Sięgnąłem po tubę i spróbowałem wyrwać ją z macki, zanim miotający się stwór przyłoży nią komuś innemu. Uchwyciłem ją z całych sił.
Jeszcze w domu zdarzało mi się ujeżdżać mechaniczne byki, zwykle na mocnym gazie. Teraz żałowałem, że nie mam w czubie kilku drinków. Kałamarnica nie chciała oddać mojej broni – a cholerstwo było silne. Zamachnęło się kończyną jak biczem, a ja wystrzeliłem w górę. Utrzymałem się tylko dzięki sile egzoszkieletu oraz temu, że przytomnie udało mi się owinąć dłoń pasem nośnym.
Szczerze mówiąc, następne piętnaście sekund pamiętam jak przez mgłę. Latałem wokół jak szmaciana lalka, dostrzegając – bardzo przelotnie – że mój oddział podjął walkę z obydwoma bestiami. Legioniści dźgali je ostrzami siłowymi i odcinali kolejne macki. Wiedzieli już, jak się do tego zabrać, i cała akcja tym razem poszła sprawniej.
Kiedy kalmar przestał się w końcu szamotać, wnętrze mojego hełmu wypełniały migoczące gwiazdy, a mózg dalej obijał mi się po czaszce. Pierwsza dotarła do mnie Kivi. Zajrzała z troską przez mój wizjer.
– Hej – wydusiłem.
– Żyjesz?
– Chyba tak.
Pacnęła dłonią w mój hełm. Zabolała mnie od tego szyja, ale zdołałem się uśmiechnąć.
– Pomóż mi wstać – sapnąłem.
Po chwili byłem już z powrotem na nogach, a moje magnetyczne buty posłusznie przywarły do pokładu. Stałem dosyć chwiejnie i cieszyłem się, że mój pancerz równoważył się niemal samodzielnie. Świat wirował mi przed oczami.
– Narzygałeś w kombinezon? – Harris podszedł bliżej i teraz gapił się srogo w mój wizjer.
– Nie, sir – odparłem. – Ale chyba mam jakiś wyciek. Coś mi mruga na wskaźniku powietrza.
– Ile pokazuje?
– Nie da się odczytać, sir. W tym miejscu szkło jest zbyt potłuczone.
– Sukinkot – powiedział i potrząsnął mną za ramiona, po czym rzucił przez ramię: – Technik!
Zaraz zjawiła się Natasha i zabrała się za mój skafander. Na zmianę cmokała współczująco i przeklinała mnie pod nosem. Po chwili wpuściła do wnętrza mojego wizjera świeżą warstwę plastiku. Zakładałem, że to jakiś nanitowy zestaw naprawczy. Pełzająca masa miała najpierw podgrzać, a potem ponownie uformować plastik, tworząc świeżą powłokę. W efekcie widok miał być trochę zamazany, ale to i tak dużo lepsze niż pajęczyna pęknięć. Najlepsze, że mój kombinezon powinien odzyskać szczelność.
Gdy Natasha zrobiła swoje, podszedł do mnie Graves. Spojrzał na mnie krytycznie.
– Jesteś sprawny, specjalisto?
– Tak jest, sir – powiedziałem najmocniejszym głosem, jaki byłem w stanie z siebie wydobyć. – Wszystko w porządku.
W Legionie Varus nie należało się afiszować ze swoją słabością. Jeśli nie dawałbym rady nadążyć za resztą, z punktu widzenia oddziału najlepiej byłoby się mnie pozbyć. W normalnych warunkach nie było to takie złe, bo po godzinie z okładem dostawało się świeże ciało. Ale dzisiaj wolałem nie ryzykować. Równie dobrze mogliśmy już nigdy nie odzyskać kontaktu z resztą legionu.
– Miałeś niezłą przejażdżkę – stwierdził Graves. – To był przypadek? Widziałem, że rękawica zaplątała ci się w pas.
– Nie, sir – odparłem. – Nie chciałem, żeby ten stwór dorwał moją broń.
Graves trawił moje słowa przez chwilę, po czym pokiwał głową.
– Doskonale – powiedział tylko, po czym wrócił do pozostałych.
