– Chwileczkę! – rzuciła Hopkins, blokując stopą drzwi. – My nie należymy do służby.
Służący z pogardą obrzucił wzrokiem strój guwernantki.
– To znaczy, ja tak, ale on nie. – Chwyciła Simona za rękę i wypchnęła go do przodu. – To jest lord Clyvedon i lepiej będzie, jak potraktujecie go z szacunkiem.
Kamerdyner dosłownie rozdziawił usta i zamrugał kilka razy, po czym powiedział:
– O ile wiem, lord Clyvedon umarł.
– Co? – wyskrzeczała pani Hopkins.
– Z całą pewnością nie umarłem! – zaprotestował Simon głośno, dając wyraz oburzeniu, na jakie stać było jedenastolatka.
Służący obrzucił go badawczym spojrzeniem i poznawszy w jednej chwili charakterystyczną postawę Bassetów, wprowadził przybyszy do środka.
– Dlaczego sądziliście, że u-umarłem? – zapytał Simon. Przeklinał siebie w duchu za jąkanie, choć wcale się temu nie dziwił. Zawsze istniało ryzyko, że może się zaciąć, gdy się zdenerwuje.
– Nie mnie o tym mówić – oświadczył kamerdyner.
– Wprost przeciwnie – odparła bona. – Nie możecie mówić takich rzeczy chłopcu w jego wieku i pozostawić bez wyjaśnienia.
Kamerdyner milczał przez chwilę, po czym odrzekł:
– Jego Wysokość nie wspominał o paniczu od lat. Słyszałem, jak oświadczył, że nie ma już syna. Mówił to z bardzo posępną miną, więc nikt nie pytał o szczegóły. Wszyscy… to znaczy służba… doszliśmy do wniosku, że już nie żyjesz.
Simon poczuł, że coś chwyta go za gardło.
– Przecież musiałby nosić żałobę – naciskała pani Hopkins. – Nie pomyśleliście o tym? Jak mogliście dojść do wniosku, że chłopiec nie żyje, skoro jego ojciec nie nosił żałoby?
Mężczyzna wzruszył ramionami.
– Jego Wysokość bardzo często nosi się na czarno. Żałoba nie zmieniłaby nic w jego ubiorze.
– To oburzające – powiedziała Hopkins. – Żądam, abyście natychmiast zawezwali tu Jego Wysokość.
Simon milczał. Zbyt dużo wysiłku wkładał w to, aby się opanować. A musiał się uspokoić. Krew w nim kipiała tak bardzo, że w tym stanie nie mógłby rozmawiać z ojcem.
Kamerdyner skinął głową.
– Jest na górze. Powiadomię go niezwłocznie o waszym przyjeździe.
Bona zaczęła gorączkowo przemierzać hol, mamrocząc pod nosem inwektywy pod adresem Jego Wysokości i wykorzystując do tego celu najbardziej wulgarne wyrazy ze swego zaskakująco bogatego repertuaru. Simon pozostał na środku holu; ciężko dyszał, a jego ramiona zwisały bezwładnie z obu stron ciała. Potrafisz to zrobić, krzyczał do siebie w myślach. Potrafisz to zrobić.
Pani Hopkins podeszła do niego. Widząc, że chłopiec stara się uspokoić, westchnęła z ulgą.
– Tak, właśnie o to chodzi – rzuciła, klękając na oba kolana i ujmując jego dłonie w swoje. Lepiej niż ktokolwiek wiedziała, co się stanie, gdy Simon spróbuje stawić czoło ojcu, zanim zdąży się opanować. – Głęboko oddychaj. I pamiętaj, najpierw musisz powtórzyć w myślach wszystkie słowa, które chcesz wypowiedzieć. Jeśli zdołasz…
– Widzę, że ciągle rozpieszczasz chłopaka – rozległ się władczy głos od strony drzwi.
