– Stoi krzywo. Niedużo. Ale jednak – odezwała się w stronę gęstej mgły.
– Zadbamy oczywiście, żeby maszt stał solidnie – odparł facet. – W zasadzie to nasza praca, mamy odpowiednie instrumenty pomiarowe. Proszę popatrzeć.
Pokazał jej mały plastikowy gadżet, na którym świeciły i migały zielone i czerwone lampki, stanowiące dowód na to, że technika jest znacznie pewniejsza niż jej wrażenia wzrokowe. Facet miał gęste lśniące czarne włosy, takie same wystawały mu też z dziurek od nosa, jakby ukrywało się w nich małe zwierzątko futerkowe, widziała to nawet z odległości kilku metrów i bezwiednie odsunęła się od niego o kolejne dwa kroki.
– Nie zamierzałam… Ale czy jednak nie jest ciut krzywo? Odrobinę?
– Nie. To ta jebana mgła panią zwodzi. Tak zostaje.
Stała z opuszczonymi ramionami, patrząc, jak kontynuują pracę.
– Poza tym bardzo się cieszę, że dało się wykorzystać ten stary kamienny fundament – powiedziała. Musiała najpierw odchrząknąć, miała uczucie, jakby oddychała do papierowej torby, tak zazwyczaj czuje się człowiek tuż przed omdleniem.
– Jest w nim coś szczególnego?
– Wiekowość. Stanowi część historii gospodarstwa. To pozostałość po maszcie flagowym, który stał tu wcześniej – odpowiedziała.
– Niech nam pani da tu spokojnie pracować.
Przyjrzała mu się uważnie, szukając wzrokiem obrączki, i faktycznie, zobaczyła ją w chwili, gdy zmieniał rękę trzymającą maszt. Obrączka była wąska i zniszczona, głęboko wbita w skórę na palcu. A zatem istniała na świecie kobieta, która co rano budziła się obok niego. Każdy kogoś miał, pomyślała sobie, nawet ten wkurwiony facet ze zwierzęcą sierścią wystającą z dziurek od nosa.
Szare kamienie były ułożone równiutko w czworokąt u stóp masztu. Pokruszony cement, który scalał je ze sobą, został teraz zastąpiony solidnym betonem.
Zapewne to Tallak, albo może nawet jego ojciec – najprawdopodobniej również noszący imię na literę „T” – własnoręcznie wybrał te kamienie, pomyślała sobie, a potem ułożył je w starannie przemyślaną, trójwymiarową układankę, podobną do najniższej części fundamentu pod stodołą, tyle że tam użyto znacznie większych kamieni. Zarówno murek pod stodołą, jak i fundament masztu flagowego były obficie porośnięte mchem. To takie piękne, myślała za każdym razem, spoglądając w ich stronę; piękne i w deszczu, i w słońcu, i przy każdym możliwym świetle, zielona świeżość na tle szarych nierównych wiekowych kamieni. Musi pamiętać, żeby zapytać dziadka, jak miał na imię ojciec Tallaka. Jej pradziadek.
Facetowi z północy towarzyszyli dwaj Polacy, ci sami, którzy kilka tygodni temu wykonali tutaj prace w betonie. Dziwnie to wyglądało, kiedy wjechali tu z załadowanym z tyłu długim masztem, była wtedy na podwórku i obserwowała wjazd masztu, który teraz stał, dumnie wskazując na niebo. Szkoda, że dziadek nie mógł przyjechać, żeby być świadkiem tej ceremonii, ale zadzwonili tak nagle, mieli wszystko gotowe i chcieli zjawić się w ciągu godziny, o ile będzie w domu, a przecież była. Po ich telefonie ogarnęło ją przykre rozdygotanie, chociaż nie rozumiała dlaczego. Nic takiego nie czuła, kiedy Polacy pracowali przy szalunkach i wylewaniu betonu pod fundament.
– I proszę – powiedział facet z północy – będzie tu stał do końca świata. Mimo wszystko przyślę chłopaków za jakiś miesiąc, żeby dokręcili śruby. Nie będę uprzedzał, nie musi pani być w domu, sami to zrobią.
– Świetnie. Dziękuję.
