– Hej, Kruku! – zawołał jeden z wojowników, wstając od stołu. – Nie pora, by się smucić. Grjota to krzepka niewiasta, ale może uda ci się jej dogodzić!
– Noc spędzona z nią, to jak zapasy z niedźwiedziem! – zawtórował mu inny. – Trudno będzie ci z nich wyjść żywym. Zadrapie cię na śmierć! Może to być większe wyzwanie niż potyczka z olbrzymem?
Wszyscy zaśmiali się w głos, ale zaraz potem zdali sobie sprawę, że żartują z hardej córki króla oraz z człowieka, który zepchnął w czarną pustkę istotę równą bogom. Grjota jednak nie słuchała tych docinków, patrząc z troską na Bjarniego. Jej wybranka najwyraźniej coś niepokoiło.
Hrothgar uśmiechał się tylko i popijał z zadowoleniem miód. Wydał już wszystkie swoje córki za mężczyzn z dobrych rodów, tylko najmłodszej nie mógł dotąd znaleźć męża. Była zbyt dumna i nieroztropna jednocześnie; odrzucała zalotników, gardząc zwykle nimi. Wojownik, który przybył zza gór, przynosząc ze sobą sławę pogromcy olbrzymów, wydawał się być znakomitym kandydatem.
Król powstał i wzniósł róg z miodem.
– Wypijmy za pomyślność mej córki i Bjarniego, Pogromcy Olbrzymów, którego zowią też Krukiem!
W hali rozległy się wiwaty. Grjota dziękowała za dobre słowa, ale Bjarni pozostał w milczącym skupieniu. Gdy zasiedli na powrót za stołem, dziewczyna rozłamała ociekający tłuszczem udziec na pół, a potem, nachyliwszy się do ucha wybranka, odezwała:
– Jesteś dzisiaj smutny. Czyżbyś jednak nie chciał mojej ręki?
– Chcę widzieć cię u swego boku – zapewnił Kruk. – Niczego bardziej nie pragnę, jak wieść z tobą szczęśliwe życie i doczekać się licznych potomków.
– A jednak coś cię martwi…
– Wciąż słyszę jego śmiech – powiedział Bjarni i przytkał sobie uszy.
– Czyj? Mówisz o Asmundzie? On tylko żartował… Zresztą jeśli będziesz chciał, to możesz rozłupać jego czaszkę na dwoje albo odciąć język, by już nie plótł nigdy trzy po trzy. – Grjota uśmiechnęła się i pocałowała Bjarniego. – Zrób tak! Ojciec nie kiwnie nawet palcem! Nikt nie lubi Asmunda i nie będzie cię sądził.
– Nie o niego chodzi! – zawołał Bjarni, chowając twarz w dłoniach. – Wciąż słyszę głos Glamrunga… Jego śmiech wdziera się do mej czaszki i rozsadza ją od wewnątrz! Olbrzym nawiedza mnie w koszmarach, które zdają się bardziej realne od niejednego przeżytego przeze mnie dnia. Nie wiem już, co jest prawdziwe, a co jest kłamstwem.
– Nie zmienisz tego, co się już stało – powiedziała Grjota, kładąc głowę na ramieniu wybranka. – Skaldowie powtarzają o tobie pieśni. Wykazałeś się odwagą i sprytem. Czy historia o tym, jak pokonałeś łasego na złoto olbrzyma, byłaby równie zajmująca, gdyby nie rzucone przez niego przekleństwo? Gorycz zatruła rozkosz zwycięstwa… Dzięki temu nikt nie wątpi, żeś tego dokonał. W zmyślonych historiach wojownicy nie muszą niczego poświęcać. – Grjota zbliżyła się i szepnęła Bjarniemu do ucha: – A zresztą możesz udawać, że było inaczej. Słyszałam przynajmniej kilka wersji tej opowieści i w niektórych nie ma mowy o złowrogich słowach rzuconych na wiatr. Czy nie możemy razem udawać, że sprawy miały się inaczej?
– Możemy, Grjoto – rzekł Bjarni, wpatrując się bez emocji na rozradowanych biesiadników. – Nawet do końca mych dni. Nie zmieni to jednak faktu, że w słowach Glamrunga rzeczywiście kryła się czarodziejska moc.
Grjota spojrzała w oczy swojego wybranka, widząc tam dwa wątłe ogniki, które gasiła jakaś obawa.
