George nie powinien z nimi być.
Spoglądał na zalaną księżycowym blaskiem wodę i targały nim mdłości. Czterej pasażerowie łodzi byli kubańskimi uchodźcami mieszkającymi w Miami. George znał jedynie ich imiona. Nienawidzili komunizmu, Castro i każdego, kto się z nimi nie zgadzał. Szóstym był Tim Tedder.
Zaczęło się, kiedy Tedder wszedł do biura w Departamencie Sprawiedliwości. George skojarzył go z CIA, jednak mężczyzna był oficjalnie na emeryturze i pracował jako konsultant do spraw bezpieczeństwa.
George był sam w biurze.
– Mogę w czymś pomóc? – spytał grzecznie.
– Przyszedłem na naradę w sprawie Mangusty.
George słyszał o operacji Mangusta, w którą zaangażowany był niebudzący jego zaufania Dennis Wilson, lecz nie znał szczegółów.
– Proszę wejść – rzekł i wskazał krzesło. Tedder trzymał pod pachą tekturowe pudło. Był o mniej więcej dziesięć lat starszy od George’a, ale wyglądał jak żywcem wzięty z lat czterdziestych: miał na sobie dwurzędowy garnitur, a jego falista czupryna z przedziałkiem błyszczała brylantyną.
– Dennis niedługo wróci – dodał George.
– Dziękuję.
– Jak idzie? To znaczy operacja Mangusta.
Tedder spojrzał na niego z rezerwą.
– Powiem na spotkaniu.
– Nie będzie mnie na nim – odparł George, zerkając na zegarek. Fałszywie sugerował, że jest zaproszony, choć nie był, jednak trawiła go ciekawość. – Mam spotkanie w Białym Domu.
– A szkoda.
George przypomniał sobie strzęp informacji.
– Zgodnie z planem powinniście realizować już fazę drugą, przygotowawczą.
Twarz Teddera rozpogodziła się. Uznał, że George należy do kręgu wtajemniczonych.
– Tu jest raport – rzekł, otwierając teczkę.
George udawał, że wie więcej, niż naprawdę wiedział. Projekt Mangusta zakładał pomoc kubańskim antykomunistom we wznieceniu kontrrewolucji. Zgodnie z harmonogramem obalenie Fidela Castro planowano na październik, tuż przed wyborami uzupełniającymi do Kongresu. Przeszkolone przez CIA grupy infiltracyjne miały zająć się organizacją akcji politycznych i propagandowych skierowanych przeciwko reżimowi na Kubie.
Tedder podał rozmówcy dwa arkusze papieru. Ten udał, że go zbytnio nie interesują, chociaż w istocie było inaczej.
– Czy wszystko się odbywa według harmonogramu?
Przybysz uniknął odpowiedzi na pytanie.
– Trzeba zwiększyć presję. Pokątne rozprowadzanie ulotek ośmieszających Castro nie przynosi skutków, o które nam chodzi.
– Jak możemy zwiększyć presję?
– Wszystko jest tam zapisane – odparł Tedder, wskazując raport.
George spojrzał na papiery. To, co czytał, przedstawiało się gorzej, niż oczekiwał. CIA postulowała organizowanie sabotażu mostów, rafinerii ropy, elektrowni, cukrowni oraz sieci transportu.
W tej samej chwili wszedł Dennis Wilson. George zauważył, że nosi się podobnie jak Robert Kennedy: miał rozpięty kołnierzyk koszuli, rozluźniony krawat i podwinięte rękawy, jednak jego przerzedzone włosy nie mogły się równać z bujną strzechą Bobby’ego. Zauważywszy, że Tedder rozmawia z George’em, zdziwił się, a następnie zaniepokoił.
– Jeżeli wysadzicie rafinerię i ktoś zginie, wtedy w Waszyngtonie każdy spośród tych, którzy wydali na to zgodę, będzie winny zabójstwa – rzekł George do Teddera.
– Co mu ujawniłeś? – spytał gniewnie Wilson.
