– Cz-cz… czego chcesz? – wyskamlałem. Czując, jak po policzku spływa mi ciepła ciecz, walczyłem z chęcią odepchnięcia go. To sprowokowałoby bójkę, a na to nie mogłem sobie pozwolić. Domyślałem się, że to krew znaczy moją twarz, ponieważ tamta część głowy łupała niemiłosiernie, ale zagryzłem zęby i znosiłem upokorzenie z godnością.
– Podobno jesteś dobry z matmy. – To nie było pytanie, tylko stwierdzenie. – Przekonamy się, bo mam dla ciebie kilka zadań do rozwiązania. Frank ci je dziś podrzuci, na jutro mają być gotowe. – Puścił moją głowę, która znowu walnęła z impetem o ziemię. Potylicę przeszył ból i zobaczyłem mroczki przed oczami.
– Ale mam dużo swojej pracy – wydusiłem z trudem.
Te słowa okazały się błędem, ponieważ zadano mi cios w nadnercze. Objąłem się w pasie i zwinąłem w kłębek. Nie mogłem złapać oddechu, a nieproszone łzy zaczęły spływać mi po policzkach.
Nagle w polu mojego widzenia pojawiła się para niedużych stóp, odziana w damskie pantofle. Po chwili rozbrzmiał melodyjny głos.
– Bert, co ty robisz?!
– O, hej, Kath – zwrócił się do dziewczyny. – Pomagam właśnie temu nowemu. Upadł i chyba nieźle się poobijał – kłamał w żywe oczy, a mnie ból tak doskwierał, że nie byłem w stanie sprostować jego słów.
– Dlaczego ci nie wierzę? – zapytała oskarżycielskim tonem dziewczyna.
– To prawda, zapytaj go. – Szczurzy książę chwycił mnie za ramię i podciągnął do pozycji siedzącej, przy okazji głęboko wbijając w nie palce. Stłumiłem wycie.
– Czy to prawda, że on ci pomaga? – zapytała cichutko.
Utkwiłem przestraszone spojrzenie w jej twarzy i już wtedy wiedziałem… Wtedy na własnej skórze przekonałem się, że miłość od pierwszego wejrzenia istnieje.
Musiałem przysnąć, ponieważ kiedy się obudziłem, w gabinecie panował mrok. Podniosłem się, przecierając zaspaną, mokrą od potu twarz. Spojrzałem na zegarek – dochodziła północ. Wstałem z kanapy i potrząsnąłem głową, żeby wyrwać się ze szponów snu, a raczej wspomnień. Nigdy o niczym nie śniłem, mój mózg zawsze wypełniały te same obrazy z przeszłości. Nocą, kiedy tylko zamknąłem oczy, powracały demony.
Nie miałem na nic ochoty, czułem się jeszcze bardziej zmęczony, niż zanim zasnąłem, a musiałem jeszcze wrócić do domu. Margaret nie byłaby zachwycona, gdyby się dowiedziała, że spędziłem noc w biurze. A z pewnością nie umknęłoby to jej uwadze. Ta kobieta była jak FBI i CIA w jednym.
Przeszedłem do pomieszczenia służącego mi za garderobę, a czasami również za sypialnię. Sięgnąłem po czarną torbę, z której wyjąłem strój sportowy. Zawsze miałem go przy sobie, ponieważ zdarzało mi się sporadycznie korzystać z sieciowych siłowni. Prawdę powiedziawszy, zniżałem się do tego tylko po to, żeby wyhaczyć kobietę, która mogła mnie zadowolić. Nigdy nie stało się to moim nawykiem. Wybierałem tego typu rozwiązanie jedynie w takich sytuacjach jak dzisiaj. Gdy już znalazłem potencjalną kandydatkę, wystarczyło powłóczyste spojrzenie, a ona sama pchała się na mojego fiuta. Jeśli wyglądasz jak młody bóg i dysponujesz obszernym kontem, każda rozkłada nogi, zanim sięgniesz do kieszeni po prezerwatywę.
