Gdyby Piłsudski rozumował jak „towarzysz”, jak członek partii, nie byłoby nic prostszego, a zdaje się, że i nic łatwiejszego, niż uznać legalność rządu lubelskiego i w takiej czy innej formie stanąć na jego czele.
Piłsudski postąpił wręcz odwrotnie. Uznał legalność Rady Regencyjnej, jakkolwiek jej istnienie, jej fons potestatis opierała się na patencie cesarzy niemieckiego i austriackiego, i dopiero jako spadkobierca Rady Regencyjnej mianował rząd socjalistyczny. A więc nie ministrowie socjalistyczni powołali go na wodza, lecz on im rozdał urzędy.
Polityka ta uszła wówczas uwadze opinii publicznej, zresztą pismo żadnego wtenczas istniejącego kierunku nie było zainteresowane tym, aby ją podkreślać. Ale oto w siedem lat później, przed zamachem majowym, lewica sejmowa proponuje Piłsudskiemu premierostwo, oddaje mu władzę – Piłsudski tę propozycję odrzuca i… po władzę sięga drogą zamachu stanu. Czy wynikało z tego, że zamach był niepotrzebny? – Nie, wynika z tego, że Piłsudski rozróżniał bardzo wyraźnie władzę otrzymaną z rąk przyjaciół i władzę, którą wziął sobie sam.
Trochę tego samego było w tym, że Piłsudski zamiast jako trybun ludowy sięgać po władzę via rząd lubelski, jako tego rządu lubelskiego przywódca, ale i towarzysz, woli dojść do władzy inaczej, otrzymać ją ze słabych rąk Rady Regencyjnej.
Rada Regencyjna oddaje zresztą tę władzę niechętnie, ale ma przeciwko sobie prawicę w postaci endecji i lewicę. Aktywiści, którzy byli jej oparciem, likwidują się pośpiesznie sami, starając się przeważnie powrócić do szeregów endeckich lub lewicowych.
Książę Lubomirski stawia jednak warunek, że Piłsudski otrzymuje władzę tylko prowizorycznie, przejściowo, że ją złoży w ręce konstytuanty. Piłsudski warunek ten przyjmuje i lojalnie dotrzymuje, jakkolwiek zupełnie nie jest pewien wyborów do przyszłego sejmu.
Piłsudski mianuje gabinet Daszyńskiego, przeciwko któremu powstaje cała burza oburzenia, jak się zdaje dość na rękę Piłsudskiemu, który skierowuje ją w stronę Daszyńskiego, zastępując go osobą Moraczewskiego i zbywając tamtego uprzejmymi komplementami w wystosowanym do niego liście.
Poza tym od razu oddaje się formowaniu wojska.
Gabinet Moraczewskiego jest gabinetem radykałów, którzy nie utracili jeszcze dziewictwa swych radykalnych złudzeń i marzeń. Wydają oni dekrety pozostawiające dużo do życzenia tak pod względem formy, jak i treści. Od gabinetu odsunęli się zapraszani tam ludowcy Witosa, zasiada w nim tylko lewica ludowców, „Wyzwolenie”, i socjaliści. Wprowadza się drogą dekretów szereg najradykalniejszych reform społecznych, pięcioprzymiotnikowe, idealnie demokratyczne prawo wyborcze do sejmu itd., itd. Między innymi minister Stanisław Thugutt, członek partii „Wyzwolenie”, zmienia herb narodowy, nakazując zdjąć z głowy orła koronę królewską. I tutaj raz jeszcze zwycięży Sienkiewicz. Mniejszość chce mieć orła z gołą głową, „aby mu ciężko nie było”, według peowiackiego określenia, ale ta mniejszość to bardzo szczupłe tradycje rewolucji europejskiej XIX wieku, republikanizmu, radykalizmu. Sienkiewicz nie tylko zwyciężył, ale znowu połączy nieprzejednanych wobec siebie endeków i stańczyków. Endecy wołają oczywiście, że nastąpiła profanacja godła narodowego, a przemądrzały „Czas” napisze artykuł, że korona na głowie Białego Orła wcale nie oznacza monarchii, lecz suwerenność państwową, której widać socjaliści chcą się zrzec. Według nomenklatury rządu Moraczewskiego Polska miała się nazywać Republiką Ludową. Rozkaz wojskowy, a więc działanie w dziedzinie, którą Piłsudski zastrzegł wyłącznie sobie, nakaże żołnierzom przysięgać na Rzeczpospolitą Polską. Rząd Moraczewskiego wywiesił na zamku warszawskim czerwony sztandar. Rozkaz Sosnkowskiego, wydany po pewnym czasie, nakazuje go zdjąć, powiadamiając, że na obiektach wojskowych mogą być wywieszane wyłącznie kolory państwowe. Dla tych, którzy znają Polaków, zbyteczną będzie chyba wzmianka, że i złota korona królewska niebawem znalazła się na głowie orła.
