– To była jedna z najbardziej wzniosłych chwil mojego życia. Tyle że zemściłeś się nazajutrz, wkładając mi tuzin węgorzy pod kołdrę.
Simon pozwolił sobie na uśmiech, kiedy wspomniał ów incydent i ich późniejszą rozmowę na ten temat. Anthony był dobrym druhem, takim, jakiego każdy pragnąłby mieć u swego boku w złej godzinie. Był pierwszą osobą, którą Simon odszukał po powrocie do Anglii.
– Dobrze mieć cię z powrotem, Clyvedon – ucieszył się Anthony, kiedy wreszcie usadowili się przy stoliku u White’a. – Ale cóż, zapewne teraz każesz na siebie mówić Hastings?
– Nie – odparł Simon z pewnym naciskiem. – Hastingsem zawsze będzie mój ojciec. Przez całe życie reagował tylko na to jedno słowo… – przerwał i się zamyślił. – Tytuł przyjmę, skoro muszę, ale nie będę nosił tego nazwiska.
– Skoro musisz? – Anthony lekko wybałuszył oczy. – Mało kto mówiłby z taką rezygnacją o widokach na księstwo.
Simon odgarnął z czoła ciemne włosy. Wiedział, że powinien hołubić prawo, które przysługiwało mu z tytułu urodzenia, i okazywać niepohamowaną dumę ze znamienitej historii rodu Bassetów. Tak naprawdę jednak to wszystko przyprawiało go o mdłości. Całe życie zawodził ojca. Gdyby teraz próbował sprostać wymogom rodowego nazwiska, naraziłby się na śmieszność przed samym sobą.
– To cholerne brzemię, nic więcej – burknął.
– Lepiej zacznij się do niego przyzwyczajać – stwierdził praktycznie Anthony – bo wszyscy tak cię będą nazywali.
Simon wiedział, że to prawda, wątpił jednak, czy kiedykolwiek oswoi się z tytułem księcia Hastings.
– Cóż, to nie ma znaczenia – dodał Anthony. Szanował prawo przyjaciela do prywatności i nie chciał drążyć najwyraźniej niewygodnego tematu. – Cieszę się, że mam cię z powrotem. Będę mógł wreszcie zaznać trochę spokoju, gdy znowu przyjdzie mi eskortować siostrę na bal.
Simon odchylił się do tyłu, krzyżując w kostkach swoje długie, muskularne nogi.
– Intrygująca uwaga.
Bridgerton uniósł brew.
– Pewnie liczysz, że ci ją wyjaśnię?
– Ależ oczywiście.
– Powinienem pozwolić ci dowiedzieć się samemu, ale cóż, nigdy nie należałem do okrutników.
– I to mówi dżentelmen, który wymoczył mi głowę w nocniku? – Simon się roześmiał.
– Byłem młody. – Anthony z lekceważeniem machnął ręką.
– A teraz stałeś się uosobieniem wytwornych manier i odpowiedzialności?
Anthony wyszczerzył zęby.
– A żebyś wiedział.
– No to powiedz mi – wycedził Simon – w jaki sposób konkretnie mam uczynić twoje życie spokojniejszym?
– Przypuszczam, że chcesz zająć należne ci miejsce w towarzystwie?
– Źle przypuszczasz.
– Ale wybierasz się przecież na bal u lady Danbury w tym tygodniu.
– Tylko dlatego, że z niewyjaśnionych powodów bardzo lubię tę staruszkę. Mówi to, co myśli, a poza tym… – Simon przymknął powieki.
– Co? – popędzał go przyjaciel. Simon lekko pokręcił głową.
– Nic takiego. Po prostu w dzieciństwie była dla mnie bardzo miła. Spędziłem u niej w domu kilka szkolnych wakacji razem z Riverdale’em. No wiesz, z tym jej siostrzeńcem.
Anthony skinął twierdząco głową.
