Up in Smoke. King. Tom 8. T.m. Frazier. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: T.m. Frazier
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Остросюжетные любовные романы
Год издания: 0
isbn: 978-83-66654-69-3
Скачать книгу
nade mną mężczyznę.

      Ten jest o wiele niższy, chudszy i brudniejszy niż Smoke. Wyjmuje z ust wykałaczkę, którą żuł, ukazując brak jedynki w uzębieniu.

      – Witaj, kochanie. Jestem Wes – mówi, krzywo się uśmiechając.

      – Smoke cię przysłał? – pytam z wahaniem.

      Mężczyzna powoli kręci przecząco głową i przez ułamek sekundy myślę, że jestem uratowana.

      „Uratowana” to jednak ostatnie, co można o mnie teraz powiedzieć.

      Przesuwa wzrokiem po moim ciele, jakbym zupełnie nic na sobie nie miała. Czuję, jak włosy na karku stają mi dęba.

      Siada obok mnie na łóżku. W jednej chwili zrywam się na nogi i rzucam w stronę otwartych drzwi. Obcy wyciąga rękę i chwyta mnie za ramię, po czym szarpnięciem z powrotem ciągnie na materac.

      – O nie. Dopiero co się spotkaliśmy. Poznajmy się bliżej. – Mężczyzna uśmiecha się, lecz ja kręcę głową.

      – Nie. Puść mnie.

      – Dlaczego jesteś taka nieuprzejma? Ja tylko chcę, żebyśmy się zaprzyjaźnili.

      Wes przypomina mi węża, który swawolnie okrąża gryzonia, by zaraz wycisnąć z niego życie. Wygląda też jak wąż. Płaskie czoło, paciorkowate, szeroko rozstawione oczy i wąski język, który równie dobrze mógłby być rozdwojony na końcu.

      Ten facet nie jest tutaj po to, by mnie ocalić.

      Przez głowę przemyka mi zaskakująca myśl. Brzmi idiotycznie nawet dla mnie samej.

      Mam nadzieję, że Smoke wkrótce wróci.

      – Smoke dobrze cię traktuje? – pyta mężczyzna, po czym zasysa dolną wargę i przysuwa się do mnie na materacu. Cały czas trzyma mnie za nadgarstek i jak bardzo bym się nie starała, jestem zbyt poobijana i posiniaczona, by wyszarpnąć się z jego uścisku. – Przysłano mnie, żebym sprawdził, czy wszystko gra, ale jak widzę, jest naprawdę dobrze.

      Wszystko we mnie aż krzyczy, by walczyć, ale nie mam szans. Jestem słaba. Tak bardzo słaba. Mężczyzna kładzie rękę na swoim kroczu, a ja czuję, jak wywraca mi się w żołądku – gdyby nie był pusty, z pewnością bym zwymiotowała.

      – Myśl o mnie jak o swojej drugiej niańce – syczy, kładąc zimne chude ręce na moich kostkach. Rozsuwa mi nogi, lecz przewracam się na brzuch i czołgając się, próbuję zejść z drugiej strony.

      – Zadziorna. Lubię, jak są zadziorne.

      Krzyczę tak głośno, jak tylko potrafię, aż moje własne uszy zaczynają mnie boleć od tego dźwięku.

      – Smoke’a tu nie ma, kochanie. Tylko ty i ja. – Czuję, jak opiera się kolanem o materac. – No już, już. Wygląda na to, że miałaś kiepski dzień. Pozwól, że cię pocieszę.

      Zaciska dłonie na moich kostkach i kolanami boleśnie rozpycha moje nogi. Płaczę bezgłośnie, bo straciłam już głos.

      – Niech zobaczę tę piękną cipkę – jęczy, ciągnąc za krawędź moich jeansów. – Mój kutas chce jej posmakować.

      Przewraca mnie na plecy i już wiem, że chociaż mam pusty żołądek, zaraz zwymiotuję. Nie zdołam tego powstrzymać. Próbuję zdusić nudności, lecz kiedy sięga do spodni i rozpina pasek, czuję, że to kwestia kilku sekund, nim żółć wyleje mi się z ust.

      Udaje mu się ściągnąć mi spodnie do kolan, po czym sięga do swojego rozporka. Uwalnia swojego małego, jakby nadgryzionego przez mrówki kutasa i kilka razy za niego pociąga. Jęczy, nie odrywając oczu od miejsca między moimi nogami.

