Krawędź wieczności. Ken Follett. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Ken Follett
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Юмористическая проза
Год издания: 0
isbn: 978-83-8215-260-9
Скачать книгу
że Bernd i Rebecca znaleźli się w beznadziejnej sytuacji, byli widoczni jak na dłoni. Gliniarze zauważą ich lada chwila, a strzelali do uciekinierów bez wahania. Odległość była niewielka, wynosiła jakieś piętnaście metrów. W ciągu kilku sekund oboje podziurawią kule.

      Chyba że ktoś odwróci uwagę policjantów.

      Nie byli wiele starsi od Wallego. On miał szesnaście lat, oni wyglądali na dwadzieścia. Rozglądali się zdezorientowani, trzymając w ustach dopiero co zapalone papierosy. Wciąż nie rozumieli, dlaczego dachówka roztrzaskała się o beton i dlaczego w ich stronę poleciały dwa kamienie.

      – Świńskie ryje! – wrzasnął Walli. – Gówniane łby! Wasze matki to dziwki!

      Wtedy go zobaczyli. Znajdował się o sto metrów od nich, był widoczny pomimo mgły. Gdy tylko wypatrzyli napastnika, ruszyli w jego stronę.

      Zaczął się wycofywać.

      Tamci zerwali się do biegu.

      Walli odwrócił się i popędził.

      Przy bramie cmentarza obejrzał się przez ramię. Jeden z mężczyzn zatrzymał się – z pewnością dotarło do niego, że nie powinni obaj opuszczać posterunku obok muru po to, by ścigać kogoś, kto jedynie obrzucił ich kamieniami. Jeszcze nie zaświtało im w głowie pytanie, w jakim celu ktoś poważył się na taki czyn.

      Drugi gliniarz przyklęknął i uniósł broń.

      Walli śmignął na cmentarz.

      *

      Bernd zawiązał sznur na murowanym kominie, sporządził bezpieczny węzeł i go zacisnął.

      Rebecca leżała płasko na dachu, oddychając głęboko i spoglądając w dół. Widziała policjanta biegnącego za Wallim, który rwał przez cmentarz. Drugi gliniarz wracał na posterunek, lecz na szczęście oglądał się na kolegę. Rebecca doznawała rozdwojenia: czuła ulgę, a jednocześnie lękała się o brata, który ryzykował życie, by przez kilka kluczowych sekund ściągnąć na siebie uwagę gliniarzy.

      Popatrzyła w drugą stronę, tam, gdzie zaczynał się wolny świat. Na Bernauer Strasse, po przeciwnej stronie, stało dwoje ludzi, mężczyzna i kobieta. Obserwowali ją i rozmawiali z ożywieniem.

      Trzymając sznur, Bernd usiadł i zsunął się na siedzeniu ku krawędzi zachodniej strony dachu. Następnie owinął się dwa razy liną na wysokości piersi pod ramionami, zostawiając około piętnastu metrów. Teraz mógł się wychylić za krawędź, ponieważ wisiał na sznurze przymocowanym do komina.

      Wrócił do Rebekki i usiadł okrakiem na szczycie dachu.

      – Usiądź prosto – powiedział. Przewiązał ją wolnym końcem liny i zacisnął węzeł. Trzymał linę mocno w dłoniach obleczonych w rękawice.

      Rebecca spojrzała po raz ostatni na Berlin Wschodni. Zobaczyła Wallego, który zręcznie wspiął się na ogrodzenie cmentarza po przeciwnej stronie. Chwilę później przemierzył jezdnię i zniknął w bocznej uliczce. Policjant dał za wygraną i zawrócił.

      Wtem przypadkowo spojrzał w górę i jego wzrok padł na dach budynku mieszkalnego. Ze zdumienia otworzył usta.

      Z całą pewnością zobaczył Rebeccę. Ona i Bernd tkwili na wierzchołku dachu, wyraźnie widoczni na tle nieba.

      Gliniarz krzyknął i wskazał dłonią, a potem ruszył biegiem.

      Rebecca stoczyła się z krawędzi i pomału zsunęła się po spadzistym dachu, aż podeszwy jej tenisówek dotknęły rynny.

      Usłyszała salwę z pistoletu maszynowego.

      Bernd stał wyprostowany obok niej, poprawiając linę.

      Rebecca poczuła, że dźwiga ciężar jej ciała.

