David przyprowadził ze sobą wsparcie moralne w postaci wokalisty Steviego Marriotta, którego poznał na próbie The Manish Boys na początku roku. Później zrobili sobie jam na bazie funkowej wersji Rip it Up Little Richarda. „Steve wypadł świetnie – wspomina Taylor – prawdopodobnie był lepszym wokalistą niż David”.
Potem, o dziwo, kiedy Stevie sobie poszedł, David złapał mikrofon i zaśpiewał dokładnie jak Keith Relf w ich wersji The Yardbirds I Wish You Would. Później przekonał The Lower Third o swoich genialnych koneksjach. „Zapodał nam kilka komercyjnych sztuczek – miałem wrażenie, że Shel wiele go nauczył. I świetnie wyglądał. Postanowiliśmy więc zdecydować się na niego”.
Do spotkania doszło akurat w czasie, gdy pod ciężarem porażek rozpadał się zespół The Manish Boys. Nie miało to wpływu na samopoczucie Davida – w sumie wierzył w siebie jeszcze mocniej. Zarówno w The King Bees, jak i w The Manish Boys Davie Jones był wokalistą i liderem grupy. W przypadku The Lower Third osiemnastolatek przejął kontrolę nad stroną kreatywną, zastępując o trzy lata starszego Taylora. Kazał mu nauczyć się nowych piosenek i asystować przy własnych kompozycjach. Głośna wersja I Wish You Would stała się punktem centralnym ich występów. David świetnie imitował wokal Keitha Relfa – zaczął grać na harmonijce, aby jeszcze bardziej upodobnić się do oryginału. Oczywisty wpływ na ich twórczość mieli The Kinks ze swoim All Day and All of the Night, a także The Who. W ciągu pierwszych miesięcy z The Lower Third David kilka razy obejrzał ich koncert i kazał Taylorowi nauczyć się podobnego bombastycznego brzmienia. „To był czysty marketing”, wzdraga się dziś Taylor.
Wierny zasadom, w kilka tygodni po dołączeniu do grupy David sporządził notkę prasową, w której pisał, że w nowym zespole, Davie Jones and The Lower Third, „na gitarze daje czadu Filiżanka Herbatki, Śmierć gra na basie, a na perkusji Les”. Jednostronicowy dokument przypominał czytelnikom o legendarnym zakazie noszenia długich włosów i obiecywał kolejny występ w Gadzooks oraz zapowiadał nowy singiel, Born of the Night, „wprost stworzony do zdobycia szczytu list przebojów”. (Demo to, nagrane w sali prób jednego ze znajomych, nigdy nie ujrzało światła dziennego).
Po przejęciu dowodzenia David wydawał się wyzwolony. Rzucił się w nowy projekt z niesamowitą energią. Niecałe osiem czy dziesięć tygodni po pierwszym autorskim nagraniu Take My Trip Davie mówił już o sobie jako o autorze piosenek. Wpadał do studia Shela, by nagrywać nowe demo i proponować utwory innym wykonawcom. Po raz pierwszy jego numer został wykonany przez kogoś innego dzięki Lesowi Connowi, który zorganizował w lutym nagranie Take My Trip przez Kenny’ego Millera. Większość wczesnych piosenek Davida była okropna, jednak wciąż podsuwał je innym. Stylistycznie kręcił się pomiędzy imitacją Dylana a podróbkami Gene’a Pitneya. Jak zauważył Talmy, „brzmiał typowo i banalnie i większość jego materiału wcale nie była wspaniała – jednak miał w sobie coś wyjątkowego; przyciągał swoją energią i kreatywnością”. George Underwood załamywał się niepowodzeniami, David wydawał się zupełnie nimi nie przejmować. Dotychczasowe namiastki sukcesu wzmogły jego apetyt na więcej. Dziś mówi, że porażki „nigdy, przenigdy” nie napawały go pesymizmem: „Podobał mi się sam proces tworzenia. Lubię pisać i nagrywać – dla dzieciaka to była wielka frajda. Czasami wydawało mi się: Boże, chyba już nigdy nic mi się nie uda. Ale szybko otrząsałem się z takich myśli”.
