Kiedy wyszliśmy z ogrodu, Olivia w końcu się odezwała – bardzo oficjalnym tonem.
– Dziękuję za mile spędzone chwile, cieszę się, że cię poznałam. – Wyciągnęła w moim kierunku dłoń, którą obrzuciłem szybkim spojrzeniem, a następnie przeniosłem wzrok na twarz. Ująłem dłoń dziewczyny w swoją, pochyliłem się, po czym, omijając usta, delikatnie musnąłem wargami policzek.
– Mnie również było miło, Olivio. – Odsunąłem się od niej, zerkając przelotnie na jej błyszczące usta. – Udanego przyjęcia i… powodzenia. – Ukłoniłem się, jak na dżentelmena przystało. Zrobiłem w tył zwrot i podążyłem do domu, lekceważąc zaciekawione spojrzenia pozostałych gości.
Kiedy przemierzałem salon, by opuścić wreszcie to miejsce, drogę zagrodził mi Henderson. Zacisnąłem zęby z irytacji i ofiarowałem mu napięty uśmiech.
– Wild, jak miło znów pana widzieć. – Spojrzał za moje ramię. Po wyrazie jego twarzy wiedziałem, że dostrzegł córkę, której rzucił szybkie spojrzenie. – Czy moja córka zachowała się niestosownie?
– Ależ skąd, pańska córka jest nad wyraz fascynującą, piękną i niezwykle elokwentną kobietą – powiedziałem. I to w dodatku prawdę. Łatwiej by mi było, gdyby nie posiadała żadnej z tych cech. – Niestety praca wzywa, a jak pan wie, życie właściciela firmy jest pozbawione dni wolnych. Wynikła nagła, niecierpiąca zwłoki sprawa, przez co jestem zmuszony opuścić przyjęcie. Raz jeszcze gratuluję kandydatury i życzę sukcesów. – Wyciągnąłem rękę, którą chętnie ujął, i zuchwale poklepałem go po plecach.
– A może da się pan zaprosić na partyjkę golfa? – zapytał, przytrzymując moją dłoń.
– Zobaczę, co da się zrobić – zapewniłem, choć nie zamierzałem dotrzymać obietnicy. – W razie czego skontaktuję się z panem. – Wyminąłem go i udałem się wprost do wyjścia.
Nie zwracałem uwagi na uprzejmości, powitania i próby zatrzymania mnie. Ten dom, ci ludzie, wszystko to budziło we mnie gniew. Miałem dość przebywania na tym wysypisku próżności, wśród tych wszystkich śmieci. Takie komedie przyprawiały mnie o mdłości, czułem wściekłość i zdegustowanie. Owa rzekoma elita była dla mnie niczym robactwo wdzierające się do domów, by korzystać z przywilejów, żyć w luksusie bez wysiłku i wyrzeczeń. Nadeszła pora, by wrócić do domu, wyciszyć się i przejść do zrealizowania kolejnego punktu z listy.
PUNKT
6
What Hurts the Most – Rascal Flatts
Minęły cztery dni, od kiedy poznałem Olivię. Cztery dni ciszy, ciężkiej pracy i nieustannego napięcia. Henderson przyjął moją propozycję i zgodził się odsprzedać akcje za sumę, jaką zaproponowałem. W ciągu tygodnia miałem stać się akcjonariuszem firmy, którą stworzył mój ojciec, a która została nam bezprawnie odebrana.
Podniosłem słuchawkę, żeby wezwać do siebie Margaret.
– Tak, Brianie? – Weszła do gabinetu z perłowym uśmiechem na ustach.
– Zamów bukiet orchidei i wyślij je do Olivii Henderson.
Zmierzyła mnie przenikliwym wzrokiem, nie mówiąc ani słowa.
– Dołącz do nich to. – Podałem jej wizytówkę.
Odebrała ode mnie mały kartonik. Nadal stała przed moim biurkiem, nie kwapiła się ruszyć z miejsca. Zignorowałem ją. Starałem się przeglądać papiery, ale czułem na sobie jej wzrok.
– To wszystko, Margaret. – Zerknąłem na nią spode łba.
– Nie rób tego, Brianie – zaczęła, odsuwając fotel naprzeciw mnie, żeby na nim usiąść.
– Skończyłem, Margaret, i nie prosiłem, byś usiadła. Zabierz się do pracy. – Mój ton był srogi i nieustępliwy.
