągał, ale ładny jest z tymi jasnymi, długimi włosami, z błękitnymi oczami i smukłymi palcami. Typ romantyczny, nawet już mu bokobrody rosną, bayronowskie. Tyle tylko, że jakiś taki miękki, jakiś taki delikatny. Nie słaby, ale taki jakiś… Ślimak bez skorupki. I za cwany. Tępy, ale cwany, tak samo jak i ta Kapustnicka, chociaż ona gorsza. Trzymają się razem, odkąd pamiętam, już w gimnazjum razem się prowadzali. Jedno i drugie się na mnie uwzięło, za głupią mnie mają, czy ja nie wiem? Wiem dobrze. Zawsze się trafi taki, w każdej klasie. Wyszczekany, na pozór grzeczny, trudno się przyczepić o cokolwiek, ale człowiek to czuje, po prostu wie, co tam w tych łbach siedzi. O, jak się patrzy teraz na mnie tymi błyszczącymi oczami. Jak krowa na księżyc. Rumieńce ma. Tego jeszcze brakuje, żeby się pochorował i pozarażał resztę.
– Dobrze się czujesz? – pytam na wszelki wypadek, bo jakby się czuł źle naprawdę, a ja bym udała, że nie widzę, to by poszedł potem, powiedział, że nawet nie spytałam, że zlekceważyłam ucznia dolegliwość.
– Tak, pani profesor.
– Pytałam, co możesz powiedzieć o gułagach.
– O gułagach? – pyta bezmyślnie.
Stoi. Patrzy. Boże, jak on patrzy. To już chyba komar ma więcej rozumu w spojrzeniu.
– No, Sieniawski, powiedz ty mi, jak to w tych gułagach bywało?
Gapi się.
– Wiesz ty w ogóle, Sieniawski, co to gułag?
Oczy z wysiłku wytrzeszcza. Myśli. No i o czym on myśli? Co, czy ja nie wiem, o czym on myśli? No, o czym taki może myśleć jak on? Kombinuje tam w tym swoim móżdżku koali, jak by tu majtki z Kapustnickiej ściągnąć. Albo z Kępińskiej. Nie, z Kępińskiej to nie ma co kombinować nawet, spojrzy taki raz, podejdzie, a już same spadną. Znam ja takie jak ta Kępińska. Oni zresztą wszyscy tylko o jednym myślą, jedno im w głowach. I wszyscy się bez przerwy onanizują, dziewczyny też, a kiedyś tak nie było. No, w sumie nie ma w tym nic złego, ale kiedy sobie człowiek uświadomi, że oni WSZYSCY się onanizują, wizja jest nieco przytłaczająca. Cholera, jak mnie piecze, łeb mu urwę. Jak nic coś mi tam zatarł. Kto to widział tak kobietę potraktować jak on mnie dzisiaj. Ledwo mi majtki zdjął, a już był w środku. Jego zdaniem gra wstępna to co najwyżej pewnie jakaś odmiana koszykówki. Co z tym Sieniawskim? Zawsze się pilnują oboje z Kapustnicką, szczególnie na początku roku, metodę taką mają, już w gimnazjum tak robili, szybko się połapałam. Na początku zgłaszają się bez przerwy, materiał mają opanowany, a jak już nazbierają dobrych ocen, to sobie wolne robią. Wiadomo, że jak będą mieli kilka szóstek czy piątek, to już czasu nie będzie, żeby ich pytać, człowiek ręką machnie i za innych się weźmie. No, dziś się nie udało. Chory, nie chory, pojęcia nie ma. Innemu może bym darowała, ale jemu na pewno nie. Uśmiecham się leciutko pod nosem.
– Sieniawski, ech, siadaj. Niedostateczny. Proszę, kto mi powie… – zaczynam i jeszcze zanim udaje mi się skończyć, to już kątem oka widzę rękę Kapustnickiej, która się w górę pnie niczym kobra z koszyka fakira…
Mało jej z barku nie wyskoczy, w życiu nie widziałam, żeby ktoś umiał rękę tak wysoko wyciągnąć. Wzdycham, myślę – trudno.
