Daphne musiała przyznać, że tajemnicza lady Whistledown jest kuta na cztery nogi. Zanim kazała ludziom płacić za własne plotki, socjeta była już uzależniona. Każdy kupował swój egzemplarz, a gdzieś jakaś wścibska baba zbijała majątek.
Podczas gdy Violetta przemierzała pokój i fukała na tę „haniebną potwarz” rzuconą na jej rodzinę, Daphne spojrzała do góry, chcąc się upewnić, że matka nie zwraca na nią uwagi, po czym opuściła wzrok, by uważnie przeczytać pozostałą treść skandalizującej gazetki. „Whistledown” – jak ją teraz powszechnie nazywano – stanowiła ciekawą kombinację sprawozdania, wiadomości towarzyskich, złośliwości i sporadycznych komplementów. W przeciwieństwie do innych tego typu pisemek autorka podawała nazwiska bohaterów swoich artykułów. Nie uciekała się do żadnych inicjałów, jak na przykład lord S. czy lady G. Kiedy lady Whistledown chciała o kimś napisać, używała pełnego imienia i nazwiska. Socjeta nie posiadała się z oburzenia, ale w głębi duszy była zafascynowana.
Ostatnie wydanie „Whistledowna” było typowe dla stylu autorki. Poza krótką wzmianką o Bridgertonach – będącą właściwie opisem rodziny – lady Whistledown zrelacjonowała przebieg balu, który odbył się poprzedniego wieczoru. Daphne nie wzięła w nim udziału, ponieważ tego dnia jej młodsza siostra obchodziła urodziny, a Bridgertonowie zawsze robili wiele szumu wokół urodzin. Przy ośmiorgu dzieciach nie brakuje okazji do ich wyprawiania.
– Czytasz te brednie – rzuciła oskarżycielskim tonem Violetta.
Daphne podniosła wzrok, nie poczuwając się do jakiejkolwiek winy.
– Dzisiejszy numer jest całkiem niezły. Wygląda na to, że wczoraj Cecil Tumbley osuszył całą skrzynkę szampana.
– Doprawdy? – spytała Violetta pozornie obojętnym głosem.
– Uhm. Jest tu bardzo dobra relacja z balu u Middlethorpów. Autorka wymienia, kto z kim rozmawiał, co kto miał na sobie…
– I na pewno czuła się w obowiązku wypowiedzieć swoje zdanie na ten temat – wtrąciła Violetta.
Daphne uśmiechnęła się z ironią.
– Och, dajże spokój, mamo. Wiesz przecież, że pani Featherington w purpurze zawsze wygląda okropnie.
Violetta próbowała powściągnąć uśmiech. Daphne zauważyła, że matce drżą usta, podczas gdy usilnie starała się zachować powagę, która jej zdaniem powinna cechować zarówno wicehrabinę, jak i matkę. Ale nie minęły nawet dwie sekundy, a Violetta już uśmiechała się szeroko i siedziała na otomanie obok dziewczyny.
– Pokaż – rzekła, wyrywając córce papier z rąk. – Co się jeszcze wydarzyło? Ominęło nas coś ważnego?
– Doprawdy, mamo, mając reporterkę w osobie lady Whistledown, człowiek nie musi uczestniczyć w żadnych wydarzeniach. – Pokazała ręką na gazetę. – To jest prawie tak dobre jak obecność na miejscu. A nawet chyba lepsze. Głowę daję, że wczoraj wieczorem mieliśmy smaczniejsze jedzenie niż oni na tym balu. I oddaj mi ją. – Szarpnęła za gazetę, pozostawiając w dłoni matki oderwany róg papieru.
– Daphne!
– Właśnie czytałam! – Daphne udawała obrażoną.
– No i co?
– Posłuchaj tego.
Violetta przysunęła się bliżej córki. Daphne zaczęła czytać:
– „Rozpustnik, znany wcześniej jako lord Clyvedon, uznał wreszcie za stosowne zaszczycić Londyn swoją obecnością. Choć nie pokazał się na ani jednym znaczącym wieczorku, nowy książę Hastings dał się już kilkakrotnie zauważyć u White’a, a raz u Tattersalla. – Przerwała, by wziąć oddech. – Jego Wysokość rezydował za granicą przez sześć lat. Czy to zbieg okoliczności, że nowy książę wrócił akurat teraz, kiedy stary dokonał żywota?”
