– Z jednej strony to mogłoby odciągnąć uwagę od naszych zwykłych problemów i przenieść zainteresowanie z powrotem na kwestie bezpieczeństwa – ocenił Amerykanin. Premier sprawował jednocześnie funkcje ministra obrony i komunikacji, więc nie zawsze było jasne, do którego z wielu problemów podchodzących pod jego jurysdykcję nawiązuje doradca. – Ale z drugiej brakuje nam jeszcze wielu informacji. Wolałbym nie ściągać zainteresowania na coś, o czym nie wiemy zbyt wiele, i odkrywać kolejne elementy układanki jednocześnie z resztą społeczeństwa.
Doradca polityczny premiera, dawny publicysta, teraz zajmujący się utrzymywaniem relacji z donatorami, dodał, że dzwonił dziś do niego wysokiej rangi pracownik El Al i prosił o ugaszenie pożaru.
– Firma nie ma nic wspólnego z porwaniem, więc to niedopuszczalne, żeby wizerunek El Al jako bezpiecznej linii lotniczej został zniszczony przez taki nonsens – powiedział. – Ale jeśli będziemy dalej trzymać kaganiec na całej sprawie, to historia tylko nabierze tempa. Francuzi się z nami zgadzają. Oni też nie chcieliby, żeby ich najważniejsze lotnisko miało zszarganą opinię. Powinniśmy zdusić to wszystko w zalążku, zanim się rozprzestrzeni na dobre.
Sekretarz był weteranem. Pamiętał różne czasy i różne biura. Kiedyś odmówiłby przekazywania tajnych informacji wojskowych dziennikarzom. Z biegiem lat nauczył się jednak – nie bezboleśnie – że opór jest daremny. Za trzy lata przechodził na emeryturę; teraz wolał już płynąć z nurtem.
Amerykański doradca również nie zamierzał zaczynać rewolucji. Większość klientów politycznych zatrudniała go przed wyborami, ale w Izraelu takie kategorie nie miały znaczenia. Dla tego klienta zawsze trwał czas wyborów, a młody Izraelczyk wrzucony do szamba w drodze na targi technologiczne za cholerę nie poprawi niczyich szans w wyborach.
– Sugeruję, żeby łagodzić całą sprawę tak bardzo, jak to tylko możliwe – powiedział. – Zdejmiemy zakaz, ale uprzedzimy media, żeby nie rozdmuchiwały sprawy. To zajście o charakterze kryminalnym. Policja prowadzi dochodzenie. Jeśli ktoś przyjdzie do nas, odeślemy go do Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Jeżeli skontaktuje się z armią, rzecznik każe mu rozmawiać z policją. Zadzwonimy do redaktorów naczelnych i wyjaśnimy, że niepotrzebne nakręcanie sprawy jest nieodpowiedzialne. To nie jest żadna istotna sprawa.
Wszyscy sięgnęli po komórki i zabrali się do pracy.
Była trzynasta czterdzieści pięć w poniedziałek szesnastego kwietnia.
Rozdział 14
Tłumy pasażerów wysiadły z Réseau Express Régional na stacji Châtelet w centrum Paryża. Blondynka nadal była blondynką, ale teraz jej włosy były krótkie, przycięte po chłopięcemu. Miała na sobie beżowy płaszcz przeciwdeszczowy o niemal męskim kroju, który jednak pasował do jej czerwonych szpilek. Niepewnie zeszła na peron. Wokół roiło się od policjantów, ale nikt nie próbował jej zatrzymać i wylegitymować.
Wyszła ze stacji, skręciła w prawo i ruszyła możliwie najszybszym krokiem przez sąsiadującą z dworcem rue du Renard. Niedaleko rzeki znajdował się następny punkt, który miała odwiedzić: budynek w stylu art déco, gdzie znajdował się miejski ośrodek sportu. Tam miała odebrać ubranie na zmianę. Ostrożnie pokonała śliskie schody, wyjęła kartę wstępu i skierowała się do basenowej przebieralni. Następnie wyjęła z szafki nylonowy plecak. Ściągnęła te przeklęte szpilki i włączyła komórkę.
Lokalizowanie sieci trwało całą wieczność. Na ekranie pojawiły się trzy nowe wiadomości od Wasima. Pierwsza: „Corinne, jak poszło?”, następnie: „Wszystko OK?”, a potem: „Corinne, zadzwoń, kiedy tylko będziesz mogła”.
