Zresztą o godzinie 8.00 wszystko stało się jasne i wysyłanie jakichkolwiek parlamentariuszy w ogóle nie było potrzebne.
Godzina 8.00 (podajemy najpóźniejszy możliwy termin, aczkolwiek, jak świadczą doniesienia prasowe[186], zaczęło się to już o godzinie 8.00 czasu moskiewskiego, a więc 5.00 ówczesnego czasu polskiego). Wszystkie rozgłośnie radia ZSRR nadają treść noty zakomunikowanej przez Potiomkina amb. Grzybowskiemu i wyjaśniają, iż wkroczenie Armii Czerwonej na ziemie polskie ma na celu zabezpieczenie podstawowych interesów Kraju Rad i ochronę mniejszości ukraińskiej i białoruskiej. Było to de facto stwierdzenie pretensji ZSRR wobec Polski dalej sięgających, niż pretensje Hitlera do dnia 31 sierpnia. Wydaje się zdumiewające, choć jest niestety faktem, że nikt w Kołomyi, Śniatyniu, Kutach i Kosowie nie słuchał ówcześnie emisji radia radzieckiego. W każdym razie w polskich dokumentach 17 września nie ma śladu nasłuchów audycji moskiewskich i nikt z uczestników tych wydarzeń nie stwierdził, aby programy te zauważył. A przecież audycja moskiewska dawała pełną odpowiedź na wszystkie wątpliwości Rządu RP! Podawała nawet treść noty wręczonej Grzybowskiemu kilka godzin wcześniej. Stwierdzała, że „państwo polskie rozpadło się i przestało istnieć”. Tym bardziej władze RP na „przedmościu rumuńskim” powinny były dołożyć wszelkich starań, aby zadokumentować, iż Rzeczpospolita istnieje nadal, Rząd RP działa na terenie kraju, a Wojsko Polskie stawia opór obu agresorom. Było to niezbędne dla przyszłości państwa.
Godzina 8.00. Oddział Drugi Naczelnego Dowództwa wydaje „sprawozdanie informacyjne nr 32”. Jest to jedyny dokument Kwatery Głównej, w którym obok rozdziału „Front zachodni” pojawił się rozdział „Front sowiecki”. Sprawozdanie zawiera informacje o zajęciu przez Armię Czerwoną nadgranicznych miejscowości Podola. Zauważamy jednak w tym komunikacie zdanie, które jest przejawem przykrego zaślepienia i swoistego wishful thinking Naczelnego Dowództwa: „[…] Przez Borszczów przejechało około stu czołgów; obsługa siedziała w otwartych czołgach nie strzelając”. Tak: nie strzelając! Autorzy tego komunikatu nie zastanowili się, do kogo mieli strzelać radzieccy czołgiści, skoro z tego rejonu wycofały się już oddziały KOP. Byli poruszeni faktem, że „nie strzelano”. Mniejszą wyraźnie uwagę przywiązywali do pojawienia się w ogóle obcych kolumn czołgowych na terytorium RP.
Godzina 8.30. Telefonogram zachowany w papierach Naczelnego Dowództwa: „Skała zajęta. W Podwołoczyskach walka o koszary. Most na Zbruczu wysadzono. Przejeżdżając czołgami przez Borszczów [żołnierze radzieccy] twierdzą do ludności: przychodzimy bronić waszych sadyb. Jadąc strzelają tylko w tym wypadku, gdy natrafią na opór naszych oddziałów wojskowych”.
„Tylko, gdy natrafią na opór naszych oddziałów…”. Nawet biorąc pod uwagę tragiczny splot nieporozumień i braku rozeznania w sytuacji dnia 17 września, podobną konstatację trzeba by określić bardzo drastycznie. Kiedyż mieli strzelać, jeśli nie w wypadku oporu? Gdyby dnia 1 września wojska polskie nie otworzyły ognia do przekraczających granicę zachodnią oddziałów niemieckich, czołgi Wehrmachtu dotarłyby bez jednego strzału do Warszawy, a ich obsługa też by siedziała w swych pojazdach z otwartymi klapami. Do napastnika otwiera ogień zawsze napadnięty. W interesie agresora leży osiągnięcie swego celu bez walki. Jest zdumiewające, iż 17 września w Kołomyi tego nie rozumiano.
Nieco po godzinie 8.30. „Dwie nasze kompanie, wspierane przez pluton artylerii, opóźniają odwrót na Uścieczko, Kopyczyńce, Czortków. Odwrót na Czortków i Skałę działa samodzielnie. Płk Kotarba wycofuje się i opóźnia odwrót na Horodenkę. Ma oddziały słabo uzbrojone”. W każdym razie około 9.00 wojska radzieckie znajdują się jeszcze prawie o 100 km od miejsca postoju Naczelnego Dowództwa WP i Rządu RP.