Maszt flagowy stał teraz biały, wyprostowany i pusty, metalowa kula na górze była ledwie widoczna we mgle. Lina przeznaczona do wciągania i opuszczania flagi oraz proporca była owinięta i solidnie przymocowana do konstrukcji. Dziadek od niepamiętnych czasów mówił o tym, że zasponsoruje jej ten maszt; ewidentnie cieszyło go używanie słowa sponsorować. Przez całe życie nie miał zbyt wielu okazji, żeby cokolwiek komukolwiek ofiarować, może poza milczącym posłuszeństwem, za które nigdy nie dostał słowa podziękowania. Jakże cieszyła się na tę chwilę, kiedy pokaże mu nowy maszt! Poza tym dziadek na pewno będzie zadowolony, że udało im się wykorzystać ten stary kamienny fundament.
– Fajny pies. Husky?
Spojrzała zaskoczona na faceta z północy.
– Tak, to husky – potwierdziła.
– Nie szczeka ani nie truje dupy, ani nic takiego?
– Ma pan na myśli, tak jak ja? Pewnie to ją trochę przytłoczyło. Ci robotnicy pracujący w gospodarstwie. Chyba odrobinę straciła rezon.
– Pani jest przecież sama… robotnicą? Skoro prowadzi pani gospodarstwo?
– Jasne, że tak. Ale zazwyczaj jestem tu tylko z psem. Nic więcej nie miałam na myśli.
– Jak ma na imię?
– Anna.
– Ludzkie imię, aha. Jeśli o mnie chodzi, to psy powinny mieć psie imiona. Mogę ją pogłaskać?
– Lepiej nie.
Niech już w końcu odjadą, miała tego dosyć, dokręcą już sami, nie ma siły dalej rozmawiać z tym durniem, chociaż chwalił Annę, a Polacy ani razu nie podnieśli na nią wzroku, także wtedy, kiedy pracowali przy fundamencie, nawet gdy zaproponowała im kawę. Potrząsnęli tylko głowami, wskazując szybkim, nonszalanckim ruchem na swoje auto, skąd po nagłej decyzji, że właśnie nadeszła pora lunchu, faktycznie wyjęli termosy i małe plastikowe woreczki z kanapkami. Obaj mieli wytarte niebieskie kurtki, lekko wystrzępione przy nadgarstkach. Przywieźli też dużą papierową torbę pełną jabłek, chrupali je, otwierając szeroko usta, a jednocześnie prowadząc po polsku ożywioną pogawędkę, stała w zaciszu kuchni, obserwując ich przez otwarte okno i myśląc o tym, że wydają się tacy beztroscy, i że na pewno się myli. Prawdopodobnie siedzieli tam pozbawieni smutków tylko dlatego, że pozostawili swoje rodziny daleko w Polsce, o której słyszała, że jest na skraju załamania gospodarczego, więc co mogli zrobić innego, niż wyjechać do pracy w Norwegii, zarabiać pieniądze, chrupać jabłka, nikt nie miał prawa więcej od nich oczekiwać. A właśnie, Polacy pracujący u Erlenda żarli całe cebule, tak samo jak ci tutaj jabłka, Erlend opowiadał o tym, kiedy przyjechał na pogrzeb Margida. Na szczęście ominął ją ten widok, usta tych Polaków z Danii musiały chyba być przeżarte sokiem z cebuli, na samą myśl o tym dostawała mdłości.
Kiedy w końcu ruszyli, pomachała im z uśmiechem, facet z północy znów był obrażony, bo nie pozwoliła mu pogłaskać Anny. Torunn odkleiła uśmiech od twarzy dokładnie w chwili, kiedy zniknęli jej z widoku, i zwróciła oczy na dzieło dnia. Mgła podniosła się równie szybko, jak się pojawiła, słońce wypalało wilgoć, która po niej pozostała, widziała teraz wyraźnie błyszczącą kulę na szczycie masztu, jej blask na pewno był dostrzegalny w całej okolicy wokół Byneset.
Wreszcie flaga znów zawiśnie nad Neshov.
Pierwszego dnia Świąt Wielkanocnych, w dzień wyzwolenia i siedemnastego maja, a także w Zielone Świątki i to jakieś święto z okazji rozwiązania unii na początku czerwca, nie do końca pamiętała, jakie, no i w pierwszy dzień Bożego Narodzenia. Oczywiście jeszcze wszystkie urodziny członków rodziny królewskiej, ale wtedy chyba nie miała obowiązku, tylko możliwość, tego też nie była do końca pewna. Po śmierci Margida zaczęła bardziej interesować się wszystkimi zasadami związanymi z wywieszaniem flagi. Oczywiście trzeba było wciągnąć flagę w przypadku pogrzebu w najbliższej rodzinie, ale wtedy tylko na taką wysokość, żeby nad flagą wystawała jedna trzecia masztu.
Następny pogrzeb to pewnie będzie pogrzeb dziadka. Ale już wcześniej