– Lała, dokąd ty tak zapierdalasz? – zapytał Olek, zastępując mi drogę.
Tak właśnie do mnie mówił: lala. Facet nie może być taką lalką, mówił. Kto to widział, żeby chłop miał buźkę jak Barbie, mówił. Kiedy oglądam swoje zdjęcia z tamtych lat, widzę, że rzeczywiście byłem jakby za ładny. Wszyscy mnie wtedy brali za dziewczynkę, zwykle się o to wkurzałem, ale czasami nie. Kiedyś jakaś baba mnie zaczepiła na ulicy i zapytała: „Co się stało, maleńka?”. Miałem wtedy pięć lat i byłem sam na dworze, Olek mi uciekł. Trochę się wystraszyłem i płakałem. Popatrzyłem na nią i powiedziałem: „Zgubiłam się”. Śmieszne to było nawet. Baba kupiła mi jakiś deser w spożywczaku, łaziła ze mną po osiedlu i odprowadziła pod dom. Była całkiem spoko, zupełnie się nie połapała, że ją robię w ciula. Zapytała, jak się nazywam, a ja zmyśliłem jakieś dziewczyńskie imię. Gapiła się ciągle na mnie jak sroka w gnat, może była pomylona, nie wiem. Miałem ubaw, ale było mi miło. To było fajne popołudnie.
Kiedy miałem dziesięć lat, też jeszcze ciągle wyglądałem trochę jak dziewczyna – z tymi przydługimi, jasnymi włosami i wielkimi, niebieskimi gałami. Szczególnie w porównaniu z Olkiem, który już wtedy był krępy, przysadzisty, ciemnowłosy i szczenę miał jak buldożer – kropka w kropkę jak nasz ojciec. Olek uważał chyba, że mój wygląd był tylko i wyłącznie kwestią mojego wyboru, a nie czymś, na co nie mam wpływu. W dodatku to, jak wyglądałem, odbierał też jako rodzaj zniewagi wobec niego, taki osobisty przytyk, bo choć mój brat w sumie może się podobać, to nikt, kto ma na tyle dobry wzrok, żeby odróżnić słonia od konewki, nie powiedziałby o nim, że jest ładny.
– Odczep się – powiedziałem i chciałem go wyminąć, ale błyskawicznie podstawił mi nogę.
Olek umiał podstawiać mi nogę jak nikt inny na świecie, za każdym razem mu się udawało. Wywaliłem się oczywiście, tornister mnie przygniótł. Strasznie był ciężki, akurat tego dnia miałem w środku nie tylko książki, ale i encyklopedię Świat Dinozaurów.Raz w tygodniu wychodziły wtedy kolejne rozdziały, kupowałem je w kiosku i wpinałem do specjalnego segregatora. Miałem totalny odlot na punkcie dinozaurów w tym czasie. Segregator był już prawie pełny, bo seria się kończyła. Ważył tonę, nie pamiętam, po co targałem go do szkoły, pewnie chciałem komuś pokazać, czy coś. Olek postawił nogę na tornistrze – swoją drogą, moim ulubionym, z Harrym Potterem i Hedwigą na klapie – i wgniótł mnie w chodnik.
– Nadszedł twój czas – powiedział powoli, pozornie zatroskanym, smutnym tonem, a ja oczywiście z miejsca zacząłem ryczeć.
Usmarkałem się zaraz i musiałem wyglądać jak skończona ofiara. Teraz myślę sobie, że gdybym wtedy nie mazał się jak na komendę za każdym razem, Olek dałby mi spokój, a przynajmniej męczyłby mnie rzadziej. A tak to te moje piski, jęki, łzy, ten szloch i gile płynące z nosa niczym rwąca rzeka, istna Amazonka smarków, musiały go podkręcać, zachęcać. Prowokowały go. Budziły chęć do czynu, który by je uzasadnił.
Piotrek i Krzysiek zarechotali głośno, a jeden z nich – nie wiem który – kopnął mnie w biodro. Lekko, tak na próbę. Żeby sprawdzić, czy może. Żeby się przekonać, co będzie. Rozdarłem się natychmiast jak zarzynana świnia.
– Zamknij mordę, cipo, bo pożałujesz – warknął Olek, a do tego, który mnie kopnął, powiedział: – Jeszcze raz.