Większość czasu spędzał w okolicach West Endu na Denmark Street. Zaczął zaglądać do wytwórni FD&H i sklepu płytowego na Charing Cross Road, gdzie brzdąkał na gitarach albo gawędził ze sprzedawcą, Wayne’em Bardellem. Zaprzyjaźnili się. Bardell towarzyszył Davidowi podczas pierwszych nagrań The Manish Boys i, jak wielu innych, zauważył, że chłopak „był bardzo pewny siebie, lecz nie arogancki – nie miał w zwyczaju się irytować”. Przyglądał się metamorfozie, jaką David przeszedł od szeregowego muzyka The Manish Boys do lidera The Lower Third. Pewnego dnia David przyszedł do sklepu, usiadł za ladą i powiedział „coś znaczącego”. „Wiesz co, Wayne? Kiedy będę sławny, nie będę rozmawiał z nikim – nawet z zespołem”. „To było dziwne – opowiada Bardell – utkwiło mi w głowie”. Choć zdaniem sprzedawcy David zawsze był bardzo otwarty, podkreśla: „Uważam, że nie dawał z siebie innym zbyt wiele”.
Kilka tygodni po rozpoczęciu współpracy z The Lower Third perkusista Les Mighall wrócił na weekend do Margate i postanowił tam zostać. David znalazł nowego perkusistę, Phila Lancastera, który pomógł zespołowi obrać kierunek w stronę głośnego, bardzo gwałtownego brzmienia w stylu The Who, które wypracowali podczas licznych letnich koncertów w Margate i innych południowo-wschodnich kurortach.
To był błogi czas dla zespołu i Davida – pracowali nad piosenkami i wspólnie się bawili, w mieszkaniu w Londynie, przy Plaistow Grove albo w Margate. David wydawał się stworzony do roli lidera zespołu. Był wesoły, wiedział, kiedy można się wyluzować, a kiedy należy się skupić i działać. Na boku David i Denis pracowali nad reklamówkami dla Youthquake Clothing and Puritan, które pisali i nagrywali w stylu inspirowanym The Who w studiu RG Jonesa w Wimbledonie. W 1966 roku David nagrał większość swoich demówek.
Patrząc wstecz, dziwne może się wydawać, że Talmy, który pomógł stworzyć brzmienie The Who i The Kinks, miał ochotę produkować bezwstydną kopię ich muzyki w postaci You’ve Got A Habbit of Leaving Me, czyli kolejnego singla Davida. Piosenka splatała dwa akordy z My Generation z ospałą melodią Tired of Waiting for You. Co gorsza, David porzucił własny styl wokalny, który wypracował na Pity The Fool. Dopiero w ostatnich sekundach nagrania muzycy dawali czadu, kiedy Denis Taylor wchodził z ciężką sekwencją złożoną z trzech akordów, a reszta zespołu pozwalała sobie na szaleństwo. Niestety, te ostatnie dźwięki również były skopiowane, niemal nuta po nucie z Anyway, Anyhow, Anywhere.
Jak wieść głosi, na drugiej stronie singla Les Conn śpiewał pastisz Baby Loves That Way Herman’s Hermits. Zgodnie z tym, co mówi Conn, tak naprawdę nawet nie uczestniczył wtedy w tej sesji – w nagraniu nie skorzystano więc z jego cwaniackich umiejętności i singiel szybko zniknął bez śladu. W tamtych dniach Les Conn miał już dość biznesu muzycznego. Miesiącami wspierał Davida i Marka Felda, a jedynym dowodem wdzięczności z ich strony było wymalowanie jego biura na – jak wspomina – „sraczkowaty zielony kolor. Nie wyglądało to zbyt dobrze”. W listopadzie Les pomógł też Markowi załatwić kontrakt na nagranie singla The Wizard w Decce. Spotkał się on z równie małym zainteresowaniem, co wysiłki twórcze Davida. „Zajmując się nimi dalej, pewnie bym zbankrutował – przyznał Les. – Przemysł muzyczny mnie wykańczał, musiałem się więc z nimi pożegnać”.
Z typową dla siebie zaradnością David szybko znalazł zastępcę – innego bywalca La Giocondy, Ralpha Hortona. Horton stał się w ciągu następnego roku ważną figurą. Nie było wątpliwości co do jego oddania zespołowi. „Zrobiłby wszystko, by pchnąć do przodu karierę Davida – mówi John Hutchinson, jego współpracownik – byłby więc dobrym menedżerem”. Jednak czas, który Horton poświęcił Davidowi, zdominowały problemy finansowe i kłótnie z muzykami Davida, którzy, jak Denis Taylor, „nie lubili Ralpha od samego początku”. Basista Graham Rivens miał nawet gwałtowniejsze odczucia: „Nienawidziłem go. Nie chodziło wcale o to, że był ciotą – wkurzał mnie w każdym calu”.
Ralph Horton nie miał jeszcze trzydziestki, ale przy swojej lekkiej nadwadze i nieustannym zestresowaniu wyglądał na starszego. Nieustannie nosił czarne skórzane rękawiczki – wyraz jego rockandrollowej