Godzina 8.40. Oficer służbowy doręcza szefowi Sztabu gen. Stachiewiczowi następujący raport: „Melduję, że w dniu dzisiejszym między godziną 7 a 7.35 zgłoszono naloty samolotów nieprzyjacielskich w Horodence (6–9 samolotów), które zrzuciły bomby zapalające na cukrownię, zapalając jeden magazyn, oraz w okolicy Korszowa, gdzie rzucono 3 bomby koło stacji i torów kolejowych, uszkadzając jedynie linię telegraficzną. Według meldunków posterunków kolejowych samoloty nad Korszowem miały znaki: pięcioramienną gwiazdę czerwoną”. Straty są w sumie bez znaczenia, ale sam fakt jest znamienny: lotnictwo radzieckie współdziała z Luftwaffe, atakując, podobnie jak Niemcy, obiekty cywilne. Coraz bardziej zdumiewa wahanie Rządu RP w należytym określeniu akcji ZSRR.
Przez kilka godzin porannych dnia 17 września trwa jednak dziwne zamieszanie w polskim Dowództwie Naczelnym, z którego wychodzą rozkazy zupełnie sprzeczne – i to zawsze z powołaniem się na dyspozycje gen. Stachiewicza. Usprawiedliwieniem Kwatery Głównej może być tylko fakt, że wiadomości dochodzące znad granicy były również sprzeczne, paniczne i przesadne. O godz. 9.45 dochodzą np. wiadomości, że w kierunku Dubna przeleciało aż 300 (!) samolotów radzieckich; że posuwające się kolumny pancerne liczą do 200, to innym razem aż 500 czołgów. Po opuszczeniu Czortkowa przez oddziały ppłk. Kotarby jakiś odosobniony posterunek donosi o 11.25, że „wojska rosyjskie wchodzą na teren Polski bez użycia broni” (sic) – „salutując żołnierzy polskich” (sic). „Posterunek w Czortkowie prosi o wskazówki, co do ustosunkowania się do wkraczających wojsk rosyjskich”. O godzinie 9.45 donosi ktoś z Horodenki, gdzie zresztą wojsk radzieckich jeszcze nie ma: „Oddziały sowieckie nie rozbrajają naszych oddziałów wojskowych, rozbrajają jedynie pojedynczych oficerów i szeregowców”. Podobne meldunki powinny były uzyskać natychmiast surową ocenę. Było jasne, że oddziały Armii Czerwonej, jeszcze niezorientowane, jak znaczne są polskie możliwości i determinacja oporu, w pierwszym momencie wolały nie prowokować starć z liczniejszymi oddziałami, kontentując się zagarnianiem odosobnionych żołnierzy i oficerów. Dziwne, że z podobnych informacji wyciągano poważne wnioski polityczne.
Godzina 11.50. Ppłk Kotarba do Naczelnego Dowództwa: „Już organizuję obronę na wysokości mostu w Uścieczku. Parlamentariuszy do wojsk sowieckich wysłałem. Nowych wiadomości brak”.
Wkrótce potem płk Kaftański z Naczelnego Dowództwa nadaje do ppłk. Kotarby:
Most w Uścieczku zabarykadować, przygotować do zniszczenia, wysadzić tylko w wypadku natarcia większej ilości broni pancernej sowieckiej. Mogą jeszcze spływać na most własne oddziały KOP, które mają następnie przeprawy w Uścieczku. […] Oddziały z bronią, które jeszcze nie odpłynęły, pozostają w terenie, zwracają się twarzą na wschód i walczą […].
Był to jedyny, jak się wydaje, konkretny rozkaz Naczelnego Dowództwa, polecający stawienie oporu zbrojnego wobec Armii Czerwonej wcale jeszcze licznym oddziałom polskim na pograniczu wschodnim. Niestety, rozkaz ten prawie do nikogo nie dotarł, a wkrótce potem cała obrona poczęła się rozpadać nawet bez walki, wskutek ogromnego zamieszania politycznego, jakie nastąpiło od południa 17 września. Zanim w ogóle doszło do nadania osławionej „dyrektywy ogólnej” Naczelnego Wodza w sprawie niestawiania oporu wojskom radzieckim, postawę taką poczęła żywiołowo przyjmować pewna część wyższych oficerów w terenie, mimo zdecydowanie patriotycznego nastawienia gotowych do walki z nowym najeźdźcą mas oficerskich i żołnierskich. Tym bardziej uznać musimy zasługę patriotyczną tych, którzy 17 września mimo małoduszności niektórych kolegów zdecydowali się spełnić swój obowiązek żołnierski.
viii. Dzień 17 września: nieporozumienia i zaniechania
17 września 1939, godzina 10.00. Wiadomość o agresji ZSRR dociera do premiera Felicjana Sławoj-Składkowskiego