– Rozumiem. A więc nie zamierzasz wchodzić do towarzystwa. Jestem pod wrażeniem tej decyzji. Pozwól jednak, że dam ci pewną przestrogę; nawet jak sam nie będziesz uczestniczył w spotkaniach socjety, one cię znajdą.
Simon, który wybrał akurat ten moment na pociągnięcie łyka brandy, zachłysnął się trunkiem na sam widok miny Anthony’ego, kiedy ten wymawiał słowo „one”. Po kilku chwilach kaszlu i prychania zdołał w końcu wykrztusić:
– Powiedz, proszę, co za „one”?
Bridgerton wzruszył ramionami.
– Mamuśki.
– Nie miałem własnej, więc nie mogę przyznać, że rozumiem, do czego pijesz.
– Chodzi o matki z towarzystwa, durniu. Te ziejące ogniem smoki z córkami… Boże, zmiłuj się nad nami… na wydaniu. Możesz uciekać, dokąd chcesz, ale i tak nie uda ci się przed nimi schować. I muszę cię ostrzec, że moja matka jest najgorsza ze wszystkich.
– Dobry Boże. A ja myślałem, że to Afryka jest niebezpieczna.
Anthony przeszył przyjaciela nieco litościwym spojrzeniem.
– One cię wytropią. A jak cię dopadną, ockniesz się w pułapce konwersacji z pobladłą młodą damą, całą ubraną na biało, która nie umie rozmawiać o niczym innym jak tylko o pogodzie, o tym, kto dostał bilety do Almacka, i o wstążkach do włosów.
Twarz Simona rozjaśnił wesoły uśmiech.
– Rozumiem więc, że podczas mojego pobytu za granicą stałeś się kimś w rodzaju kawalera do wzięcia?
– Bez żadnych aspiracji do tej roli z mojej strony, zapewniam cię. Gdyby to ode mnie zależało, unikałbym spotkań towarzyskich jak zarazy. Ale moja siostra w zeszłym roku miała debiut i od czasu do czasu muszę ją eskortować.
– Masz na myśli Daphne?
Anthony spojrzał na Clyvedona ze zdziwieniem.
– Czyżbyście się już poznali?
– Nie, ale pamiętam jej listy do ciebie w szkole, poza tym przypominam sobie, że była czwarta w rodzinie, więc musiała się zaczynać na D, i…
– Ach, tak – odparł przyjaciel, przewracając lekko oczami – bridgertoński klucz nadawania dzieciom imion. Gwarancja pewności, że nikt nie zapomni, kim jesteś.
– I działa, nieprawdaż? – Simon się zaśmiał.
– Słuchaj, Simonie – rzekł raptem Anthony, pochylając się w kierunku przyjaciela. – Obiecałem matce, że zjem kolację w Bridgerton House pod koniec tygodnia wraz z całą rodziną. Może byś mi towarzyszył?
Clyvedon uniósł ciemne brwi.
– Czy nie ostrzegałeś mnie niedawno przed matkami z towarzystwa i debiutującymi córkami?
Anthony się roześmiał.
– Każę matce zachowywać się nienagannie, a Daff się nie przejmuj. To wyjątek, który potwierdza regułę. Polubisz ją niezawodnie.
Simon zmrużył oczy. Czyżby Anthony grał rolę swata? Trudno powiedzieć.
Bridgerton wybuchnął śmiechem, kiedy odgadł myśli przyjaciela.
– Nie sądzisz chyba, że próbuję cię zeswatać z Daphne, co?
Simon nie odpowiedział.
– W ogóle byś się nie nadawał. Jesteś trochę zbyt wyobcowany jak na jej gust.
Simon zdziwił się tą uwagą, ale nie okazał tego i spytał:
– Czy miała już jakieś propozycje?
– Kilka. – Anthony dopił resztę brandy, po czym chuchnął z zadowoleniem. – Pozwoliłem jej odmówić wszystkim.
– To