Jestem już w pełni ubrana, lecz nie wiem, co robić dalej.
Smoke podchodzi do mnie i popycha mnie z powrotem na krzesło, po czym ciągnie za moje ramię i przykuwa mnie do jednej z nóg.
– Widzę ten wyraz w twoich oczach – mówi. – Najlepiej będzie, jak od razu z tym skończysz.
– Niby jaki wyraz? – pytam.
– Nadzieję. Nie przyniesie ci niczego dobrego. Nie ze mną. Najlepiej będzie, jeśli będziesz się trzymała strachu. Nadzieja może sprawiać wrażenie początku, ale na końcu doszczętnie cię zniszczy. – Muska ustami moje ucho. – Uwierz mi.
Rozdział 11
Frankie
Czuję silny odór oleju motocyklowego i paliwa i wraca mi świadomość.
Jestem otumaniona. Mam w ustach kwaśny posmak, a ich wnętrze jest tak suche, jakbym żuła watę. Na pewno mnie odurzył, choć nie mam pojęcia czym. Najgorsze jest to, że pewna część mnie – ta, która nadal skręca się z bólu – jest mu za to wdzięczna, podczas gdy inna, ta porwana i zagrożona, nadal czuje wściekłość i przerażenie.
Leżę na tylnym siedzeniu. Tym razem nie będzie żadnej ucieczki. Żadnego wyskakiwania na autostradzie. Już się o to zatroszczył.
Mam oczy zasłonięte opaską. Związane nadgarstki i kostki. Gruba taśma zakleja mi usta. Przytrzymują mnie dwa pasy bezpieczeństwa.
Nie wiem, jaki dziś dzień ani jak dużo czasu minęło, odkąd Smoke porwał mnie ze szkoły. To nie ma znaczenia. Liczy się tylko ucieczka.
Chwilę trwa, nim mój mózg całkowicie przytomnieje.
Nie będę panikować. To pierwsza reguła.
Biorę głęboki oddech i staram się przypomnieć sobie resztę zasad.
Wszystkie pochodzą z książki doktor Idy Kurshner. To na wpół autobiografia, na wpół poradnik. W książce ze szczegółami opisano porwanie i następującą po nim ucieczkę, które autorka przeżyła jako młoda kobieta. Hydraulik, który pewnego dnia przyszedł do jej domu coś naprawić, nagle postanowił, że wychodząc, zabierze ją ze sobą. Na końcu książki umieściła listę porad, co robić, gdyby którykolwiek z jej czytelników był kiedykolwiek przetrzymywany wbrew swojej woli.
Przypominam sobie listę doktor Idy.
1. Uniknij porwania, głośno krzycząc i walcząc.
Ten statek już odpłynął, paniusiu.
2. Zachowaj opanowanie i godność. Nie błagaj ani nie zachowuj się histerycznie. Jeśli to możliwe, nie płacz. Uśmiechaj się i komplementuj, nie stwarzając wrażenia manipulacji.
Wydaje mi się, że szanowna pani doktor była również autorką poradników dla gospodyń domowych z lat pięćdziesiątych. Zakręć loki i pomaluj usta szminką, zanim mąż wróci do domu. Nie martw go, mówiąc, jak krnąbrne były dzieci w ciągu dnia. Często się uśmiechaj i upewnij się, że jego obiad jest gorący i gotowy do podania. Jeśli mąż uzna, że świetnie sobie radzisz, może dostaniesz ten nowy odkurzacz, który wpadł ci w oko.
Nie.
3. Nie rzucaj porywaczowi wyzwania. Okaż mu szacunek.
Po moim pieprzonym trupie, doktor Ido.
4. Nie angażuj go w rozmowę, która mogłaby go zdenerwować.
Hej, panie porywaczu! Jak tam rodzinka? Oglądaliście mecz w niedzielę? Ale okropna dziś pogoda! A może mnie pan puści, a w przyszłym tygodniu spotkalibyśmy się na partyjkę jakiejś gry? Brzmi nieźle? W porządku, do zobaczenia na miejscu!
5. Porozumiej się z porywaczem na poziomie osobistym. Podziel się prywatnymi opowieściami. Spraw, by poczuł, że coś was ze sobą łączy. A jeszcze lepiej, by przez ten fakt zaczęło mu na tobie zależeć.
Hej, lubi pan zabijać i porywać? O mój Boże, ja też!