No i zaczęli mnie kopać. To nie były jakieś wyjątkowo mocne kopniaki, ale spadały na mnie ze wszystkich stron – Olek przyciskał mnie do ziemi, leżałem na brzuchu, młócąc rękami na wszystkie strony niczym przewrócony wiatrak, a Piotrek i Krzysiek po obu stronach kopali mnie w biodra, w uda, w żebra. A ja zamiast krzyczeć, drzeć się na całe gardło, skręcałem się tylko i kwiczałem – no bo inaczej pożałowałbym, nie?
– Dobra – powiedział Olek, kiedy już mu się znudziło.
– Do śmietnika.
Poderwał mnie na równe nogi jednym szarpnięciem za uchwyt przy tornistrze, pozostali dwaj złapali mnie pod ręce i zaczęli wlec do śmietnikowej wiaty. Do tej pory tortury odbywały się tylko w domu. Nigdy nie brał w nich udziału ktoś obcy. Byłem przerażony, tak śmiertelnie przerażony, że nawet nie zawołałem pomocy ani nic, tylko dalej jęczałem bezradnie i stękałem. Megażałosne.
Dowlekli mnie do budy i cisnęli między brudne, śmierdzące kontenery ze śmieciami. Zwinąłem się w kłębek pod ścianą i gapiłem się na nich okrągłymi oczami. Olek stanął przede mną, oparł ręce na biodrach, popatrzył na mnie, wywijając pogardliwie górną wargę, i powiedział:
– Dobra. Ściągaj spodnie.
– Nie! – pisnąłem. – Nie! Daj mi spokój!
– Słuchaj – odezwał się spokojnym, rzeczowym tonem – ściągaj portki, bo jak sam tego nie zrobisz, ja je z ciebie ściągnę. Wierz mi, będzie to dużo gorsze dla ciebie. Po co ci to? Raz.
Wytarłem nos wierzchem dłoni, wstałem i powoli zacząłem rozpinać dżinsy. Piotrek z Krzyśkiem stali przy wejściu do wiaty, nie było nawet cienia szansy, żeby udało mi się uciec. Popłakując, zsunąłem spodnie do kolan.
– Teraz majciochy – rozkazał Olek.
Zacząłem płakać głośniej, ale posłusznie zsunąłem majtki z pupy i opuściłem je do kolan. Co mogłem zrobić?
– Podnieś bluzę.
Rycząc na całego podniosłem obiema rękami dół bluzy z kapturem i stałem tak przed nimi trzema – z majtkami opuszczonymi do kolan, z zadartą bluzą i z wielkim tornistrem na plecach. Zaśmiewali się do łez, no po prostu mieli ubaw stulecia.
– I co? – powiedział w końcu Olek do nich. – Ma chuja czy nie ma?
– Fakt, ma. Ale i tak wygląda jak baba – powiedział Krzysiek, chichocząc. – Baba z chujem.
– A czy to na pewno chuj? – zapytał Piotrek. – Wygląda, jakby mu się tam jakiś glut przylepił. W życiu nie widziałem takiego małego. Jak dżdżownica.
– Chcesz, to sprawdź – zaproponował Olek, a ja natychmiast złapałem się za kutaska ręką i go zasłoniłem. – O, jak się boi! Puść to, słyszysz? Zabieraj łapę.
– Jak mam sprawdzić? – zapytał Piotrek.
– Przez papier. Masz – Olek nachylił się nad kontenerem i wyjął ze środka kawałek zmiętej gazety. – Złap i pociągnij. Jak się zacznie drzeć, znaczy, że to jego.
– Dobra – zaśmiał się Piotrek i wziął gazetę.
Od razu zacząłem się drzeć, tak na wszelki wypadek, i kucnąłem pod ścianą, zaciskając obie dłonie na moim fifolu. A kiedy już zacząłem się drzeć, to nie mogłem przestać. Wyłem jak syrena okrętowa.
– Mówiłem ci, zamknij mordę! – wrzasnął Olek. – Kurwa, zajebię mu!
– Zostawcie go! – krzyknął ktoś nagle od wejścia do wiaty śmietnikowej.
Było to tak nieoczekiwane, że przestałem wyć i zamknąłem usta z kłapnięciem, a Olek i jego kumple odwrócili się w stronę głosu jak rażeni gromem. W wejściu stała Aśka. Znałem ją już oczywiście, ale tylko z widzenia, bo jeszcze nigdy wcześniej nie zamieniliśmy ani słowa. Przytrzymywała rękami paski pomarańczowego tornistra