Obserwowałem go przez wizjer, który – dotąd niemal niezauważalny – teraz trochę zniekształcał pole widzenia. Po wyczerpaniu zasilania nanity zaczęły padać jak muchy. Nie funkcjonowały zbyt długo – zwykle ich baterie nie wytrzymywały dłużej niż kilka minut. Drobny, metaliczny pył drażnił mój nos i sypał się jak stalowe opiłki. Trochę kłuły mnie w twarz – jak drobiny świeżo obciętych włosów. Wiedziałem, że nie pozbędę się ich inaczej jak pod prysznicem, a na to nieprędko mogłem liczyć.
Natasha zauważyła mój dyskomfort.
– Użyj stuka, żeby włączyć wyciąg i usunąć pył z hełmu – poradziła. – Nie chcesz, żeby dostał ci się do płuc. Nieaktywne nanity mogą być rakotwórcze.
Poszedłem za jej radą. Wciąż czułem na skórze kłucie, ale wyraźnie zelżało. Po kilku minutach udało mi się opanować kichanie.
Kiedy doprowadziłem się do porządku, reszta drużyny już przeszukiwała mostek. Dołączyłem do towarzystwa. Wszędzie pod ścianami ustawione były różne systemy sterowania i dziwaczne ni to ławki, ni to grzędy z pasami tak krótkimi, że można było nimi przypiąć co najwyżej dziecko. Wszystkie ekrany były ciemne, a zapięcia falowały złowrogo w próżni.
Nie skończyliśmy jeszcze się rozglądać, gdy zza wyrwy w kopule wrócili wysłani przez Gravesa zwiadowcy. Mieli sprawdzić, co działo się po zewnętrznej stronie kadłuba. Z daleka pokazywali nam uniesione kciuki – nie znaleźli tam niczego poza próżnią i odłamkami.
– Chyba mamy już jakieś pojęcie, jak przebiegał ten atak – Graves zwrócił się do wszystkich ocalałych kilka minut później.
Dopiero wtedy miałem czas przyjrzeć się drużynie i z niepokojem zauważyłem, że przy życiu została ledwie połowa oddziału.
– Obcy rozerwali kadłub i wdarli się na mostek, prosto do centrum dowodzenia. Skrullowie zostali zapewne całkowicie zaskoczeni. Pewnie nie spodziewali się ataku od razu po wyjściu z nadświetlnej. Próżnia zabiła ich niemal natychmiast. Na siedzeniach jest niewiele ciał… Większość pewnie wyrzuciło w przestrzeń.
Zastanowiłem się nad tym. Widziałem w myślach cały atak: nagła eksplozja i podmuch gorącego powietrza w mroźną pustkę kosmosu. Skrullowie musieli zginąć w przerażeniu i męczarniach, nie mając pojęcia, co się tak naprawdę dzieje.
– Ale, sir – odezwałem się – jaki wróg miał w tym cel? Zamierzali zniszczyć statek czy go przechwycić?
– Teraz to już nie ma większego znaczenia – odparł Graves. – Wątpię, żeby spodziewali się zdecydowanego oporu, a my odpowiedzieliśmy skuteczną obroną.
Przytaknąłem karnie, ale nie do końca przekonywała mnie ta odpowiedź. Jakim cudem napastnicy w ogóle dokonali abordażu? Nigdy wcześniej nie słyszałem, żeby ktoś zaatakował statek międzygwiezdny. Strach przed Imperium był pewnie zbyt wielki. Chyba nikt się jeszcze na coś takiego nie odważył.
– Myśli pan, że dorwaliśmy już wszystkich? – spytał Carlos.
Graves odchrząknął wymijająco.
– Cóż, niebawem się dowiemy. Tymczasem wszyscy macie pomóc Natashy przywrócić zasilanie. Harris, ty wyznacz ludzi, którzy zajmą się wyrwą. Użyjcie zapasowych paneli, żeby ją załatać.
– Będziemy przywracać atmosferę, sir? – spytał Harris.
– Przy odrobinie szczęścia.
Zabraliśmy się do roboty. Ku mojej radości wróg nie skorzystał z pierwszej nadarzającej się okazji do kolejnego ataku. Wciąż dawały mi się we znaki stłuczenia