– Wiesz co, pilot niech się lepiej skupi na pilotowaniu samolotu niż na uprawianiu seksu w toalecie – powiedziała wyraźnie zdenerwowana Kerstin.
Faye się roześmiała.
– Spoko, Kerstin, i dlatego pan Bóg wynalazł autopilota…
– Żeby pilot mógł uprawiać seks z pasażerkami? Wątpię.
Faye wypiła resztę szampana, otworzyła czerwone wino i nalała do tego samego kieliszka.
Uwielbiała Kerstin, ale często uzmysławiała sobie, że są z różnych pokoleń. Chris zrozumiałaby żart Faye i śmiałaby się razem z nią, a może nawet rzuciłaby jej wyzwanie, żeby zrealizowała to, co powiedziała o pilocie. Chris była obok Faye od momentu, kiedy się zaprzyjaźniły podczas studiów. Sterowała nią, osłaniała, była jej największą fanką – a jednocześnie potrafiła być do bólu krytyczna. Faye nosiła stale bransoletkę „Fuck Cancer”, która miała przypominać jej o Chris i tym, jaką przyjaciółkę straciła wraz z jej śmiercią.
Kerstin poklepała ją po dłoni. Wiedziała, że Faye myśli o Chris.
Faye odchrząknęła.
– Trzeba jeszcze kilku dni, żeby te mieszkania, którymi się interesowałyśmy, były do wynajęcia – powiedziała. – Na razie zamieszkamy w Grand Hotelu.
– Czyli nie będzie biedy – zauważyła Kerstin sucho.
Faye uśmiechnęła się. Rzeczywiście.
– Czasem wracam do tamtych miesięcy po rozwodzie – ciągnęła. – Kiedy wynajęłam pokój u ciebie. I jak sobie siedziałyśmy po kolacji, snując plany o Revenge.
– Byłaś niesamowicie inspirująca – powiedziała Kerstin, klepiąc ją ponownie po ręce. – I wciąż jesteś.
Faye zamrugała powiekami, żeby pozbyć się łez, i spojrzała w stronę kabiny. Pilot znów wyszedł stamtąd, żeby powiedzieć coś do stewardesy. Faye uniosła kieliszek jak do toastu i w odpowiedzi otrzymała lekki uśmiech.
Kilka minut później pilot oznajmił przez głośniki, że pora przygotować się do lądowania. Personel robił obchód kabiny, zbierając śmieci i sprawdzając, czy oparcia i stoliki są podniesione, a pasy zapięte.
Kerstin złapała się mocno oparć, aż jej knykcie zbielały. Faye wzięła jej rękę i pogłaskała.
– Do większości wypadków dochodzi podczas startu i lądowania – wysapała Kerstin.
Minutę, dwie później koła samolotu podskoczyły na nawierzchni pasa, a Kerstin tak ścisnęła rękę Faye, że pierścionki wbiły jej się w skórę, ale nawet się nie skrzywiła.
– Jesteśmy na ziemi – powiedziała Faye. – Już po wszystkim.
Kerstin odetchnęła i uśmiechnęła się lekko.
Samolot zatrzymał się, zebrały swój bagaż podręczny i ruszyły do wyjścia. Personel ustawił się przy drzwiach, żegnając się z pasażerami. Spojrzenia pilota i Faye spotkały się, wsunęła mu dyskretnie wizytówkę. Wtedy uśmiechnął się szeroko. Faye miała nadzieję, że również po pracy pozwalają im zostać w mundurze.
Po zameldowaniu się w Grand Hotelu Kerstin poszła odpocząć w swoim pokoju. Faye najpierw chciała pójść do spa i zarezerwować sobie zabieg, ale doszła do wniosku, że jest za bardzo rozemocjonowana. Dlatego zeszła do hotelowego baru Cadier.
Usiadła przy długim kontuarze i rozejrzała się. W Cadier było jak zawsze pełno. Większość klientów stanowili ludzie interesu w drogich garniturach, o coraz wyższych czołach i sporych brzuchach od częstych lunchów biznesowych. Kobiety również były kosztownie ubrane, Faye odhaczała w myślach marki, które rozpoznawała po jednym spojrzeniu: Hugo Boss, Max Mara, Chanel, Louis Vuitton, Gucci. Kilka osób odważyło się na Pucci. Emilio Pucci sygnował ciuchy z kategorii „ekskluzywna buntowniczka”, Faye też miała w swojej garderobie sporo sztuk z jego kolekcji z ostatnich paru lat.
