On sam przeżył całe swoje życie, nie mogąc napawać się ani jednym, ani drugim, ani słonym smakiem, ani słodkim, zawsze chodziło tylko o to, żeby jak najszybciej najeść się tym, co Anna postawiła na stole, a potem prędko od niego odejść i ukryć się bezpiecznie w fotelu w salonie.
Teraz chciał wziąć sobie jajko. Wytęskniony niedzielny rarytas w Neshov, a tutaj jajka były na porządku dziennym, podawano je zawsze na śniadanie, gotowane, sadzone albo w postaci jajecznicy, czysty luksus, którego ciągle nie był w stanie uznać za oczywistość. Codziennie bez wyjątku tak samo cieszyła go myśl o tym błogosławionym jajku, ale nikomu o tym nie wspomniał poza Margidem, który od razu zrozumiał, co miał na myśli.
– Codziennie dostajemy jajka.
– Zasługujesz na nie. Jeszcze tego by brakowało, żeby nie – odparł Margido, uciekając wzrokiem w bok.
Ale Tormod nigdy nie zdradził się przed nikim innym, jak bardzo cieszy go uczucie, jakby codziennie dostawał niedzielne śniadanie, bo przecież mogło się zdarzyć, że każdy Norweg w każdym zakątku tego kraju jadał jajka na śniadanie we wszystkie dni tygodnia, co więcej, może robili tak wszyscy ludzie jak świat długi i szeroki, może jajko było zwykłą, oczywistą sprawą, nie miał o tym pojęcia. Więc gdyby przyznał się głośno do swojej radości, to być może od razu zrozumieliby, w jakich strasznych warunkach żył, i zaczęliby go żałować.
Petra jak zawsze natychmiast wiedziała, czego potrzebuje, i nie okraszała tego żadną litością. Pewnym ruchem sięgnęła po dwie połówki jajka i położyła je na jego talerzu, przechyliła się przy tym ponad jego prawym ramieniem, pachniała czysto i ładnie, chociaż tyle wokół nich biegała; dzisiaj pomagała im wspólnie z Hannelore i jeszcze dwiema nowymi opiekunkami.
Przekrojone na pół jajko leżało teraz na jego talerzu, kołysząc się leciutko na gładkiej porcelanie, dwie lśniące bielą połówki z matowym słonecznym okiem pośrodku, takie piękne, pomyślał sobie, tego żółtego koloru nie da się z niczym porównać.
– Bardzo dziękuję – powiedział.
Uśmiechnął się w głębi duszy, że tak często pogrąża się we własnych myślach, albo raczej, ujmując rzecz dokładniej, że może sobie pozwolić na pogrążanie się we własnych myślach, gdzie od zawsze czuł się najlepiej. Jego myśli były osobliwe i różnorodne, każda delikatnie muskała następną, myślał o Torunn, Torze i Margidzie, o zamrażarkach i o tym, jak bardzo się cieszy, że jest tutaj i że nikt go o nic nie męczy, pewnie dali sobie spokój, bo udawał, że słabo słyszy, i prawie nigdy im nie odpowiadał. A ponieważ nie zawsze przychodził zjeść posiłek przy wspólnym stole i zamiast tego prosił o jedzenie do pokoju, wszyscy w końcu domyślili się, że wolałby być pozostawiony w spokoju. Albo może zupełnie ich to nie obchodziło, bo zapewne mieli więcej niż dość swoich spraw.
Właśnie znów pojawiła się przy nim Petra, tym razem z termosem z kawą i kromką chleba. Położyła mu na spodeczku dwie kostki cukru, a kromkę chleba umieściła na talerzu obok jajka i chrupkiego chleba.
– Bardzo dziękuję – rzekł, wpatrując się z zadowoleniem w prawie pusty kubek z kawą, napełniany teraz brązowym, parującym płynem, który wznosząc się od dna, zdawał się tańczyć między ściankami kubka.
– Bardzo dziękuję – powtórzył raz jeszcze, a ona odpowiedziała mu lekkim uściśnięciem ramienia.
– Chyba zaraz coś się będzie działo – rzekła, ruszając z termosem dalej. – Musisz być czujny, Tormodzie!
– Tak, zobaczę wszystko na komputerze – powiedziała Olaug i wiercąc niecierpliwie pupą na krześle, przestawiła sobie kubek z kawą bliżej talerza, a potem wydłubała z koszyka kromkę razowego chleba.
