Glamrung schwycił w dwa palce Bjarniego i szepnął, zwracając się do niego:
– Wiem, że się spieszysz, ale szybciej będzie, gdy ja wyciągnę swe nogi. Już raz tak podróżowaliśmy, pamiętasz? Zasiądź na mym ramieniu, Kruku.
Zaraz potem Glamrung dmuchnął w kierunku Czarnej Wieży, a czarnoksiężnik Yargo poszybował ku przestworzom, gdzie objęła go lodowa pustka odległych chmur.
Dymy snuły się przy ziemi, a zimny, podobny do oddechu bogów wicher, przeczesywał górskie ostępy. Niebo stało się pochmurne i groźne.
Na ogromnym głazie, wystającym z górskiego stoku, zasiadał Glamrung i wpatrywał się w dal. Tuż obok, wsparty o miecz, stał Bjarni i z pochmurną miną próbował dostrzec dwór Hrothgara.
– Twoi towarzysze z drużyny porzucili cię bez mrugnięcia okiem – rzekł olbrzym – a dzień wcześniej, podczas biesiady, wznosili radosne okrzyki i pili twoje zdrowie… Dziwny jest człowieczy ród.
– Muszę się pospieszyć – powiedział Bjarni, nerwowo targając brodę. – Czarnoksiężnik wysłał swoje zastępy na żer.
– Wstrzymam czas, jeśli pozwoli nam to porozmawiać w końcu w spokoju – powiedział Glamrung, a potem dmuchnął. Oddech olbrzyma ogarnął dolinę, po czym wszystko zatrzymało się. Nawet wzniecone przez nagły wicher tumany śnieżnego pyłu zawisły w bezruchu.
– Czy to znowu sen, czy jawa? – zapytał Bjarni. – Jedno z drugim całkiem mi się pomieszało.
Glamrung tylko uśmiechnął się zagadkowo.
– Kiedy pobiegniesz do dworu Hrothgara z odsieczą, sam będziesz musiał zadecydować co z tego, co ujrzałeś dotąd było prawdą, a co śnieniem. A im dłużej będziesz się zastanawiał, tym odpowiedź będzie przychodziła z większym trudem.
– Co zatem jest prawdziwe, w świecie, w którym sny mieszają się z jawą?
– Tylko to, co rodzi się z bajania – odparł olbrzym, a gdy wyprostował się, jego gęsta broda zlała się w jedno z obłokami – choć może się wydawać, że jest zgoła inaczej. Zastanów się jednak… Czy pozostawiamy na tym świecie po sobie coś więcej oprócz opowieści? Jesteśmy słowami rzuconymi na wiatr.
– Oznacza to, że nasze słowa i czyny nic nie znaczą – odparł Bjarni – skoro kto inny układa pieśni.
– Masz rację – przytaknął Glamrung. – Skaldowie rozporządzają najpotężniejszą, a zarazem najstraszliwszą magią, jaką można sobie wyobrazić. Każdy z was, ludzi, jest bajarzem, przynajmniej w części – wystarczy, że ktoś uwierzy w waszą opowieść lub da się jej zauroczyć… I na mnie padło podobne zaklęcie, choć jestem z rodu gigantów! Uczonego olbrzyma, co wyznawał się na magii, runach i wiedzy, której nie posiedli nawet bogowie, ludzie przemienili w swych opowieściach w okrutnika i gbura, zajadającego się mięsem podróżnych. Czy kogoś obchodzi teraz kim byłem rzeczywiście, prócz mnie samego? Z zaświatów słowa moich wyjaśnień już nie dobiegną.
– Tamtego dnia, gdy spotkałem cię pierwszy raz, ujrzałem też sterty okrwawionych ludzkich kości. Tęskno patrzyłeś na nie i mnie też chciałeś pożreć, trzymając się za wzdęty z głodu brzuch. Czy chcesz powiedzieć, że opowieści o twym okrucieństwie były przesadzone?
– Było tak, jak mówisz, czy tak się jedynie zdawało? – Glamrung westchnął, wzniecając ponownie wicher. – A może widziałeś sterty pergaminów, na których zapisano uczone sekrety? Może otoczyłem się zwojami pełnymi magicznej wiedzy, a nie kośćmi ludzi? Może zatrzymywałem podróżnych, aby rozmówić się z nimi, chcąc poznać ludzki ród lepiej i spamiętać jego opowieści? Czy chciałem cię pożreć, czy raczej byłem głodny, dojmująco głodny historii przynoszonych przez takich wędrowców jak ty?
– Byłeś łasy na złoto Sigurda!