– Kapustnicka, gułag!
– Gułag, czyli Gławnoje Uprawlenie Łagieriej, był to organ NKWD administrujący sowieckimi obozami koncentracyjnymi – klepie z szerokim uśmiechem, takim tonem, jakby mi dyktowała przepis na karpatkę.
Cisza. Wzdycham, dziennik otwieram i już mam powiedzieć: siadaj, sześć, nawet długopis biorę do ręki, ale przecież ona już dziś dostała szóstkę. Nie stawiam dwóch ocen z odpowiedzi na jednej lekcji, szczególnie szóstek.
– Dobrze. Siadaj, Kapustnicka – mówię i już mam ten dziennik zamknąć, gdy nagle patrzę uważniej, a tu czarne na białym stoi: Joanna Kapustnicka, a obok co? Trzy szóstki!
Trzy szóstki jak byk, rany boskie! I to ja sama te szóstki postawiłam, sobie na własną zgubę. Przypadek, powie ktoś
– może. Ale ja patrzę na te trzy szóstki i myślę: to jest prawda o tobie, diablico jedna, cała prawda. Mamy dopiero początek października, a ta mała bździągwa ma już trzy szóstki! Szczęśliwie dzwonek słychać i zrywają się z ławek. Zapomniałam im zadać coś do domu, a chciałam, żeby mi napisali referaty z broni średniowiecznej! Ale co tam. Czekam, aż wszyscy wycwałują z sali, biorę dziennik i wychodzę na korytarz. I znowu w górę, do pokoju nauczycielskiego, szlag by to trafił. Ktoś pootwierał okna na dziedziniec, pęd powietrza podnosi moją spódnicę niebezpiecznie wysoko. Przyciskam ją szybko dziennikiem do podołka i maszeruję w stronę schodów.
VII
– No i ci pizdę postawiła – mówi Aśka. – Przecież wiesz, że trzeba na nią uważać. Jak mogłeś nie wiedzieć, co to jest gułag?
– Wiedziałem. Wyleciało mi z głowy.
– To trzeba było powiedzieć, że chory jesteś, skoro sama zapytała. Wiesz, ja czasami myślę, że cię przeceniam. Cała strategia mi się rozsypuje przez ciebie.
Wzruszam ramionami.
– Mam już z historii jedną piątkę. Nie ma tragedii.
– Wiesz, mam wrażenie, że ona dziś stringi założyła. Widziałeś? Jak stanęła przy tablicy w słońcu, ewidentnie dupa jej prześwitywała przez spódnicę. Wyobrażasz sobie? – pyta Aśka, wyjmując z plecaka papierosy. – Idziemy na anglika? Stolca nie ma. Podobno znowu ma zwolnienie i to aż do końca października, będzie zastępstwo.
Siedzimy w kiblu w suterenie – to rodzaj nieoficjalnej palarni. Jest na tyle oddalony od pokoju nauczycielskiego, że profesorom zwykle nie chce się robić tu nalotów podczas przerw. Zresztą w ogóle rzadko tu zaglądają – w podziemiu są tylko dwie używane sale lekcyjne, w pozostałych zrobiono jakieś składziki, którymi zarządza Władzio, nasz szkolny handyman.
– Z kim? – pytam, zaciągając się ostrożnie papierosem, bo palę od niedawna, no, właściwie to popalam, głównie w szkole.
– Nie wiem, pewnie z Bezą – wzrusza ramionami Aśka, wypuszczając chmurę dymu. – Na pewno nie z Wekierą, ona nigdy nie bierze zastępstw. Chodź, pojedziemy do Galmoku. Mam kartę matki, kupimy sobie coś.
– Super – spoglądam na nią z mimowolnym uznaniem.
Gdybym ja podwędził kartę kredytową matce albo ojcu, krótki byłby mój żywot. No, ale starzy Aśki mają forsy jak lodu. Matka spędza czas głównie w gabinetach kosmetycznych i u fryzjera,