Daphne podniosła wzrok.
– Mój Boże, ma ostry język, nieprawdaż? Czy ten Clyvedon nie należy do przyjaciół Anthony’ego?
– Teraz jest Hastingsem – odparła machinalnie Violetta. – Tak, faktycznie, wydaje mi się, że przyjaźnił się z Anthonym w Oksfordzie. A także w Eton, jeśli się nie mylę. – Zmarszczyła czoło i zmrużyła niebieskie oczy w zadumie. – Był kimś w rodzaju nicponia, o ile mnie pamięć nie myli. Zawsze skłócony ze swoim ojcem. Ale miał błyskotliwy umysł. Anthony opowiadał, zdaje się, że chłopak zajął pierwszą lokatę w matematyce. Czego… – dodała, przewracając po matczynemu oczami – nie mogę niestety powiedzieć o żadnym z moich dzieci.
– No dobrze, już dobrze, mamo – droczyła się Daphne. – Na pewno zajęłabym pierwsze miejsce, gdyby Oksford przyjmował kobiety.
Violetta się żachnęła.
– Poprawiałam ci zadania z arytmetyki, kiedy twoja guwernantka zachorowała, Daphne.
– Cóż, to dawne dzieje. – Dziewczyna się uśmiechnęła. Wróciła do trzymanej w rękach gazetki i błądziła wzrokiem wokół imienia nowego księcia. – Wydaje się całkiem interesujący – mruknęła.
Violetta spojrzała ostro na córkę.
– On jest absolutnie nieodpowiedni dla młodej damy w twoim wieku, absolutnie.
– Dziwne, że „mój wiek” w twoich ustach raz oznacza, że jestem za młoda na poznanie przyjaciół Anthony’ego, a kiedy indziej, że tracisz nadzieję, czy w ogóle uda mi się jeszcze zawrzeć małżeństwo.
– Daphne Bridgerton. Nie…
– …podoba ci się mój ton, wiem. – Daphne wyszczerzyła zęby. – Ale i tak mnie kochasz.
Violetta uśmiechnęła się ciepło i objęła córkę ramieniem.
– Boże dopomóż, to prawda.
Daphne cmoknęła matkę w policzek.
– To przekleństwo macierzyństwa. Musisz nas kochać nawet wtedy, kiedy cię złościmy.
Violetta ograniczyła się do westchnienia.
– Liczę na to, że pewnego dnia będziesz miała własne dzieci…
– …takie same jak ja, wiem. – Daphne uśmiechnęła się melancholijnie i oparła głowę na matczynym ramieniu. Matka bywała nad wyraz wścibska, a papa bardziej interesował się psami i polowaniem niż tym, co się dzieje w towarzystwie, ale małżeństwo rodziców było serdeczne, przepełnione miłością, śmiechem i… dziećmi. – Mogłabym skończyć dużo gorzej, niż pójść za twoim przykładem, mamo – mruknęła.
– Ależ, Daphne. – Oczy Violetty zaszły łzami. – Pięknie to powiedziałaś.
Daphne owijała wokół palca kosmyk swoich kasztanowych włosów, uśmiechając się szeroko. Czekała, aż ten sentymentalny nastrój pryśnie, ustępując miejsca odrobinie uszczypliwości.
– Chętnie pójdę w twoje ślady pod względem małżeństwa i dzieci, mamo, żebym tylko nie musiała rodzić ich aż ośmioro.
W tym właśnie momencie Simon Basset, nowy książę Hastings i niedawny temat rozmowy pań Bridgerton, siedział u White’a. Towarzyszył mu nie kto inny jak Anthony Bridgerton, najstarszy brat Daphne. Tworzyli niezwykłą parę: równie wysocy i atletycznie zbudowani, o gęstych ciemnych włosach.
O ile jednak oczy Anthony’ego miały ten sam czekoladowy kolor co u jego siostry, o tyle oczy Simona były lodowato błękitne, o dziwnie przenikliwym spojrzeniu. Właśnie te oczy między innymi zdobyły mu renomę