6. Uwiedź porywacza.
To właśnie dzięki ostatniemu punktowi doktor Ida w końcu uciekła. Przekonała swojego porywacza, że pragnie go równie mocno jak on jej. Uwiodła go i zaangażowali się w związek, który lekarka nazywała „konsensualno-niekonsensualnym związkiem erotycznym”. W ciągu kilku miesięcy zaskarbiła sobie zaufanie porywacza na tyle, że okazjonalnie pozwalał jej wyjść samej na podwórze za domem, gdzie w końcu pokonała ogrodzenie i pobiegła do sąsiedniego domu po pomoc. Problem w tym, że podczas gdy doktor Ida miała do czynienia z mężczyzną, który przeżywał załamanie psychiczne, mój porywacz był stuprocentowym psychopatą.
Będę musiała improwizować z tą listą, ale ją wypróbuję. Muszę spróbować. Zrobię wszystko, by wynagrodzić grzechy mojego ojca. Będę się modlić do każdego boga. Stoczę się na samo dno, ale ukończę swoją pracę, nawet jeśli miałabym to zrobić z lufą przy skroni i skończyć z kulką w głowie.
Tak czy inaczej, będę wolna.
Rozdział 12
Frankie
To cholernie wyczerpujące myśleć, że zginiesz w następnej minucie, a potem żyć kolejną. Kiedy słyszę, że drzwi się otwierają, jestem emocjonalnie i psychicznie wyczerpana. Zostaję wyciągnięta z samochodu, a opaska nagle znika z moich oczu. Jasne światło sprawia, że widzę wszystko otoczone poświatą. Kiedy już mogę skupić wzrok, dostrzegam, że samochód, którym jechaliśmy, to nieoznakowany czarny van. Nie taki w typie mamy małych piłkarzy, ale raczej przemysłowy, używany przez hydraulików i elektryków. Zostaję postawiona na nogi, lecz te drżą pode mną, a moje stopy są nadal związane w kostkach. Chwieję się, lecz nie przewracam, podtrzymywana dużymi dłońmi mojego porywacza.
Smoke jedną ręką trzyma mnie za ramię i pochyla się, by drugą przeciąć moje więzy.
– Jesteś taki brutalny dla każdego, kogo porywasz? – pytam. Zaraz jednak przypomina mi się, że według doktor Idy to niezbyt mądre go obrażać. Doktor Ida w mojej wyobraźni bije mnie po rękach linijką.
– Wybacz, wyszedłem z wprawy, jeśli chodzi o kontakt z żywymi. Większość ludzi, których spotykam, po kilku sekundach przestaje oddychać. Następnym razem postaram się być delikatniejszy – mówi.
Jest sarkastyczny, lecz prawda w jego słowach uderza mnie prosto w twarz. Zazwyczaj nie porywa ludzi. On ich zabija.
A zabijanie nie oferuje opieki w czasie rekonwalescencji.
Jesteśmy na samym środku pola, przed budynkiem w kształcie podkowy, który ze swoimi powybijanymi oknami wygląda jak jakaś opuszczona szkoła. Większość obdrapanej elewacji pokrywa bluszcz, zielsko i graffiti. W zniszczonym metalowym ogrodzeniu brakuje wielu fragmentów, które pewnie leżą na ziemi, zarośnięte trawą i chwastami. Wzdłuż tych jego części, które jeszcze stoją, pociągnięty jest jakiś dziwny drut. Drut kolczasty. To wcale nie jest szkoła.
To więzienie.
A przynajmniej byłe więzienie.
Nie ma tu ani śladu życia. Żadnego dźwięku prócz odgłosu żwiru pod naszymi stopami, gdy Smoke prowadzi mnie przez gęste zarośla. Kilka razy się w nich zaplątuję.
Moja stopa zapada się w splątanej winorośli, która trzyma mnie, dopóki Smoke nie przecina jej wyjętym zza paska długim ząbkowanym nożem. Potem pospiesza, bym weszła do budynku.
Wspinając się po gruzach, wchodzimy do środka przez wielką dziurę w bocznej ścianie.
Potykam się, a stopa kilka razy ślizga mi się na cegłach, aż w końcu Smoke z łatwością bierze mnie na ręce i stawia z powrotem na ziemi dopiero po drugiej stronie sterty.
Trąca mnie w ramię, na co powoli