Rządy Moraczewskiego wywołują zaburzenia, tłum przychodzi do prezydium ministrów i spaceruje po salach, wyrażając swe nieukontentowanie; delegacja przekupek warszawskich w liczbie kilkuset kobiet przychodzi do premiera, Moraczewski ją przyjmuje, one mu wymyślają stylem straganiarskim. Rząd nie imponuje stolicy. Narodowa Demokracja czuje za sobą poparcie tłumu, nazywa socjalistów germanofilami. Rząd zgodził się na przyjazd hrabiego Kesslera, przedstawiciela Niemiec, który zamieszkuje w Warszawie jako jedyny przedstawiciel obcego państwa. Tytus Filipowicz, przyjaciel Piłsudskiego, wiceminister spraw zagranicznych, wypędza tego Kesslera bez wiedzy rządu; za to otrzyma dymisję.
O ile Piłsudski sprowokował zamach Eustachego Sapiehy na siebie samego i na rząd? W każdym razie Piłsudski, który często gości w tym czasie u siebie w Belwederze księcia Sapiehę, nieraz mu wspomina, że wyższość lewicy nad prawicą polega na tym, że lewica potrafi zrobić zamach stanu, a prawica nie. Kiedyś specjalnie sugestywnie tłumaczy mu tę teorię, pokazując kręte schodki, którymi uciekał wielki książę Konstanty. Dnia 4 stycznia 1919 roku książę Sapieha, pułkownik Marian Januszajtis, Jerzy Zdziechowski i Tadeusz Dymowski próbują zamachu stanu. Część wojska jest po ich stronie. Aresztowani są ministrowie. Kompania piechoty chce aresztować również hrabiego Stanisława Szeptyckiego, szefa Sztabu Generalnego, byłego generała austriackiego. Ale wysokiego wzrostu generał energicznie objął komendę nad kompanią i przełamał swoim autorytetem jej nastroje. Zamachowcy zostali aresztowani, po czym przejściowo wypuszczeni na słowo honoru, z czego niektórzy z nich skorzystali, by uciec do Zakopanego, które było pod władzą krakowskiej Komisji Likwidacyjnej1, a nie rządu Moraczewskiego. Ale książę Sapieha słowa dotrzymał i siedział w swoim mieszkaniu w Alejach Ujazdowskich. Przyszła go potem aresztować milicja ludowa, twór rządu Moraczewskiego. Książę nie zgodził się jednak na aresztowanie przez milicję; w rezultacie milicja się wycofała i rząd przysłał żandarmerię wojskową, która się księciu podobała. W ten idylliczny sposób zakończył się zamach stanu, który nie był nieudany, jak się to zawsze pisze, lecz udany, bo był jedną z przyczyn ustąpienia rządu Moraczewskiego.
Kierownik ministerstwa skarbu, Władysław Byrka, oświadczył rządowi, że nie ma pieniędzy, oświadczył także, że w razie zmiany rządu pieniądze się mogą znaleźć. Rząd Moraczewskiego poczciwie ustąpił. Swoimi dekretami okaleczył jednak to dziecko w kolebce, które było państwem polskim.
Jeśli Piłsudski nie starał się utrzymać swoich byłych towarzyszy przy władzy, jeśli przerastając ich o całe piętra głową, wyrobieniem i instynktem politycznym, życzył sobie zapewne ich ustąpienia, jeśli wolał raczej przeciąć tę pępowinę, która go łączyła z socjalizmem, a jego władzę z partią, to jednak nie był wówczas do tych ludzi źle usposobiony. Piłsudski przeżywa wtedy najbardziej romantyczny okres swego życia. Wymarzona niepodległość nareszcie przyszła i on ma dłuto w ręku do dalszej rzeźby jej form. Wydawało mu się wtedy, jak romantykowi, że w niepodległej Polsce ludzie staną się lepsi, szlachetniejsi, wspaniałomyślniejsi. W tym okresie, w tych pierwszych miesiącach spędzonych za kasztanami w Belwederze, Piłsudski chce się godzić ze wszystkimi: z endekami, z aktywistami, ze wszystkimi swoimi wrogami.
Odgaduję, że wewnętrzna formuła Piłsudskiego w tym okresie brzmiała: „Niech przychodzi każdy, kto chce mnie uznać za wodza. Będę mu rad. Nie będę mu pamiętał, co robił wczoraj, chcę zjednoczyć wszystkich”.
Po tym wszystkim, co później przeżyliśmy w Polsce, okresu ówczesnego w żadnym wypadku nie można nazwać okresem faworyzowania legionistów. Dostali oni wprawdzie posunięcie w randze o jeden stopień wyżej, co im wymawiano, ale było to usprawiedliwione nawet względami ściśle wojskowymi. Nie awansowali od dawna, siedząc w obozach internowanych, podczas gdy oficerowie od Dowbora zdobywali wyższe rangi stosunkowo łatwo w wojsku