– Raz jeszcze zapewnię cię, że byłem głodny wiedzy! – zawołał gromko Glamrung. – Czy wiesz, że Sigurd przywiózł z zagubionych pośród pustyń krain starożytne nauki, spisane przez mędrców i magów? Prawidła liczb, magiczne alfabety, słowa, od których rzeka wraca do swych źródeł, a czas biegnie wspak… To był skarb, do którego chciałem się dostać!
– We wszystkich opowieściach o Sigurdzie słyszałem jeno o złocie, srebrze i drogich kamieniach.
– Naiwny! I jaki ludzki w swych przypuszczeniach! Sigurd rzeczywiście mówił na łożu śmierci o swym bezcennym skarbie, schowanym w górskiej pieczarze, a to tylko z jednym twemu podłemu rodowi się kojarzy! – Glamrung pokiwał z dezaprobatą głową. – Ludzie usłyszeli „skarb” i wnet zmyślili sobie złote monety, rubiny, srebrne puchary wyłożone bursztynem! A tu chodziło o wiedzę spisaną przed wiekami na bezcennych zwojach! To był skarb Sigurda, przywieziony zza mórz… Ale jakie to ma teraz znaczenie? Ten, który zgładził okrutnego olbrzyma stał się bohaterem. Ty, Bjarni, dyktujesz warunki i niesiesz opowieść o naszym spotkaniu. Może nigdy nie wypowiedziałem słów klątwy? Ale co z tego, skoro wszyscy usłyszeli od skaldów, że tak właśnie było! Ważne, że wieść o przekleństwie znalazła swe odbicie w opowieściach. Kto jednak wie, co z twej sławy pozostanie?
– Czy prawdę mówiła stara Gerrid, że przeze mnie zbudziły się dawne koszmary?
– Koszmary ciągną do ciebie jak muchy do miodu, bo gdy blask czyjejś chwały jest silny, cienie w koło mogą stać się wyraźniejsze – odparł Glamrung. – Klątwa rzucona przeze mnie działa niezawodnie w tym właśnie sensie. Prawią o niej w końcu skaldowie, sprawiając, że słowo staje się namacalne. Prawdę powiedział ci czarnoksiężnik Yargo, że na nowo powołany został do życia za twoją sprawą. Im dłużej zabawiasz w jednym miejscu, tym więcej będziesz ożywiał starych opowieści.
– Co mam zatem uczynić?
– Pytasz tego, który znienawidził cię ponoć z całego serca? – Olbrzym uderzył pięścią w skałę i znowu z gór zeszły lawiny, a okoliczny strumień zmienił swój bieg. – Uciekaj… Uciekaj! To ci poradzę… Możesz zdołasz oszukać swe przeznaczenie? Nie zrobisz tego jednak, zabawiając zbyt długo w jednym miejscu! – Glamrung schwycił się pod boki i zaśmiał głośno. – To twoja jedyna nadzieja, Bjarni… Ale póki co, dopomogę ci. Wstrzymam czas jeszcze na chwilę, choć może być już za późno. Biegnij zatem do swej ukochanej! Biegnij do pięknej Grjoty, córki mądrego króla! Ach, co to byłaby za opowieść, gdybyście doczekali się dzieci i władali włościami Hrothgara długo i szczęśliwie, z nadzieją wyczekując każdej wiosny!
Biegł co sił, czując coraz mocniejszy uścisk niepokoju. Mgła i śnieżne płatki trwały wciąż w bezruchu, objęte magią Glamrunga. Czar szybko jednak prysł i czas wrócił, z razu leniwie, do swego rytmu.
Gdy zaś Bjarni zbliżył się do dworu Hrothgara na tyle, by dojrzeć zgliszcza, rzucił się przed siebie jak oszalałe zwierzę. Gdzieniegdzie widać było jeszcze płomienie, które lizały ściany dworu i otaczające go zburzone budynki. Ciała, wszędzie ciała. Porozrywane, jakby wywleczono na zewnątrz tych, którzy bronili osady po to jedynie, by napawać się ich cierpieniem. Na twarzach zabitych widniały maski przerażenia, jeśli tylko dało się dostrzec jakiekolwiek rysy.
W końcu Bjarni zauważył burzę rudych włosów, które kładły się na śniegu. Dopadł do ciała dziewczyny i nacierając jej twarz śniegiem, zmazał zakrzepłą krew. Podnosząc Grjotę, ujrzał martwe oczy, szklące się pustką. W piersiach Bjarniego zrodził się krzyk. Jakby na wezwanie przybył