Oglądając z obrzydzeniem ten spektakl, w którym niestety musiałem odegrać jedną z ról, przypomniałem sobie, jak niegdyś biegałem po tym salonie, udając włamywacza, strażaka albo policjanta. Uśmiechnąłem się z rozrzewnieniem na to wspomnienie, ale zaraz poczułem wściekłość, ponieważ wszystko to zostało mi odebrane. Ledwo powstrzymywałem się przed zrobieniem czegoś, czego później bym żałował. Po chwili dostrzegłem córkę Thomasa Hendersona – główny powód mojej wizyty tutaj. Musiałem przyznać, że ukochana i jedyna potomkini znienawidzonego przeze mnie człowieka – złodzieja i zabójcy – była urzekająca. Przyglądałem się jej, zaintrygowany. Wyglądała jeszcze piękniej niż na zdjęciach. Jej powierzchowność hipnotyzowała. Zielone oczy w kształcie migdałów, okolone zasłoną długich ciemnych rzęs, przeskakiwały pomiędzy gośćmi. Mały zadarty nos dawał do zrozumienia, że nie jest tak niewinna, jak by się oczekiwało, a róż policzków dodawał jej twarzy delikatności i dziewczęcości. Mój wzrok zatrzymał się chwilę dłużej na pełnych malinowych ustach, które zostały stworzone do pocałunków. Nie mogąc oderwać od niej oczu, czułem, jak moje serce przyśpiesza. Zjawiskowa, pomyślałem, sunąc wzrokiem po jej zgrabnym ciele.
Umiałem odczytywać ludzi, zawsze wychodziło mi to bezbłędnie. Dlatego wiedziałem, że panna Henderson udawała. Grzecznościowe rozmówki, przymilne uśmiechy i dygnięcia to farsa. W rzeczywistości była zła i znudzona, a to pozwoliło mi wykonać pierwszy ruch. Nogi automatycznie powiodły mnie w jej kierunku.
– Pan Wild. – Ni stąd, ni zowąd wyrósł przede mną Thomas Henderson. – Po tylu latach w końcu przyjął pan zaproszenie. – Uśmiechnął się, podając mi dłoń, którą niechętnie uścisnąłem. – Ostrożnie, młody człowieku. Palce jeszcze mi się przydają. – Zaśmiał się wymuszenie, gdy nieznacznie wzmocniłem uścisk, by tym znaczącym gestem pokazać mu, kto dzierży władzę.
– Proszę wybaczyć – odrzekłem z udawaną przykrością, kątem oka zerkając na Olivię. Wydawało mi się, że była mocno poruszona. Na każde moje spojrzenie reagowała rumieńcem na policzkach.
Po rzeczowej, ale treściwej rozmowie odbytej ze starym Hendersonem uzyskałem aprobatę zabrania dziewczyny na spacer. Gołym okiem było widać, że ojciec Olivii aż napuchł z zadowolenia, że wykazałem zainteresowanie jego pierworodną.
Ruszyłem w stronę starszej pary, która zasypywała dziewczynę pytaniami. Odbyłem z nimi kurtuazyjną pogawędkę, pokazałem, gdzie mam ludzi ich pokroju, po czym przeprosiłem i zabrałem stamtąd Olivię. Uwolnienie jej od natrętów zdawało się być przyjemne nie tylko dla mnie.
Wyszliśmy na zewnątrz. Znalezienie się z nią sam na sam było jak wciągnięcie w czarną dziurę. Mogłaby mnie pochłonąć, niwecząc ten tak skrupulatnie snuty plan. Fakt, była urocza i słodka, więc gdyby nie cel, który mi przyświecał, mógłbym poddać się jej powabowi. Jednakże nic poza realizacją planu nie wchodziło w grę. Otrząsnąłem się i wyrywałem spod jej niewątpliwego czaru. O mały włos linia dzieląca moją nienawiść do tej rodziny i sympatię do Olivii zostałaby zatarta. Ta dziewczyna miała w sobie coś, co sprawiało, że budziło się we mnie zbyt wiele niepożądanych uczuć. Uczuć, które skrzętnie skrywałem w zakamarkach serca i umysłu. Które mogły sprawić, że stałbym się słaby. Zrujnowałoby to sens każdej minuty męki, jaką przeżyłem, oraz ciężkiej pracy, jaką musiałem włożyć, by zbliżyć się do Hendersonów, a tego cholernie nie chciałem. Musiałem otoczyć się wyższym murem obojętności, aby odebrać zapłatę za każdą łzę, smutek, ból i stratę, której byli winni.