– To dlatego moja wnuczka wkrótce przyjedzie – mówiła dalej. – Oczywiście nie ta, co urodziła dziecko, tylko jej siostra. I zabierze ze sobą komputer. Żebym mogła zobaczyć ten cud. W internecie. Z Australii. Kurczę, zostałam prababcią! Chyba należy stwierdzić, że czas mojej młodości definitywnie się skończył.
W internecie z Australii… W uszach Tormoda brzmiało to jak jakaś herezja.
Ale Olaug nie była zdezorientowana ani nie wyobrażała sobie różnych rzeczy tak jak wielu innych tutaj, którzy ledwo odróżniali sen od jawy, na pewno dlatego, że całymi dniami drzemali; to, co mówiła Olaug, zazwyczaj było prawdą, i zapewne teraz również tak było, o ile dokładnie przed sekundą nie dopadła jej demencja, ale nie sądził, żeby to mogło się zdarzyć, chociaż jak zawsze wyglądała nader nieporządnie, z różową czaszką błyszczącą pod ostatnimi kosmykami włosów, które jej jeszcze zostały i przez które mogła przeciągnąć grzebieniem, i z małymi, srebrnymi kuleczkami, które niczym ołowiane ciężarki zwisały z jej wyciągniętych, pomarszczonych małżowin usznych, sprawiając wrażenie, jakby w każdej chwili mogły się urwać.
Od pierwszego dnia swojego pobytu tutaj polubił Olaug, nigdy wcześniej nie spędzał czasu w towarzystwie takiej osoby. Zawsze głośno i jasno wyrażała to, co wszyscy i tak myśleli, ale unikali rozmów na ten temat, na przykład o śmierci oraz woniach i dźwiękach ciał innych ludzi, wypowiadała się o tych sprawach na głos, a wtedy wszyscy zwracali na nią szeroko otwarte oczy.
– Przestań w końcu tak cholernie pierdzieć! – potrafiła znienacka odezwać się do sąsiada przy stole podczas popołudniowej kawy. – Jest nas tu więcej kandydatów do oddychania tym samym powietrzem!
– Czy naprawdę musisz kruszyć sobie połowę ciasta na kolana? Jeszcze nie umarłeś, a już przypominasz karmnik dla ptaków! – mówiła innym razem także prosto z mostu, ponieważ wielu mieszkańców domu spędzało całe dnie w gamoniowatym letargu z powodu braku snu w nocy.
On natomiast zawsze siedział w milczeniu, a kiedy jadł ciasto, ani jeden okruszek nie spadał mu na koszulę czy spodnie. Potrafił też przybierać nieodgadniony wyraz twarzy. Pod tym względem Neshov wiele go nauczyło.
Miał wrażenie, że sprawa sprowadza się do skierowania wzroku w dół, sporo o tym myślał, jak właściwie to robi, wydawało mu się, że to kwestia odpowiedniego przymknięcia powiek, tak żeby były swobodnie opuszczone i żeby za często nie mrugać, poza tym trzeba było rozluźnić kąciki ust i dolną wargę, tak, by lekko opadły, pozwolić działać grawitacji. No i odpowiadać tylko monosylabami. Stawał się wówczas rozkosznie niewidoczny i mało interesujący. Ale po tej sprawie z Margidem trochę go naciskali.
– Biedaku, że też musiał umrzeć dosłownie na twoich oczach – powiedziała wtedy Olaug, a wszyscy obecni kiwali potakująco głowami.
– Na pewno ci smutno, że twój syn odszedł – skomentował ktoś inny, powtarzali to tyle razy, każdy z nich, doskonale znali Margida, jego „syna”, który odbierał ciała zmarłych.
Zazwyczaj patrzył wtedy w podłogę, ale najbardziej miał ochotę powiedzieć, że Margido nie odszedł, nie wyjechał na biegun północny, tylko umarł, po prostu padł i umarł na podłodze w jego pokoju. Kiedy pozostali pensjonariusze trajkotali wokół niego jak najęci, niczym zbawcze anioły pojawiły się Petra i Hannelore z kawą i pytaniem, czy ktoś chce mleka albo kawałek ciasta, i w końcu mógł spokojnie odetchnąć.
Ale najgorsze już minęło. Zainteresowanie nowiną osłabło. Poza tym śmierć była tu tematem omawianym i dyskutowanym do znudzenia, przecież to na nią czekali całą gromadą, więc to niezwykłe zainteresowanie