– …czy jest prawdziwa, czy zmyślona? – zapytali niemal jednocześnie, widząc, że Bjarni nie przestaje patrzeć tęsknie w kierunku wrót.
– Powtarza się tę opowieść zbyt często, by nie wierzyć, że ma w sobie coś z prawdy – odparł Bjarni, zarzucając na plecy płaszcz. – W tamtej górskiej krainie słyszałem ją niemal zawsze, gdy tylko ktoś zaczynał snuć bajania. Znał ją przecież ślepiec Herjolf, znał też Glamrung… Nie byli wyjątkami. Myślę, że Sigurd istniał naprawdę, a czy rzeczywiście przywiózł z sobą wielkie skarby? Ha! Tego się nigdy nie dowiemy…
– A zatem możliwe, że złoto zrabowane niegdyś przez jarla wciąż kryje się w jakiejś przepastnej pieczarze, czy tak? – Młody na samą myśl aż podskoczył.
– Czy nie miałeś ochoty powrócić do gór i zacząć szukać skarbu? – Drugiemu oczy zaszkliły się, niczym diamenty, które być może spodziewał się odnaleźć gdzieś pośród zagubionych, górskich ścieżyn. – Jeśli potrzebujesz kompanii, to masz już dwóch chętnych na wyprawę!
Skaldowie uśmiechnęli się, ale gdy zobaczyli ponury wyraz twarzy u swego rozmówcy, spojrzeli tylko po sobie.
– Jeśli chcecie, to ruszajcie, mnie dajcie spokój! – odparł Bjarni, patrząc z politowaniem na kompanów. – Złoto w opowieściach skrzy się jaśniej niż to, które naprawdę kryje się w skrzyniach. Zwykle to tylko zardzewiałe szyszaki i parę miedziaków pochowanych ukradkiem przed zbójami.
Dwójka bajarzy nie dawała za wygraną.
– Skoro nie chcesz rozprawiać o złocie – zaczął stary – może powiesz nam chociaż ile stóp mierzył Glamrung? Tego wszak jeszcze nie ustaliliśmy, a wymaga tego nasza rzetelność.
– Pewnie z dziewięć? – rzucił młody.
– Dziewięć? – siwowłosy zaśmiał się i machnął ręką. – Dwanaście jak nic!
Bjarni westchnął tylko, a potem rzekł:
– Jak znam życie i tak będziecie opowiadać, że był wyższy od najroślejszego z dębów. Co ja mówię! Gdy stawał na palcach sięgał szczytów wzgórz! – Czarnobrody roześmiał się głośno. – Znajdziecie pewnie odpowiednie słowa, by oddać jego majestatyczność. Im większy olbrzym, tym więcej ludzie są skłonni płacić, by o nim usłyszeć. Cóż… – Najemnik zaczął rozmyślać, głaszcząc jednocześnie swą długą brodę. – Jedno mogę wam tylko powiedzieć i będzie to najszczersza prawda. Ale rzeknę ją na ucho, by nikt nie usłyszał…
Skaldowie nachylili się, chcąc wysłuchać Kruka.
– Gdy Glamrung szedł, przy każdym jego kroku trzęsła się… Trzęsła… – Bjarni zająknął się i znieruchomiał nagle. – Trzęsła się ziemia? – zapytał, jakby sam siebie, spoglądając na ustawiony na stole puchar.
Czarnobrody poczuł ukłucie niepokoju. Stół drżał mocno, a zawartość naczynia wylewała się z brzegów. Zaraz też dało się słyszeć miarowe uderzenia. „Bum”, „bum” – jakby ktoś walił w wielki bęben, od którego głuchego głosu ziemia rzeczywiście drżała. Wesołe pokrzykiwania trwały jeszcze chwilę, ale wkrótce zebrani zamarli, czując, że karczma aż trzeszczy.
Cisza nagle spowiła biesiadną izbę, a świece jakby przygasły, zduszone nieznaną magią. Ludzie spoglądali na siebie z obawą.
– Co to? – zapytał jeden z biesiadników.
– Ziemia zadrżała! – zawołał karczmarz i zaraz zaczął szukać w myślach wyjaśnienia – Jakby… Jakby…
– Zbliżał się ku nam olbrzym… – dokończył siwowłosy skald, spoglądając z trwogą na Bjarniego.