– Putain – wyszeptała. Powtórzyła to słowo kilka razy niczym mantrę. – Putain, putain, putain. – Nie była nawet pewna, czy używa wulgaryzmu z myślą o Wasimie czy o sobie samej. Komórka znów zapiszczała.
„Zadzwoń, mam dla ciebie wielki prezent”.
– Putain. – Tym razem obelga poszybowała prosto do celu. Kobieta wyłączyła telefon i wyjęła z szafki ręcznik oraz kosmetyczkę. Zdjęła płaszcz i przez kilka minut stała naga przed wielkim lustrem. Łzy spływały jej po twarzy.
Dopiero pod prysznicem znów poczuła, że jest sobą. Pod strumieniami ciepłej wody powoli wracała jej pewność siebie. Gdy jednak spojrzała na płaszcz leżący na ławce, emocje wróciły i znów wybuchnęła płaczem. Opuściła budynek we własnym ubraniu: jasnoniebieskich obcisłych dżinsach, zielonej nylonowej kurtce i adidasach. Powiesiła płaszcz na słupku parkingowym, wiedząc, że niedługo zgarnie go jakiś bezdomny.
Przed Centrum Pompidou usiadła na brzegu fontanny ozdobionej zabawnymi kolorowymi rzeźbami, które tak lubiła. Przyglądała się malowanym figurkom, opluwającym się nawzajem wodą, zapaliła grubego jointa i pozwoliła myślom odpłynąć. Gdy wreszcie była gotowa iść dalej, wiedziała, że zażąda od Wasima podwójnej porcji. I że w tej chwili pragnie tylko jednego: zapomnieć, co się wydarzyło.
Rozdział 15
Z początku Légerowi trudno było przyjąć do wiadomości, że na miejscu zdarzenia znajduje się zainstalowana niezgodnie z prawem kamera. Gdy wreszcie się z tym pogodził, nie miał pewności, czy będzie potrzebować pozwolenia sędziego śledczego na obejrzenie nagrania. Skontaktował się z juge d’instruction3, który z kolei napisał do Ministerstwa Sprawiedliwości i dostał mglistą odpowiedź, by „działać w interesie śledztwa w zgodzie z własną oceną sytuacji, mając przy tym na uwadze, że może istnieć zagrożenie życia ludzkiego”.
Abadi i Chico czekali na lotniskowej komendzie policji na decyzję. Minęła prawie godzina, zanim Léger wrócił, by zabrać ich z powrotem na najwyższe piętro. Wyglądał gorzej niż rano. Kiedy wezwali windę, stał w milczeniu, wpatrzony w podłogę i zaciskał mocno szczęki.
Teren budowy oświetlały teraz policyjne lampy, a technicy w białych fartuchach kręcili się tam i z powrotem, narzekając na brak właściwego zabezpieczenia i organizacji miejsca zbrodni. Abadi niemal słyszał, jak Léger zgrzyta zębami, kiedy przechodzili przez odgrodzony teren, prowadzący do kontenera El Al.
Drzwi były otwarte. W środku na blaszanych ścianach wisiały plakaty izraelskiego Ministerstwa Turystyki. „Tysiąc lat Jerozolimy”; „Izrael: znajdź swoje korzenie i rozwiń skrzydła”; „Izrael, twój prawdziwy dom”. Żarówka zwisająca z sufitu świeciła żółtawo, nadając kanapie poniżej niemal przyjemny wygląd.
Siedziało na niej dwóch podenerwowanych francuskich policjantów, a między nimi niemłody białowłosy mężczyzna o błękitnych oczach. Mógłby pracować jako model w reklamach drogich samochodów: ktoś, kto odrobił pracę domową i dobrze ocenił konkurencję, zanim zdecydował się na Lexusa.
– Panie Abadi, chciałbym panu przedstawić Rona Baraka z działu zarządzania bezpieczeństwem El Al w Paryżu – odezwał się Chico.
Barak siedział wyprostowany, na kolanach trzymał odizolowany od internetu laptop. Posłał zgromadzonym wyzywające spojrzenie. Trudno było stwierdzić, czy pojawienie się Izraelczyków przyjął z ulgą, czy z rozczarowaniem. Angielszczyzna Légera, do tej pory raczej ograniczona, cudownie się poprawiła za sprawą nagłego przypływu furii. Nawet jego koszmarny francuski akcent złagodniał.
– Pułkowniku Abadi, ten człowiek,