– Będziesz tego żałował, mój chłopcze. – Nie dało się nie usłyszeć urazy i złości, które wypełniły jej głos. Wiedziała jednak, że kiedyś moje słowa się ziszczą, a rodzina, która pozbawiła mnie wszystkiego, zapłaci za to z nawiązką, dlatego nie powinna próbować przekonać mnie do zmiany zdania.
– Możliwe – przytaknąłem, niezrażony, i znowu skupiłem się na leżącej przede mną umowie.
Margaret pomaszerowała do drzwi i opuszczając gabinet, wymownie nimi trzasnęła. Po jej wyjściu wyciągnąłem z kieszeni telefon i wybrałem numer do brata. Raczył odebrać po kilku sygnałach.
– Aston, tu Brian, spotkaj się ze mną jutro o osiemnastej w moim biurze. Chciałbym z tobą porozmawiać o czymś bardzo ważnym.
– Wiem, kim jesteś, nie musisz mnie informować. O co chodzi? Nie możesz mi tego powiedzieć przez telefon?
Nie umknęła mi pogarda, z którą wypowiedział te słowa.
– Nie. Jutro, osiemnasta. I proszę, nie spóźnij się. Przemyślałem kilka spraw i chciałbym cię o czymś powiadomić. Jeśli nie dotrzesz, źle się to dla ciebie skończy – zagroziłem, wiedząc, że to jedyny sposób, by nagiąć go do mojej woli.
– A co zrobisz? Ponownie mnie zostawisz, Brian? – zadrwił. Sprawił mi ból, jak za każdym razem, gdy wypływała kwestia mojego wyjazdu do Anglii. Nie mógł mi tego wybaczyć i nie omieszkał przypominać o tym na każdym kroku.
– Wiesz, że nie zrobiłem tego dla przyjemności, Aston. – Starałem się ukryć emocje, które we mnie rozbudził. – To była najcięższa decyzja w moim życiu. Tyle razy ci mówiłem…
– Tak, tak – przerwał mi. – Musiałeś się poświęcić dla naszego dobra, bla, bla, bla. Zachowaj te bzdury dla kogoś innego. Będę jutro, na razie. – Rozłączył się.
– Gówniarz – warknąłem, uderzając pięścią w blat. Znienawidziła mnie jedyna osoba, na której mi zależało i dla której wszystko poświęciłem. Jaki to miało sens?
Odsunąłem się od biurka i wyjąłem z szuflady paczkę papierosów oraz zapalniczkę. Odpaliłem jednego i głęboko się zaciągnąłem. Nie jestem nałogowcem od kilku lat. Były jednak sytuacje, kiedy sięgałem po papierosy. Zazwyczaj działo się tak po rozmowie z moim bratem, bo nikt i nic nie wzbudzało we mnie takich emocji jak on. Tylko na nim mi zależało i tylko on potrafił wyprowadzić mnie z równowagi w zaledwie kilka sekund od rozpoczęcia rozmowy. Położyłem się na kanapie i zaciągnąłem dymem, rozmyślając o tym, czy warto było się tak poświęcać, czy w imię zemsty warto było stracić rodzinę.
Prawda była taka, że gdyby nie Henderson, miałbym ją, a nawet więcej. Miałbym ojca, matkę, brata i godne życie. Byłbym otoczony ogromem miłości i troski. Czułbym, że znajduję się w odpowiednim miejscu. Cieszyłbym się tym, co otrzymała od życia Olivia, a nie pragnąłbym tego zniszczyć. Kto wie? Może bylibyśmy nawet przyjaciółmi. Zamiast tego dam jej to samo, co sam otrzymałem, czyli rozpacz i nieustający ból.
Brian Wild siedział w mojej głowie od dnia przyjęcia. Choć nie powinnam, ciekawość wzięła górę i dowiedziałam się na jego temat wszystkiego. A raczej tego, co było dostępne w internecie, czyli niewiele. Ten intrygujący, nieco dziwaczny mężczyzna o oczach barwy chabra i kruczoczarnych włosach nieustannie zajmował moje myśli. Przypominał mi greckiego boga wojny. Już w pierwszej chwili, kiedy go zobaczyłam, pomyślałam, że jest idealnym ucieleśnieniem Aresa, jednej z moich ulubionych postaci w mitologii. A z każdą minutą spędzoną w jego towarzystwie utwierdzałam się w tym przekonaniu. Brian Wild był wojownikiem. Być może miał swoją Afrodytę, która czekała na potajemne spotkanie z ukochanym, ale to nie znaczyło, że nie mogłam o nim fantazjować. Powinnam wyrzucić go z głowy, bo inaczej pewnie skończę