Być może stanowił dla niej rodzaj szczególnego wsparcia, dając jej pełne błogosławieństwo na zmianę wszystkiego. Wszystkiego. Na stworzenie tam warunków dla przyszłego własnego życia. Chciał wierzyć, że ona tak właśnie to odczuwa, ale nie wiedział, jak miałby o to zapytać i jakich słów użyć. Dlatego był zadowolony, że wpadł na ten pomysł z nowiutkim masztem flagowym, flagą i chorągiewką, które miały zastąpić stare, powiewające nad gospodarstwem przez wiele pokoleń.
Więc może zupełnie sama doszła do tego wniosku.
Wziął połówkę jajka, położył ją na kromce chleba i ku swojej wielkiej uldze zauważył, że tuba z pastą kawiorową jest w zasięgu ręki, Lillian Albertsen chyba jej używała, bo teraz leżała tuż obok, co prawda mocno spłaszczona pośrodku, ale to i tak było fantastycznie, bo nie będzie musiał nikogo prosić o pomoc. Myśl o maśle porzucił już dawno temu.
Z wysiłkiem zwinął tubę od krótszej strony do połowy, wyciskając jednocześnie na swoje jajko małe porcje pasty kawiorowej, a potem zamknął ją białą plastikową nakrętką. Teraz tuba jest porządnie wypełniona do połowy i można z niej bez trudu skorzystać, pomyślał sobie, chociaż pewnie nie potrwa to długo i zaraz znów zostanie spłaszczona.
– Teraz posłuchaj, Tormodzie!
To znów Petra.
– Co takiego?
– Olaug!
Oczy wszystkich skierowane były na wnuczkę, Olaug zanosiła się młodzieńczym, donośnym śmiechem i usiłowała przyciągnąć ją do siebie i uścisnąć, nie wstawała, po cóż, na Boga, miałaby wstawać. Oto młodziutka wnuczka przyjechała przekazać nowinę seniorce rodu, a obicie krzesła pod pośladkami Olaug było ciepłe i przyjemne.
Olaug krzyknęła do Petry, żeby przyniosła dodatkowe krzesło, ponieważ najwyraźniej nikt nie zamierzał się ruszyć.
– Hannelore zaraz to ogarnie! – odparła Petra.
– Jasne! – odpowiedziała Hannelore i pomaszerowała w stronę krzeseł stojących w stosie pod ścianą, które wyciągano przy okazji wesołego śpiewania w jadalni. Tak właśnie było zawsze napisane na kartce, którą przyczepiano do korkowej tablicy przy recepcji. „Wesołe śpiewanie w jadalni”. Hannelore musiała się przedrzeć przez zastęp balkoników, żeby dotrzeć do stosu krzeseł, ale była do tego przyzwyczajona.
Chyba tylko on rozumiał, że kiedy Hannelore mówi jasne, to oznacza to oczywiście. Była przecież Niemką. Pozostali na pewno sądzili, że Hannelore stoi w każdej chwili w gotowości do przeniesienia krzesła1.
– No to zaczynamy skajpować. Olaug, masz teraz połączenie przez internet – powiedziała wnuczka, wpatrując się intensywnie w niedużą otwartą metalową płytkę, która stała na stole przed Olaug niczym błyszcząca, twarda książka. Filiżanka z kawą przewróciła się na spodek, ale chyba nikt nie zwrócił na to uwagi.
Wyłączył się mentalnie i wsunął do ust kromkę chleba z jajkiem ozdobionym pastą kawiorową, kochał tę pastę, ten jej smak rozchodzący się po ustach falą soli i delikatnej ostrości, żeby na finiszu spłynąć do przełyku lepką tłustością, popchniętą dalej solidnym łykiem kawy.
– Czy wszystko w porządku, Tormodzie?
To Hannelore. Mówiła do niego na tyle cicho, że pozostali nie słyszeli.
– Tak – odparł. – Ale to smutne, że…
– Co takiego? – zapytała, pochylając się niżej.