Pani Hopkins wyprostowała się i odwróciła powoli. Próbowała znaleźć w myślach wyrazy uszanowania. Usiłowała wymyślić cokolwiek dla załagodzenia tej okropnej sytuacji. Lecz kiedy popatrzyła na księcia, ujrzała w nim Simona, i w jej duszy na nowo rozgorzała wściekłość. Książę może i przypominał wyglądem swego syna, lecz w żadnym wypadku nie był dla niego ojcem.
– Jesteś pan, Wasza Wysokość – wypaliła – podły.
– A ty, moja pani, jesteś zwolniona.
Bona aż się zatoczyła do tyłu.
– Nikt się nie odzywa do księcia Hastings w taki sposób! – ryknął. – Nikt!
– Nawet król? – zadrwił Simon.
Hastings odwrócił się na pięcie, w ogóle nie zwróciwszy uwagi na to, że jego syn wypowiedział się płynnie i wyraźnie.
– Ty… – warknął stłumionym głosem.
Simon skinął nieznacznie głową. Zdołał poprawnie wymówić jedno zdanie, tyle że było ono krótkie. Wolał więcej nie kusić losu. Nie, kiedy był tak zdenerwowany. Zwykle potrafił nie jąkać się przez kilka dni z rzędu, teraz jednak… Wyraz oczu ojca sprawił, że Simon poczuł się smarkaczem. Smarkatym idiotą.
I nagle język stanął mu kołkiem. Książę uśmiechał się okrutnie.
– Co masz do powiedzenia od siebie, chłopcze? No? Co masz do powiedzenia?
– Wszystko jest dobrze, Simonie – szepnęła pani Hopkins, rzucając księciu wściekłe spojrzenie. – Nie pozwól mu wytrącić się z równowagi. Potrafisz to zrobić, mój słodziutki.
Ale w dziwny sposób zachęcający ton kobiety pogorszył tylko sprawę. Simon przyjechał tu, żeby przekonać ojca do siebie, natomiast bona traktuje go jak niemowlę.
– Co się stało? – zakpił książę. – Zapomniałeś języka w gębie?
Mięśnie Simona napięły się tak bardzo, że chłopiec zaczął dygotać.
Ojciec i syn spoglądali na siebie przez pewien czas, który dłużył się jak sama wieczność, aż wreszcie książę zaklął i sprężystym krokiem ruszył w stronę drzwi.
– Jesteś moją największą klęską – syknął przez zęby do syna. – Nie wiem, za jakie grzechy zostałem tobą ukarany, ale niech mnie Bóg ma w swej opiece, jeśli kiedyś jeszcze skieruję na ciebie mój wzrok.
– Wasza Wysokość! – Pani Hopkins nie posiadała się z oburzenia. – Nie godzi się tak mówić do dziecka.
– Niech mi się nie pokazuje na oczy! – zagrzmiał do niej. – Możesz zachować posadę, tylko trzymaj go jak najdalej ode mnie.
– Zaczekaj!
Na dźwięk głosu Simona książę odwrócił się powoli.
– Powiedziałeś coś? – wycedził.
Simon wziął trzy długie oddechy przez nos, usta miał wciąż zaciśnięte ze złości. Zmusił mięśnie do rozluźnienia się i potarł językiem podniebienie. Próbował sobie przypomnieć, jak to jest, kiedy się mówi płynnie. Wreszcie, gdy książę miał już ponownie go odprawić, chłopiec otworzył usta i rzekł:
– Jestem twoim synem.
Simon usłyszał, że pani Hopkins odetchnęła z ulgą, i zobaczył w oczach ojca dziwny błysk, jakiego nigdy przedtem u niego nie widział. Błysk dumy. Był on niezbyt wyraźny, niemniej w oczach starego księcia na pewno coś zaiskrzyło. Coś, co dawało Simonowi promyk nadziei.
– Jestem twoim synem – powtórzył, tym razem nieco głośniej – i nie jestem d…
Nagle jego gardło się zacisnęło. Ogarnęła go panika. Potrafisz to zrobić, potrafisz to zrobić, powtarzał w myślach.
Wciąż jednak czuł ucisk w gardle, język miał sztywny, a tymczasem oczy ojca poczęły się zwężać…
– Nie jestem d-d-d…
– Wracaj do domu – powiedział