– Wróciłeś nad wąwóz?
– Tak.
– I ujrzałeś tam coś, co cię zaniepokoiło… Widziałam to ostatnio w twoim spojrzeniu. Nie jesteś człowiekiem strachliwym, a nagle stałeś się blady. Zobaczyłeś je, prawda? Tajemnicze istoty z opowieści? Bjarni… Chciałeś odwrócić mój wzrok, ale zdążyłam spojrzeć w przepaść i nie zobaczyłam nic niepokojącego, oprócz ruin twierdzy, które świadczą o tym, że każdy sen o potędze może się rozwiać jak mgła.
– Potwierdza to jedynie przypuszczenie, że jestem szalony – rzekł Bjarni, przechylając zaraz puchar i opróżniając go do dna. – Widziałem istoty, o których prawi się w tutejszych opowieściach, Grjoto, a które pewnie nigdy nie istniały. A wczoraj dojrzałem coś jeszcze, a właściwie kogoś…
– Wierzę ci, że tak było. Są ludzie, którzy potrafią widzieć i słyszeć więcej. To jednak nie powód do narzekań! Bogowie obdarowali cię niedostępnym dla innych zmysłem.
– Nie! – zawołał Bjarni, patrząc dziewczynie prosto w oczy. – Nie podarowano mi nowego zmysłu, ja postradałem te, które miałem dotąd, ot co… Przekleństwo Glamrunga sprowadziło na mnie obłęd! Widzę rzeczy, których nie ma. Słyszę głosy, których inni nie słyszą. Ale nie takie, które są ukryte przed śmiertelnymi, tylko te, co zrodziły się w mych snach.
– Nawet gdybyś postradał zmysły, wciąż będę cię chciała za męża. Wolę szalonego bohatera z sag, niż kogoś, kto miałby umrzeć nie okrywszy się sławą.
Bjarni pocałował Grjotę i zaraz kazał nalać sobie miodu. Na stoły wnoszono nowe potrawy, widać zasobny król nie musiał się martwić nadchodzącymi mrozami. Światło woskowych świec i gorzejącego w palenisku ognia odganiało złe uroki, choć zawodzący wicher niósł niepokojące wróżby.
Czy Bjarniemu się tylko zdawało, czy poruszyła się ziemia? W głowie mu wirowało od słodkich trunków. Czy znowu śnił na jawie? W nalanej do czary wodzie rozchodziły się kręgi. Dwór drgał od wstrząsów. A jednak! Zebrani zdawali się tego nie czuć.
– On się zbliża… – powiedział Bjarni, patrząc na czarę.
– Kto? – Grjota spojrzała z przerażeniem na swego wybranka.
Kruk nie zdążył odpowiedzieć. Odrzwia rozwarły się z hukiem, wpuszczając do środka śnieżną zawieruchę i zapach sosnowego lasu. Zapadła cisza, w której odzywały się podmuchy wichru. Biesiadnicy odwrócili wzrok od uginających się stołów i wlepili spojrzenia w rosłą postać, która pojawiła się w bramie. Obsypany śnieżnym puchem mężczyzna wszedł do dworu, zataczając się jednocześnie.
– Witaj, Karlsefni – odezwał się Hrothgar, lekko podnosząc się na swym bogato zdobionym tronie. – Jakie wieści przynosisz zza lasu? Czy w okolicy jest spokojnie?
Wojownik nie odpowiedział nic, zrobił jeszcze kilka kroków, zatrzymał się, spoglądając w sufit, a potem padł jak długi.
Wszyscy zerwali się z miejsc. Podłoga zaczęła pokrywać się krwią.
– Karlsefni jest ranny! – zawołał ktoś, a kilku mężczyzn doskoczyło do wojownika. Wszystkich jednak rozpędził król, który uklęknął przy swoim poddanym.
– Raczej martwy – rzekł Hrothgar, odwracając ciało. Oczy Karlsefniego były zgasłe, a pierś nie unosiła się wraz z oddechem.
We dworze zawrzało od głosów.
– Kto miał czelność?
– Sąsiedzi obiecywali pokój na czas zimy!
– Nikomu już nie można ufać!
– To nie człowiek zabił Karlsefniego! – zawołała stara Gerrid, która była zielarką. Pochyliwszy się nad ciałem, kobieta zaczęła kręcić głową z niezadowoleniem. – Przyjrzyjcie się ranom.
– Wilk?