– Biedna Olaug – powiedział najciszej, jak umiał – która musi oglądać swoją prawnuczkę na komputerze…
– Żartujesz sobie, Tormodzie, to chyba o wiele lepiej, niż gdyby jej wcale nie zobaczyła, oni przecież mieszkają tak daleko. To tak samo jak rozmowa przez telefon, tyle że mogą się jednocześnie zobaczyć na monitorze. To fantastyczna możliwość i ona wcale nie jest z tego powodu biedna.
– Kawa jej się przewróciła.
– Wiesz, Tormodzie, wszystko teraz dzieje się tak szybko.
– Chodzi o kawę?
– Nie. O rozwój. Wszystko można zrobić przez internet. Ale ty nie do końca jesteś w temacie, nie korzystasz nawet z telefonu komórkowego.
– Nie, i nie chcę.
– Ale właściwie dlaczego nie, na Boga?
– Nigdy nie używałem telefonu.
– Nigdy nie używałeś komórki?
– Nie. W ogóle telefonu – odparł.
– Nie do końcu rozumiem, co takiego…
– Nigdy nie używałem telefonu. Ale mam lodówkę.
– Ach tak… Porozmawiamy później, Tormodzie. Niedługo przyjdzie lekarz, będzie szczepił całą naszą gromadę przeciwko grypie.
Hannelore była miła. Zawsze mu pomagała, mógł na niej polegać.
Kiedy umarł Margido, dała mu tabletkę nasenną, jedyną, jaką połknął w całym swoim życiu. Przypomniał sobie Tora i bardzo się bał, w końcu Tor odebrał sobie życie za pomocą paczki bardzo podobnych tabletek, lecz mimo to zapytał Hannelore, czy mógłby dostać jeszcze pół, bo chciał tylko zasnąć, oddalić się o lata świetlne od faktu śmierci Margida na pokrytej linoleum podłodze pod jego drzwiami. I to, że siedziała tam przy nim, że pochodziła z Niemiec i miała urodziny ósmego maja, w dniu wyzwolenia Norwegii. Kiedy cały kraj machał flagami z radości, że wypędzono Niemców, miła, dobra Hannelore obchodziła urodziny.
„Mogę po prostu udawać, Tormodzie, że to na moją cześć powiewają flagami”.
Czuł się bezpiecznie, słuchając jej miękkiego, niemieckiego akcentu. Ale teraz przypomniała mu o tym cholernym szczepieniu przeciwko grypie. O tym obrzydliwym ukłuciu, pieczeniu na skórze, bólu ramienia, z którego powodu poprzednim razem przez trzy dni nie mógł leżeć na prawym boku, a to była najlepsza pozycja do spania, z twarzą zwróconą ku ścianie i sercem królującym na stercie innych organów, czytał o tym wiele lat temu w magazynie „Męski świat”, jak korzystnie wpływa na serce spanie na prawym boku; od tamtej pory zawsze o tym pamiętał.
Niech sobie lekarz mówi, co chce. Tej jesieni poprosi o szczepionkę w lewe ramię. Odgryzł kawałek kromki i żując bardzo powoli, ostrożnie sprawdził, czy nie słychać odgłosów klikania wydawanych przez sztuczną szczękę, ale mógł sobie zupełnie podarować tę zapobiegliwość, bo pomieszczenie wypełniały okrzyki ekscytacji, kakofonia dźwięków wywołana widokiem tej prawnuczki, tyle zrozumiał, a potem znowu zamknął się w swoim świecie.
Australia. Piękne słowo. Ale mimo wszystko. Nie kusiło go to. Australia była równie daleko jak Chiny.
Jedyne, co wiedział o Australii, to że mają tam jakąś potworną liczbę owiec, że jest tam bardzo gorąco, sucho i bez przerwy płoną lasy, i że gospodarstwa są tam przeogromne i rolnicy muszą korzystać z samolotów, żeby obejrzeć granice własnej posiadłości. A w tym wszystkim: prawnuczka Olaug. Jakże był szczęśliwy, że jest tutaj, w tym domu opieki, w Byneset, w kraju zwanym Norwegią. Biedna Olaug i ta