      Powoli unoszę kolano i kilka koszmarnych sekund czekam na idealny moment. Kiedy oblizuje usta i sięga do moich fig, prostuję nogę i uderzam bezpośrednio w jego krocze.

      Wyje z bólu, a ja zrywam się do ucieczki, ale jestem obolała i wolna. W ciągu kilku sekund Wes rzuca się na mnie i przyciska mnie do podłogi.

      – Chciałem zrobić ci dobrze – rzuca, a oczy niemal wychodzą z jego małej główki. – Ty głupia kurwo!

      Uderza pięścią w moją i tak już obolałą twarz i gwiazdy stają mi przed oczami.

      Wes zakrywa mi usta dłonią i nie udaje mi się dłużej powstrzymywać. Wymiotuję mu w rękę, ale on nadal przyciska ją mocno do moich ust. Mój żołądek nie przestaje wypychać całej zawartości w górę. Dławię się własną żółcią, a do oczu napływają mi łzy. Obraz staje się rozmazany. Nie mogę oddychać. Nic nie widzę.

      – A teraz… – Kładzie się na mnie, a jego cuchnący oddech owiewa mi twarz. Przystawia mi broń do skroni i mówi przez zęby, opryskując mi twarz śliną. – Poczujesz cały ból.

      Kręci mi się w głowie. Całe pomieszczenie wiruje. Raz po raz widzę zakrwawiony i pokryty rdzą beton. Wes rozdziera na mnie ubranie. Moja koszulka już mnie nie zakrywa. Nawet z przystawioną do skroni bronią nie przestaję z nim walczyć, chociaż nie czuję, żebym w ogóle się ruszała.

      To właśnie znaczy być bez siły. Myślałam, że mam jeszcze siedem dni.

      Myliłam się.

      W celi rozlega się wybuch. Jest tak głośny, że chwilowo zagłusza wszelkie inne dźwięki. Jedyne, co słyszę, to wysokie dzwonienie w uszach. Ciężar Wesa znika z mojego ciała, a jego broń opada. Mężczyzna znika w oparach czerwieni i różu, padając bez życia na metalową ramę łóżka. Jego usta są otwarte, podobnie jak oczy, które teraz już nic nie widzą.

      Wes nie żyje.

      Próbuję złapać oddech, ale nie mogę się podnieść z podłogi. Patrzę, jak jego krew wsiąka w obskurny materac, plamiąc go głęboką czerwienią.

      Smoke z bronią w ręku podchodzi do niego, kuca i uśmiecha się z wyższością.

      – Podobało się, skurwielu?

      Rozdział 14

      Frankie

      Cień stojącego w blasku księżyca Smoke’a zakrywa całe moje ciało i blokuje wszelkie światło wpadające przez okno. Żołądek ponownie mi się kurczy, nie mam już jednak czego zwracać.

      Nie mam też żadnej nadziei.

      Przekroczywszy pewną granicę, człowiek nie jest już w stanie więcej znieść i obawiam się, że zbliżam się do punktu bez powrotu.

      Grzbietem dłoni ocieram usta.

      – Ty… go zabiłeś – szepczę.

      – Wtrącił się – odparł Smoke. – Nikt ma się nie wtrącać. – Zapala cygaro i wydmuchuje w powietrzę serię kółek.

      Dostrzegam leżącą na podłodze broń Wesa. Jest w zasięgu mojej ręki.

      Mam pomysł. Jest głupi i zuchwały, ale jedyny, jaki mam.

      Rada doktor Idy: Jeśli dostrzeżesz okazję do ucieczki, wykorzystaj ją.

      Udaję, że znów mam nudności, i prostuję palce, dotykając nimi broni. Zaledwie kilka centymetrów od moich ust leżą fragmenty czaszki Wesa. Odsuwam kawałki miękkiej tkanki jego mózgu i gdyby mój żołądek już nie był pusty, naprawdę znów bym zwymiotowała. Czuję metaliczny zapach jego krwi i ciepło uciekające z jego świeżo otwartej czaszki, z jego zwłok.

      Dotykam broni. Biorę ją w dłoń i opieram palec na spuście. Smoke staje za mną i czuję na sobie jego wzrok. Powoli podnoszę się na kolana i nagle czuję na potylicy lufę.

      – Zamierzasz mnie zabić, diablico? – pyta Smoke z rozbawieniem.

      Miło mi, że moja męka i agonia stanowią dla niego taką rozrywkę.

      Nie wiem, jak w tej chwili mogłabym kogokolwiek