To nie pierwszy raz, kiedy Hypnos zabrał mnie na wycieczkę do przeszłości. Zdarzało się to od dawna, zawsze wtedy budziłem się roztrzęsiony i musiałem się uspokoić, nim spróbowałem ponownie zasnąć. Najlepiej wyciszałem się, biegając po niemal pustych o tak późnej porze ulicach. Mieszkałem niedaleko firmy. Normalnie pieszo pokonywałem tę trasę w kilkanaście minut, w kilka – samochodem. Jednak kiedy decydowałem się na przebieżkę, zawsze wybierałem okrężną drogę, tak by pozbyć się nadmiaru energii, zmęczyć ciało i oczyścić głowę. Kiedy byłem fizycznie wyczerpany, sny-wspomnienia stawały się łagodniejsze.
Po przebraniu się w sportowy strój i odwieszeniu garnituru z notatką dla Margaret, by oddała go do pralni, wsunąłem do uszu słuchawki iPoda i ustawiłem odpowiednią do mojego nastroju muzykę. Rozejrzawszy się po raz ostatni, wyszedłem z gabinetu. Zamiast zjechać windą zbiegłem schodami.
– Panie Wild. – Przez muzykę, która wypełniała moje uszy, przebił się słaby głos Trevora.
Kiedy spojrzałem na niego ze zmarszczonymi brwiami, wstał ze swojego miejsca. Odniosłem wrażenie, jakby jego twarz momentalnie pobladła, co jednak trudno stwierdzić, gdy ma się skórę niewiele jaśniejszą od smoły.
– Witaj, Trevorze. Co tutaj robisz? – zapytałem, wyciągając jedną ze słuchawek.
Grdyka Trevora przesuwała się z góry na dół, kiedy przełykał nerwowo ślinę.
– Johns nie mógł dziś przyjść, proszę pana. Jego żona ma problemy z sercem i leży w szpitalu, dlatego poprosił o zastępstwo – wydukał, unikając mojego spojrzenia.
– Nie masz uprawnień, by stróżować, Trevorze. To jest wysoce nieodpowiedzialne – powiedziałem spokojnie, aczkolwiek z nutą złości w głosie.
– Wiem… – Westchnął ciężko. – Ale, proszę, niech pan przymknie na to oko, panie Wild. Tu chodzi o jego żonę. Sam mu zaoferowałem, że go zastąpię, by mógł przy niej być.
– Nie obchodzi mnie, czy to jego żona, siostra czy matka. Niesubordynacja zostanie ukarana.
– Panie Wild, proszę… – ciągnął, ale uciszyłem go, podnosząc dłoń.
Wyjąłem telefon z etui przyczepionego do mojego ramienia i wybrałem numer do szefa ochrony.
– Słucham?! – odezwał się po kilku sygnałach Henrix. Miał zaspany głos i zdecydowanie nie był zadowolony z wyrwania go z objęć Morfeusza.
– Rusz dupę i w ciągu pięciu minut przyślij do firmy ochroniarza, który ma do tego cholerne uprawnienia. – Nie siliłem się na najmniejszą uprzejmość.
– Pan Wild?! – zapiszczał jak zarzynane prosię, słysząc mój głos.
– Nie, Wróżka Zębuszka, kurwa – zadrwiłem. – Masz pięć minut, by tu kogoś sprowadzić albo byś sam zastąpił Trevora. Widzę cię jutro o dziesiątej w moim biurze razem z… – Odsunąłem telefon od ucha. – Jak on się nazywa? – zapytałem Trevora.
– Panie…
– Trevor, jak się, kurwa, nazywa ten ochroniarz, którego zastępujesz?!
– Johns, proszę pana. – Opuścił głowę, pokonany.
Przyłożyłem telefon ponownie do ucha.
– Ty oraz Johns jutro punkt dziesiąta w moim biurze.
– Tak, proszę pa…
Rozłączyłem się, nie dając mu dokończyć, i wsunąłem telefon z powrotem do pokrowca.
– Wszędzie idioci. – Wymierzyłem w Trevora wkurzone spojrzenie. – Ty też zjawisz się jutro razem z tamtymi dwoma – oznajmiłem, po czym odwróciłem się i skierowałem do drzwi.
Na zewnątrz włączyłem iPoda, którego wcześniej zastopowałem. W moich uszach rozbrzmiały żywe dźwięki Paradise zespołu Coldplay. Ruszyłem powoli przed siebie. Oddając kontrolę swojemu ciału i porzucając kompletnie myślenie, zatraciłem się w muzyce. Biegłem coraz szybciej, z radością przyjmując palenie w płucach i ból w mięśniach.
PUNKT
7
Starlight