– Myślałem, że ma uprawnienia!
– Bo mam – odparł George. – Takie same jak Dennis. – Odwrócił się do Wilsona. – Więc dlaczego tak skrzętnie to przede mną ukrywałeś?
– Bo wiedziałem, że narobisz szumu.
– I miałeś rację. Nie prowadzimy wojny z Kubą, zabijanie Kubańczyków to mord.
– Właśnie że prowadzimy wojnę.
– Czyżby? – zdziwił się George. – W takim razie jeśli Castro przyśle agentów do Waszyngtonu, a oni podłożą bombę i zabiją twoją żonę, to nie będzie przestępstwo?
– Nie bądź śmieszny.
– Po pierwsze, byłby to mord, a po drugie, pomyśl, jaki będzie smród, jeśli sprawa wyjdzie na jaw. Skandal na skalę międzynarodową! Wyobraź sobie Chruszczowa w siedzibie ONZ wzywającego naszego prezydenta, by ten zaprzestał finansowania terroryzmu. I jeszcze wyobraź sobie artykuły w „New York Timesie”. Niewykluczone, że Bobby musiałby zrezygnować. A kampania reelekcyjna prezydenta? Czy nikt nie zastanowił się nad konsekwencjami politycznymi tej operacji?
– Oczywiście, że się zastanawialiśmy. Dlatego sprawa ma klauzulę najwyższej tajności.
– I jak ona się sprawdza? – George przewrócił kartkę. – Czy mnie oczy nie mylą? Zamierzamy zlikwidować Fidela Castro za pomocą zatrutych cygar?
– Nie należysz do grupy operacyjnej – oświadczył Wilson. – Więc po prostu o tym zapomnij, dobra?
– Cholera, ani mi się śni. Idę z tym prosto do Bobby’ego.
Wilson parsknął śmiechem.
– Ty palancie, nie rozumiesz? To on tym wszystkim kieruje!
Informacja zwaliła George’a z nóg.
Mimo to udał się do Kennedy’ego, a ten rzekł spokojnie:
– Pojedź do Miami i przyjrzyj się tej operacji. Niech Tedder ci wszystko pokaże. Potem wrócisz i powiesz mi, jakie jest twoje zdanie.
I tak George trafił do dużego nowego obozu CIA na Florydzie, w którym szkolono kubańskich uchodźców, przygotowując ich do akcji infiltracyjnych. Później Tedder zaproponował: „Może wybierzesz się z nami? Zobaczysz wszystko na własne oczy”.
To było wyzwanie i Tedder nie spodziewał się, że George je przyjmie. Ten jednak pojął, że odmawiając, osłabi swoją pozycję. W tej chwili miał przewagę, gdyż sprzeciwiał się operacji Mangusta z pobudek moralnych i politycznych. Gdyby odrzucił zaproszenie do udziału w przerzucie, wyszedłby na lękliwego. Poza tym być może nie umiał oprzeć się pokusie dowiedzenia swojej odwagi. „Zgoda – odparł nieroztropnie. – Ty też tam będziesz?”
Zaskoczył tym Teddera i wnet się zorientował, że ten wolałby wycofać propozycję. Teraz jednak jemu także rzucono wyzwanie. Greg Peshkov nazywał to konkursem sikania wzwyż. Tedder również nie umiał odmówić, lecz po namyśle zastrzegł: „Rzecz jasna nie będziemy mogli powiedzieć Bobby’emu, że z nami byłeś”.
W taki oto sposób obaj znaleźli się w motorówce. Szkoda, myślał George, że Jack Kennedy tak bardzo gustuje w powieściach szpiegowskich brytyjskiego pisarza Iana Fleminga. Prezydent, jak się zdawało, uważał, że James Bond może ocalić świat nie tylko w thrillerach, ale i w rzeczywistości. Bond otrzymał tak zwaną licencję na zabijanie. Bzdura. Nikt nie ma licencji na to, by zabijać.