      A więc do dzieła, pomyślała.

      Przetoczyła się nad rynną i zawisła w powietrzu.

      Lina zacisnęła się boleśnie na jej klatce piersiowej nad biustem. Przez chwilę wisiała, a potem Bernd popuścił linę i Rebecca zaczęła opadać krótkimi odcinkami.

      Ćwiczyli to w domu jej rodziców. Bernd opuścił ją z najwyższego okna aż na wewnętrzne podwórze. Mówił, że bolą go ręce, ale dokona tego, jeśli będzie miał dobre rękawiczki. Mimo to podpowiedział jej, by wykorzystała każdą okazję do zatrzymania się i oparcia na parapecie okna, a on w tym czasie odsapnie.

      Do jej uszu doleciały okrzyki zachęty i domyśliła się, że grupa ludzi zebrała się na Bernauer Strasse po zachodniej stronie muru.

      Pod sobą widziała chodnik oraz kolczasty drut biegnący wzdłuż fasady budynku. Czy jestem już w Berlinie Zachodnim? Policja na granicy strzelała do wszystkich po wschodniej stronie, lecz miała ścisłe polecenie, by nie otwierać ognia do nikogo po zachodniej stronie, gdyż Sowieci nie chcieli prowokować incydentów dyplomatycznych. Jednak Rebecca zawisła dokładnie nad zasiekami ani w jednym kraju, ani w drugim.

      Usłyszała drugą serię z broni maszynowej. Gdzie są policjanci i kogo ostrzeliwują? Domyśliła się, że spróbują wspiąć się na dach i zastrzelić ją i Bernda, zanim będzie za późno. Jeśli wybiorą tę samą uciążliwą marszrutę, którą wymknęła się ich zwierzyna, nie dogonią jej w porę. Jednak zapewne oszczędzą czas, wchodząc do budynku i po prostu wbiegając schodami na górę.

      Rebecca była prawie u celu. Dotknęła stopami drutu kolczastego i odepchnęła się od ściany budynku, lecz nogi nie do końca oderwały się od drutu. Poczuła, że kolce przebijają spodnie i boleśnie rozdzierają skórę. Ludzie zebrani na dole pomogli jej: wyplątali Rebeccę z drutu, odwinęli sznur z klatki piersiowej i postawili ją na ziemi.

      Kiedy stanęła na gruncie, spojrzała w górę. Bernd znajdował się na krawędzi dachu, luzując linę na piersi. Rebecca odeszła nieco dalej od budynku, aby lepiej widzieć. Policjanci jeszcze nie dotarli na dach.

      Bernd uchwycił linę mocno w dłonie, a następnie zszedł tyłem z dachu. Zsuwał się powoli po ścianie, wypuszczając sznur z dłoni. Było to szalenie trudne, gdyż cały ciężar jego ciała zawisł w dłoniach trzymających linę. Ćwiczył to w domu, złażąc po tylnej ścianie. Robił to nocą, kiedy nikt nie mógł go zobaczyć. Jednakże ten budynek był wyższy.

      Dopingowali go gapie zebrani na ulicy.

      Raptem na dachu pojawił się gliniarz.

      Bernd przyspieszył schodzenie, ryzykując, że lina wymsknie mu się z dłoni.

      – Przynieście koc! – zawołał ktoś.

      Rebecca zdawała sobie sprawę, że nie ma na to czasu.

      Policjant wymierzył z pistoletu maszynowego do Bernda, ale zawahał się. Nie wolno mu było strzelać w kierunku terytorium Niemiec Zachodnich, gdyż mógł trafić nie w tę osobę, do której celował. Taki incydent mógł doprowadzić do wybuchu wojny.

      Odwrócił głowę i spojrzał na linę zawiązaną wokół komina. Na pewno zdołałby ją odwiązać, lecz zanimby tego dokonał, Bernd zdążyłby zejść na ziemię.

      Czy miał nóż?

      Wyglądało na to, że nie.

      Naraz doznał olśnienia. Przyłożył lufę pistoletu do napiętej liny i oddał pojedynczy strzał.

      Rebecca krzyknęła.

      Sznur pękł, jego koniec śmignął w powietrzu nad Bernauer Strasse.

      Bernd runął w dół niczym kamień.

      Ludzie się rozbiegli.

      Bernd uderzył w chodnik z przerażającym głuchym odgłosem.

      I