– To Glamrung! – zawołał drugi z pieśniarzy, a jego słowa wywołały poruszenie w karczmie. – Czyżbyś był zatem kłamcą, Bjarni? Przyznaj się! Nie zabiłeś olbrzyma, tylko przed nim uciekłeś, rozpowiadając po drodze, że ciało pokonanego giganta spoczęło w górskiej przełęczy. Czy tak? Odpowiedz! – Mężczyzna zaczął rwać włosy z głowy, a zgromadzeni spojrzeli na Czarnobrodego z wyrzutem. – Jesteśmy zgubieni! Olbrzym nie mógł znaleźć jadła w górach, gdzie wybił wszystkich ludzi i owce, więc przybył do naszej doliny…
Zewsząd dobiegły nerwowe pokrzykiwania.
– Zamilczcie! – zawołał Bjarni ze złością, stając pośrodku sali. – I ja nie rozumiem, co się stało. Jedno wiem na pewno. Glamrung zginął, spadając w przepaść… Widziałem jego ciało, któremu później odciąłem głowę. Była zbyt ciężka, by ciągać ją ze sobą aż tutaj… Uspokójcie się zatem! Ziemia może się zatrząść, gdy potężne istoty żyjące w jej trzewiach prowadzą ze sobą wojny. Gdybyście podróżowali po świecie, to wiedzielibyście, że im dalej na Południe, tym podobne rzeczy zdarzają się częściej.
Może i Bjarni miał rację, ale jak wytłumaczyć to, że nagle dało się słyszeć dobiegający z zewnątrz głośny syk? Trudno było oprzeć się wrażeniu, że to wielkie nozdrza wypuszczają powietrze z podobnych do miechów płuc.
Zaraz stało się coś jeszcze dziwniejszego, co już strwożyło i samego najemnika.
– Czy jesteś tam?! – W karczmie rozbrzmiał donośny głos, który sprawił, że znowu wszystko się zatrzęsło. Zgromadzeni wpełzli pod stoły, dzwoniąc zębami. – Nie ukryjesz się przede mną, Bjarni Kruku! Czy nie zapowiedziałem ci, że złowrogi cień będzie wiecznie za tobą kroczył? Oto jestem!
– Glamrung, a jednak to on… – szepnął Bjarni, dobywając miecza i przeciskając się pomiędzy stołami i poprzewracanymi stołkami.
Nim zdążył zastanowić się dobrze co czynić, prowadzące do gospody odrzwia rozwarły się z hukiem, wpuszczając do środka powiew lodowego wichru i śnieżną zawieruchę. W ciemnościach ukazała się zakrwawiona twarz z wyłupionym okiem. Olbrzym wyszczerzył przegniłe zęby i niemal wściubił swój czerwony od mrozu nochal w drzwi.
– Wyciągnę cię z tego przybytku, niczym jajko z ptasiego gniazda! – zawołał złowrogo Glamrung. – A jeśli me ramię nie zmieści się, zręcznie ściągnę dach, jakbym rozprawiał się z wystruganą w drewnie zabawką… Potem zmiażdżę cię w dwóch palcach, ale powoli, byś czuł jak pęka każde z twych żeber i rozpływają się wnętrzności!
– Czyś… czyś nie powinien, panie… – Jowialny karczmarz zwrócił się do Bjarniego, wychylając się zza przewróconej ławy – Nie powinieneś aby zająć się gościem, który przyszedł w odwiedziny właśnie do ciebie? Za niskie progi mej gospody dla giganta… Wytłumacz okrutnemu Glamrungowi, żeśmy w tym skromnym przybytku nie gotowi podjąć takiej osobistości, a i jadło się skończyło… Napitek zresztą też!
Wnet głosy poparcia zawtórowały karczmarzowi. Szmer podniósł się w gospodzie. Bjarni spojrzał nienawistnie na zebranych.
– Widzisz, Kruku, jak to jest – odezwał się Glamrung, łypiąc okiem poprzez otwór w dachu. – Przed chwilą chcieli cię nosić na rękach, a teraz wyzywają… Mogę ich jednak zrozumieć. Nieładnie jest kłamać! Cóżeś ty im naopowiadał o naszym spotkaniu, głupcze? Chyba nie oszukałeś tych ludzi i nie zapewniłeś pochopnie, żeś mnie pokonał? Człek miałby zabić giganta? Dobre sobie!
Glamrung powstał i zaczął śmiać się głośno. We wrotach widać było tylko wielką stopę, obutą w ciżmę. Z jakiego zwierza uszyto to obuwie? Chyba ze smoczej skóry.
Bjarni, słysząc gromki