– Jak nazywają te cudaczne małpy z Madagaskaru? – spytał mnie Carlos.
Zastanowiłem się chwilę.
– Lemury?
– No. Ci tutaj tak właśnie wyglądają. Wielkie, żółte oczy.
– Ja myślałem bardziej o żółwiach z długimi, chudymi łapkami i człekokształtnymi gębami.
– Jasne, to też pasuje.
Nie widywaliśmy Skrullów zbyt często, chociaż spędziliśmy z nimi ponad rok w kosmosie. Uderzyła mnie myśl, jak łatwo można było mieszkać tuż obok przedstawicieli innego gatunku i tak naprawdę nic o nich nie wiedzieć, bo każda grupa trzymała się ze swoimi. Teraz wydali mi się bardziej bliscy. Pokojowe, pracowite istoty, które wycięto w pień jak zwierzęta.
– Wiesz co, teraz to mnie już trochę ruszyło – rzuciłem, gdy brnęliśmy naprzód wąskimi przejściami w stronę głównego korytarza, prowadzącego do sterowni.
Mówiąc to, musiałem odgarnąć sprzed twarzy rude nitki zmrożonej krwi. Krwawa rosa tworzyła coś na wzór kruchej pajęczej sieci, która pękała pod najlżejszym dotykiem.
– Czemu? – spytał Carlos.
– Nie wiem, jakoś tak. Nikomu nie robili krzywdy. I krew też mają czerwoną, tak jak my. Nie wiedziałem.
Carlos zaśmiał się w głos.
– Ale z ciebie mazgaj, McGill. A dlaczego mielibyśmy nie kochać tych wężorękich maszynek do zabijania? Prawda, nie są zbyt miłe… ale my też nie. Pamiętaj, to Galaktyczni najechali ich system i zaczęli się tu rządzić. Musisz przyznać, że te wielgachne kalmarostwory mają jaja. Stawiają większy opór niż my kiedyś.
Pokiwałem głową z namysłem. W życiu bym nie przypuszczał, że Carlos będzie miał coś głębokiego do powiedzenia na jakikolwiek temat, ale tym razem mu się udało.
– Coś w tym jest – przyznałem niechętnie.
– Dość już paplania tam na przedzie – burknął weteran Harris, przeciskając się bliżej nas. – Ortiz, skończ rozpraszać specjalistę. Jego działo i on sam muszą być w gotowości, jeśli chcesz dalej oddychać.
– Czy byłoby lepiej, gdybym walnął samobója tu, gdzie stoję, weteranie? – spytał Carlos usłużnie.
– Byłbym bardzo, ale to bardzo szczęśliwy – odparł Harris i wierzyłem mu z całego serca. – Ale nie, potrzebne nam jest nawet twoje marne dupsko. Po prostu zawrzyj gębę.
Ponieważ Skrullowie byli mniejsi od ludzi, a my dodatkowo nosiliśmy ciężkie pancerze, trasa szła nam jak po grudzie. Zastanawiałem się, jak to było z naszymi przeciwnikami. W porównaniu do nas byli ogromni. Jak zdołali manewrować w tych tunelach?
– Kontakt! – zawołał głos z pierwszej linii.
Byłem dość pewien, że należał do Kivi. Rzuciłem się naprzód, ale Sargon przywołał mnie na kanale prywatnym.
– Najpierw niech zajmą się tym regularni – doradził. – Nie wyrywasz się, jak masz jedyną dobrą broń.
Zatrzymałem się, ale nie było to łatwe. Było to całkowicie wbrew mojej naturze. Chciałem pomóc Kivi… ale jednocześnie zdawałem sobie sprawę, że Sargon ma rację. On sam nie zawsze trzymał się na tyłach, ale ta misja miała zbyt duże znaczenie. Po prostu nie wiedzieliśmy, z czym mamy do czynienia. Co gorsza, jakbym w tym momencie zginął, nawet nie miałem pewności, czy mnie kiedykolwiek wskrzeszą. Reszta legionu była wciąż nieuchwytna – a wraz z nią wskrzeszarki.
Usunąłem się na bok do pobliskiej wnęki, żeby przepuścić kilku ciężkozbrojnych. Wyglądali tak, jakby próbowali wspinać się po drabinie pod wodą. W warunkach zerowej grawitacji właściwie każdy porusza się tak, jakby pływał, przeciągając swój ciężar od jednego uchwytu do drugiego i odbijając się nogami od każdej dogodnej powierzchni. Nie dało się zwyczajnie iść ani czołgać, bo brakowało ciążenia, które by cię dociskało i zapewniało niezbędny kontakt z podłożem.