Znajdowaliśmy się wewnątrz niewielkiej altany. Trzymałem dłonie po obu stronach jej głowy, wnikliwie przyglądając się jej twarzy. Miała nieskazitelną cerę, a spojrzenie oczu głębokie niczym studnia, otoczone ciemnym lasem rzęs. Przeniosłem wzrok niżej, zatrzymując się na pełnych, kuszących ustach. Zauważyłem, że jej górna warga jest nieznacznie większa od dolnej. Przez chwilę miałem ochotę poczuć ich miękkość i smak. Słyszałem głośne bicie jej serca, które hipnotyzowało mnie miarowym i melodyjnym dźwiękiem. Klatka piersiowa dziewczyny falowała, unosząc się i opadając coraz szybciej. Promieniowało ku mnie bijące od niej ciepło, a ja traciłem zmysły.
Nasze usta dzieliły milimetry, wystarczyłby głębszy oddech któregoś z nas i połączyłyby się, zmieniając nas w złaknionych siebie nawzajem kochanków. Miałem tego świadomość, dlatego musiałem to przerwać, nim zrobiłbym coś, czego później bym żałował. Przysunąłem usta bliżej jej ucha, wdychając lawendowy zapach miękkich blond włosów. Chwyciłem ich pasmo, owijając je na palcu.
– Nie sądzę, byś była gotowa poczuć moje usta na swoich. Jest na to zdecydowanie za wcześnie. Ale może kiedyś, droga Olivio… może kiedyś… – wymruczałem, owiewając jej skórę oddechem, na co, daję słowo, zadrżała.
Zrobiłem krok do tyłu, wycofując się z jej przestrzeni osobistej. Zaskoczyła mnie, kiedy spojrzała mi w oczy i parsknęła głośnym śmiechem. Mimo zmieszania, jakie odczułem po jej zachowaniu, nie dałem tego po sobie poznać, starając się zachować kamienną twarz.
– Najmocniej przepraszam – powiedziała, uspokoiwszy się wreszcie.
– Nie do końca pojmuję twój wybuch radości, Olivio, ale przyznam, że warto było się zbłaźnić, by móc usłyszeć tę beztroskę i szczerą reakcję, jaką na moje słowa był twój śmiech. – To nie element gry, tylko szczera prawda.
– Naprawdę nie zamierzałam tego zrobić, ale może kiedyś zdołam ci wyjaśnić, co mną kierowało.
– Zatem poczekam. Zaintrygowałaś mnie, muszę przyznać. – Odwróciłem się i spocząłem na drewnianej ławeczce. Wskazałem puste miejsce obok siebie, zachęcając ją do zajęcia go.
Przez chwilę się wahała, ale ostatecznie przyjęła zaproszenie. Usiadła i zaczęła zrywać białe kwiaty, zdobiące rozłożysty krzew, który wdzierał się między deskami do wnętrza altany. Długimi palcami pieściła delikatnie listki, sprawiając, że zastanawiałem się, jak to by było poczuć na sobie jej dłonie.
– Dlaczego nie cieszy cię przyjęcie, które zostało wydane na twoją cześć? – zapytałem, żeby pozbyć się z głowy niestosownych myśli.
Obdarzyła mnie szybkim spojrzeniem, uśmiechając się smutno.
– Aż tak to widać?
– Nie sądzę, by zauważył to ktokolwiek inny. Jedną z moich nielicznych zalet jest umiejętność odczytywania ludzi.
– Nielicznych? Sądzę, że znalazłoby się ich całkiem sporo. – Zaśmiała się. Był to jednak śmiech zabarwiony rozżaleniem. – Zdaje się, że jesteś wyjątkowo skromnym człowiekiem, Wild – dodała z sarkazmem.
– Nie jestem. Wiem, jakie zalety posiadam, ale nie zmieniaj, proszę, tematu. – Przysunąłem się bliżej, odwracając się do niej przodem. – Która dziewczyna nie lubi być w centrum uwagi? Zwłaszcza w tak znamienitym towarzystwie – ciągnąłem, chcąc dowiedzieć się o niej czegoś więcej. Nie znosiłem tajemniczości, interesowały mnie tylko jasne sytuacje. Lubiłem znać człowieka lepiej niż on sam siebie. W jej przypadku coś było nie tak. Zdawała się być całkiem inna, niż wynikało z akt, które od dłuższego czasu gromadziłem na jej temat.
– Ta, która nigdy do tego świata należeć nie chciała – powiedziała z nutą złości i żalu. Nie patrzyła na mnie, tylko z zainteresowaniem przyglądała się białym płatkom, nerwowo się nimi bawiąc. – Ale nie możemy wybrać rodziny, w której się rodzimy, nie możemy wybrać drogi, którą podążamy, nie dane nam decydować, kiedy, co i jak mamy robić. Zwłaszcza gdy jest się córką mojego