Jaki był stosunek Dmowskiego do Sienkiewicza – nie wiem. Słyszałem kiedyś, że wyrazy Sienkiewicza w Listach z Afryki: „…temu krytykowi zdaje się, że patrzy na mego Płoszowskiego przez subtelną lupę, a naprawdę patrzy na niego przez rurę od barszczu”, stosują się do Dmowskiego – nie mam możności, pisząc tę książkę, tego sprawdzić. W każdym razie Dmowski akceptował Sienkiewicza jako pisarza narodowego i Sienkiewicz akceptował Dmowskiego jako lidera ruchu politycznego w Królestwie w roku 1906. Zresztą inne to były czasy: obecnie ani Hitler, ani Stalin nie zgodziliby się na pisarza, któremu można by było udowodnić tyle odchyleń od „generalnej linii”.
Ale Sienkiewicza akceptował nie tylko Dmowski, chwalił go także Tarnowski, zachwycali się nim stańczycy. Sienkiewicz był redaktorem „Słowa”, organu konserwatystów warszawskich. W tych czasach wydawało się, że nie mogło być nic wspólnego pomiędzy stańczykami a endekami; pomiędzy redakcją „Czasu” a Dmowskim. Otóż łączył ich jednakowo pozytywny stosunek do Sienkiewicza. Nowoczesne Stronnictwo Narodowo-Demokratyczne Dmowskiego z Sienkiewiczem w ręku szło do chłopskiej chaty, Sienkiewiczem otwierało serca polskich robotników na Śląsku. W tym tkwił wielki znak, że Polska narodowa kochać musi naszą szlachecką przeszłość.
Sienkiewicz był prawdziwą klamrą „między starymi a nowymi laty”.
Otoczenie Piłsudskiego nie lubiło Sienkiewicza. Atakował go Sieroszewski; oczywiście, antysocjalistyczne wystąpienia Sienkiewicza w roku 1906 musiały tu zrobić swoje. Ulubionym pisarzem Piłsudskiego był Słowacki, Marszałek cytował Wyspiańskiego, raz nawet Boya; nie pamiętam, aby zacytował kiedy Zagłobę czy Wołodyjowskiego. To nastawienie wyrugowało koniec końców Sienkiewicza ze szkoły za czasów Janusza Jędrzejewicza, co wywołało spod mego pióra szereg najzajadlejszych na tego premiera napaści. A przecież cóż bardziej sienkiewiczowskiego niż pobyt Marszałka w Nieświeżu w roku 19271. Mój Boże! Kiedy Marszałek wtedy w wielkiej zamkowej sali jadalnej spoza olbrzymich kandelabrów z płonącymi świecami mówił: „…to zamczysko”, „…dom Radziwiłłów, który tak dawno przeszłości naszej służy”, a potem, gdy w małej ośmiokątnej sali hetmańskiej, tak nazwanej od wiszących tam olbrzymich portretów Radziwiłłów–hetmanów, mówił przy kawie do ordynata, swoim specjalnym tonem przez wąsy: „…bo w mojej rodzinie, proszę księcia, działy się zawsze dziwne rzeczy” – pomyślałem sobie, że świece się palą na niebiesko, bo duch Sienkiewicza musi tu być gdzieś blisko.
Teraz stosunek otoczenia Piłsudskiego, całego tego środowiska, z którego wyszedł Związek Strzelecki i Legiony, wytłumaczę za pomocą… historii sztuki. Oto Sienkiewicz jako język to najczystszy renesans, Sienkiewicz jako fabuła, koloryt, konstrukcja to barok. Sienkiewiczowska proza to podniesienie polszczyzny do godności i majestatu łaciny. Tylko rzymskie kolumny, tylko rzymskie atrium z jego kamienną posadzką, ciepłymi kwiatami i chłodzącą fontanną ma tyle godności i prostoty jednocześnie, co Sienkiewiczowskie zdanie: owo proste, zwykłe, dostojne, piękne kładzenie orzeczenia po podmiocie. W konstrukcji swego zdania Sienkiewicz jest renesansem, miłym, pięknym, świeżym renesansem, o znakomitej czystości i prostocie linii. Natomiast Sienkiewiczowska fabuła, mieszanina patosu z rubasznością, sentymentalizmu i tęsknoty za majestatem, Skrzetuskiego z Zagłobą, Wołodyjowskiego z Bohunem, jest barokowa. Odpowiada to zresztą duchowi czasu. Lata twórczości Sienkiewicza, 1875–1900, to w architekturze naśladowanie różnych wzorów, po których pełza cień baroku.
Kocham gotyk, nienawidzę secesji, ale widzę wielkie pokrewieństwo secesji z gotykiem. Zresztą potwierdza to prawda historyczna. Ludzie w epoce koło roku 1900 chcieli być gotykiem, byli tylko secesją. Przynajmniej taki był los Przybyszewskiego – odgadywał tajemnice gotyckich sklepień, był czołowym reprezentantem secesji.
Neogotyk – secesja; te rzeczy stoją blisko koło siebie. Wyspiański był najgorętszym przedstawicielem neogotyku, był także secesją – najpiękniejszą, najszlachetniejszą secesją, może usprawiedliwieniem istnienia secesji, ale secesją.
Środowisko, które urządzało wieczorki tańcujące i odczyty połączone z kwestą na karabiny dla strzelców Piłsudskiego, to środowisko było głęboko secesyjne, było to środowisko krakowskie, z cukierni Michalika. „Dziś się nie grywa Przybyszewskiego, natomiast Bałucki robi kasę, to jego pośmiertny triumf” – pisał dwa lata temu Boy w recenzji teatralnej. Bałucki pod koniec życia był we wzgardzie powszechnej jako autor płytki, trywialny, przyziemny, żądano „jaźni” i „białych pawi”; Sienkiewicz był także we wzgardzie jako pisarz płytki – nie rozumiano wtedy, co to znaczy umieć tak dobrze pisać po polsku.
Otoczenie Piłsudskiego miało dwóch proroków: Wyspiańskiego i Żeromskiego. Wyspiański to pisarz par excellence polityczny, „wzywał na bój”, wzywał do przekształcenia potencjalnej siły polskiego sentymentu na kinetyczną siłę walki i wojny. Wesele to program polityczny I Brygady. Żeromski był pisarzem załamania i sceptycyzmu.
Piłsudski kochał Wyspiańskiego, odrzucał Żeromskiego. Tym się różnił Piłsudski od swego środowiska.
Czy Brzozowski był prowokatorem, agentem Ochrany2? Ja wierzę oskarżeniom Bakaja, byłego pracownika Ochrany, który ujawnił, że wielki pisarz i filozof polski – Brzozowski – był agentem policji rosyjskiej w Warszawie. Nie tylko wierzę, ale w skomplikowanych pismach Brzozowskiego znajduję wiele ustępów, które są jakby lustrem odbijającym rzeczy niewidzialne, koszmar tego dualizmu: proroka wzywającego swój naród do wolności i zdrajcy sprzedającego się policji. Na tle sprawy Brzozowskiego powstała Róża Żeromskiego. Żeromski nie tylko należał do tych, którzy bronili Brzozowskiego, ale szukał dlań usprawiedliwienia, szukał zamiany koszmaru oskarżenia na koszmar męczeństwa. Piłsudski potępiał Brzozowskiego twardo, surowo, bezwzględnie. „Winien czy nie winien, ja bym mu w łeb strzelił” – wołał Sławek w namiętnej dyskusji z Żeromskim.
I potem