Dziś ubrała się nieco dyskretniej. Spodnie od Diany von Furstenberg i jedwabna bluzka od Stelli McCartney w kolorze kremowym – ciuchy nadające się do pralni chemicznej. Bransoletki Love od Cartiera. Drgnęła, kiedy zorientowała się, że obok bransoletki „Fuck Cancer” ma drugą, zrobioną przez Julienne z kolorowych perełek zestawionych bez ładu i składu. Szybko zdjęła ją i schowała do kieszeni. Zapomniała o niej, a przecież w Szwecji Julienne uchodzi za zmarłą.
– Co podać?
Młody blondyn za barem patrzył na nią uważnie; zamówiła mojito, jeden z ulubionych drinków Chris. Wyobraziła sobie, jak przyjaciółka miesza drinka i z figlarnym spojrzeniem opowiada o swojej ostatniej przygodzie – w biznesie albo z jakimś przystojnym młodym człowiekiem.
Barman odwrócił się i zabrał do eleganckiego mieszania drinka w wysokiej szklance. Faye włączyła laptopa. Do jutra nic nie zrobi w sprawie wykupu akcji Revenge, a więc teraz mogłaby popracować nad wejściem firmy na rynek amerykański. Pomoże jej to zachować spokój.
Praca zawsze działała na nią w ten sposób. Po czasie nie mieściło jej się w głowie, jak mogła dać się przekonać Jackowi, żeby rzucić studia, a potem pracę zawodową, i zamiast tego tłuc się po mieszkaniu jak niespokojny duch albo spędzać czas na niekończących się bezsensownych obiadkach i nudnych rozmowach. Czy to życie, dopóki się nie rozpadło, dawało jej szczęście? A może sobie to wmówiła? Bo nie miała wyboru? Bo Jack ją w to wmanewrował?
Jack złamał ją, jak nikt przedtem. Ale wzięła na nim odwet, zbudowała firmę, która odniosła sukces, a na końcu odebrała mu jego firmę. Przy okazji pogrążyła jego najbliższego przyjaciela i wspólnika, Henrika Bergendahla. On również upadł i musiał zaczynać wszystko od początku, od zera. No, nie całkiem. Z kilkoma milionami na koncie i wielkim domem na Lidingö, spłaconym i umeblowanym. Dla większości ludzi raczej nie byłoby to „zaczynaniem od zera”.
Z początku Faye mu współczuła. Wobec niej Henrik był zawsze w porządku, a dostało mu się tylko z tej racji, że był kolegą Jacka. Z drugiej strony wiedziała, że ciągle zdradzał swoją żonę Alice, czyli właściwie nie różnił się od Jacka. Obaj traktowali kobiety jak artykuły konsumpcyjne.
Henrik stanął na nogi, więc szkoda, jaką poniósł, była jedynie przejściowa. Jego spółka inwestycyjna odnosiła znaczne sukcesy, a jego majątek był dziś znacznie większy niż w czasach Compare. Nie życzyła mu źle, ale dobrze też nie. Gdyby nie traktował Alice tak paskudnie, być może byłoby jej trochę przykro, że mimochodem nadepnęła mu na odcisk. Ale nie spędzała z tego powodu bezsennych nocy.
Barman, uśmiechając się, postawił przed nią mojito, za które od razu zapłaciła.
– Jak panu na imię? – spytała Faye, pociągając drinka przez słomkę. Jego smak kojarzył jej się zawsze z Chris.
– Brasse.
– Brasse? Zdrobnienie od czego?
– Od niczego. Tak mi dali na chrzcie.
– Okej, musi mi pan to wytłumaczyć. Skąd takie imię?
Odpowiadając, wstrząsał szejkerem.
– To był pomysł mojego taty. Mecz Szwecja – Brazylia. Mistrzostwa świata 1994.
– 1994? Ojej, to ile pan ma lat?
– Dwadzieścia pięć – odezwał się mężczyzna stojący obok.
Faye odwróciła się i zmierzyła go od stóp do głów. Szary garnitur. Hugo Boss. Biała koszula. Starannie uprasowana. Na lewej ręce platynowy Rolex z niebieskim cyferblatem, klasa cenowa trzysta tysięcy koron. Blond włosy, gęste. Dobre geny albo też dyskretna wizyta w jakiejś klinice. Dość pospolita uroda, ale zadbany. Zapewne SPR2