Carlos był jednym z żołnierzy, którzy popędzili naprzód na rozkaz Gravesa i Harrisa. Przechodząc obok, zagrał mi na nosie – mniej więcej. Wizjer trochę ograniczał jego możliwości.
Gdy tylko ruszyłem w jego ślady, poczułem, że mój oddech przyspiesza z każdym krokiem. Byłem czwarty w szeregu, gdy wyszliśmy na większą, bardziej otwartą przestrzeń.
– Kontakt! – Głos Kivi przeciął ciszę, ostrzegając przed wrogiem.
Ale kiedy wyłoniłem się z dziupli, która wieńczyła karłowaty korytarz, nie zobaczyłem żadnych kałamarnic.
– Gdzie one są? – spytałem.
– Na naszej drugiej – syknęła. – Patrz.
Kivi przywarła do tylnej ściany. Widziałem, że wpatruje się i mierzy z broni w jakiś otwór. Zajęło mi chwilę, zanim zrozumiałem, na co patrzę. W kadłubie statku ziała olbrzymia wyrwa. Znajdowała się na szczycie kopuły pokładu obserwacyjnego przy mostku. Dziura miała około pięciu metrów długości i ze dwa szerokości. Robiła piorunujące wrażenie.
– Nie widzę żadnych kalmarów – szepnąłem przez radio, mierząc z tuby prosto w wyłom. Wokół niego wirowały odłamki ciemnego metalu, zza których sączyło się światło gwiazd.
– Ja widziałam – wydyszała ciężko do mikrofonu. – Zauważyłam cień, przemknął jak błyskawica. Coś przeskoczyło nad tą wyrwą.
Razem z Sargonem oparliśmy plecy o pokład i wymierzyliśmy broń w górę. Gdyby coś się na nas rzuciło, mielibyśmy czas na jeden dobry strzał – i tyle.
– Sargon, zgłoś się – usłyszałem głos Harrisa. – Wchodzimy czy nie?
– Twoja decyzja, weteranie – odparł. – Wykryliśmy wroga. Na kadłubie może pełzać tylko jeden, a może ich być i milion.
Harris zaklął szpetnie i przerzucił temat do oficerów na tyłach. Zdecydowali się podciągnąć resztę żołnierzy naprzód, najwyraźniej równie zachwyceni swoim położeniem w tunelu co ja chwilę temu. Kilku naszych ludzi weszło na mostek.
Może wróg na to właśnie czekał. Tego już się nie dowiem. W każdym razie kiedy do pomieszczenia zaczęli przeciskać się kolejni piechurzy, kałamarnice wykonały swój ruch.
W kosmosie ludzie są dosyć nieporadni. Jesteśmy przyzwyczajeni do grawitacji i nie funkcjonujemy dobrze bez niej. Co gorsza, żeby zachować sprawność, potrzebujemy powietrza do oddychania i uciążliwej regulacji temperatury. Chociaż walka na Świecie Stali wydawała mi się koszmarem, była to pestka w porównaniu do warunków otwartej próżni.
Nasi przeciwnicy najwyraźniej nie mieli takich problemów i ograniczeń. Liczne macki zapewniały im swobodny chwyt, czy to na ścianach, czy to w innych punktach zaczepienia, przez co napastnikom łatwo było się odbić i nabrać rozpędu. Co więcej, w przestrzeni kosmicznej zdawali się czuć jak ryba w wodzie. Pływali w niej z równą lekkością. Skojarzenie nasunęło mi się od razu, gdy zaczęli dosłownie przelewać się zza krawędzi wyłomu i nurkować ku nam z zabójczą prędkością.
Dotarło wtedy do mnie, że te istoty – przynajmniej częściowo – żyły pod wodą. Już przy pierwszym ataku zwróciła moją uwagę ich niebywała zwinność, ale w stanie nieważkości poruszały się z jeszcze większą precyzją.
– 9 –
Nie strzeliłem od razu. Zamiast tego odczekałem z pół sekundy. Ku mojemu zaskoczeniu Sargon zrobił to samo. Odpaliliśmy działa niemal w tym samym momencie.
Dwie strugi plazmy wytrysnęły jednocześnie ku spadającemu na nas tuzinowi