„Myślisz, że na dworze tennō zapisują wszystkie wasze uczynki i ktoś tam pamięta o córce Ciernia?” „Nie. Nikt nie pamięta”.
Kiyoko wie, że skoro ojciec i inni bojownicy sonnō jōi przegrali, to znaczy, że nie mieli racji. I Kiyoko rozumie, że ostateczna racja, racja siły i władzy, jest po stronie Zachodu. I jeszcze, i nadto, i przede wszystkim Kiyoko czuje, że droga ojca jest jej drogą, że nie ma i nie będzie dla niej innej drogi.
Od chwili gdy zobaczyła ogromne, kanciaste serce stali rotujące w powietrzu nad chorągwiami Kaitakushi.
Zobaczyła je i połknęła wdech do dna płuc, i dalej, i głębiej, aż wciągnęła się całkiem, aż nie ma jej. Nie ma granicy między Kiyoko i światem cudownych tajemnic.
I teraz –
Wyjść za bogatego kupca? Żyć w Ōkamu krowim żywotem wieśniaczki? Służyć w domach nowobogackich?
Oto jest kana chińskiego dźwięku Ciernia: し.
Kiyoko zapisuje ojca jednym ruchem stopy na piasku, jednym zakrętem palca na zaparowanym lusterku. Ojciec przebija ją igłą-hakiem. Nawleka na oścień przeszłych dni.
Droga Ciernia: naprzód, naprzód, im głębszy ból, tym bardziej nie zawrócisz.
I tym gorętszy płomień dumy, że nie zawracasz, choć powinnaś.
Sakurako rozczesuje długie czarne włosy Kiyoko. Z omal matczyną satysfakcją podziwia jej odbicie w zwierciadle niczym dumną kaligrafię własnego imienia.
Dom Sakurako pełen będzie pięknych, wysmakowanych przedmiotów, ornamentów miłych chłopskiej urodzie pani.
„Więc teraz pan oficer Tomoe pośle po ciebie muła ze służącym”. „Zdałam egzamin. Doktor Aka poręczył. Wykują dla mnie schody w Pijanym Księżycu, wyjdę sama o świcie i stanę w Dolinach na Godzinę Węża”.
Wieczór zapada nad wioską Ōkamu. Chłopi wrócili do chat. Tu i tu i tam i tam palą się świece i lampki tranowe. Blade smugi dymu falują na wietrze jak proste kana, wszystkie pędzelkowane tą samą dłonią.
Tęskny okrzyk ptaka nad lasami – ostatnie pociągnięcie grzebienia – zaszła za chmurą włosów jasna twarz.
„Będziesz służyć barbarzyńcom”. „Będę służyć cesarzowi”. „Ten sam los”.
Ojciec wiedział, że nie ma szans na zwycięstwo; walczył do śmierci, gdyż to była jego droga.
W dwudziestym siódmym roku Meiji do Doliny za Chmurami przybył gaikokujin z Kraju, Którego Nie Ma, aby rozpocząć produkcję Okrętów Żelaza Ducha dla Cesarskiej Marynarki Nieba.
„Profesor Geist nie żyje”.
Zmarł w Paryżu minionej jesieni. Koteria Błogosławionej Propozycji znajdowała się w trakcie urządzania głównego laboratorium i biblioteki w posiadłości pana Wo Ku Kyi w Holenderskich Indiach Wschodnich. Pan Wo Ku Kyi wszedł także we własność plantacji na Jawie, budował miasto w górach Francuskich Indochin, a na prośbę brytyjskiego sekretarza Kolonii Cieśnin reformował dzielnice chińskich robotników w Singapurze. Zgodnie z Propozycją całość produkcji Żelaza Ducha na potrzeby floty imperialnej oraz sama budowa okrętów tetsu tamasi musi się wszakże odbywać na ziemiach Cesarstwa. Zarazem współpracownicy i spadkobiercy profesora, wszyscy pochodzący z Kraju, Którego Nie Ma, pozostają dysponentami wiedzy naukowej stanowiącej podstawę produkcji. Wo Ku Kyi z biblioteką i współpracownikami paryskimi nie przeniesie się do Nihonu. Kto inny sieje, kto inny zbiera plon. Dobrze ukryte są spichlerze nasion.
„Ja was nauczę”.
Gaikokujin O Ho Kyi porusza się o lasce. Nie jest starym człowiekiem; zachował młodzieńczą miękkość krągłego oblicza. Jedynie zakola przedzielone długim lokiem sięgały mu tak wysoko, że niemal do szczytu szeroko sklepionej czaszki. Lecz utracił całą władzę w lewej nodze. Ponoć pojedynkował się w Rosji i odniósł ciężką ranę.
Kapitan Tomoe, dyrektor Ishoda i minister Kuroda czekali, aż zejdzie powoli po schodkach wagonu-salonki.
Linię kolejową do Trzech Dolin uruchomiono zaledwie trzy tygodnie temu. Nie ma peronu, nie ma dworca.
Doktor O Ho Kyi zstępuje na żwirowy nasyp i widzi przed sobą równe szeregi powitalne: kapitana, dyrektora i ministra w europejskich ubraniach, potem długi szpaler urzędników, inżynierów, oficerów zatrudnionych w Trzech Dolinach, potem rzędy służących i żołnierzy. Na masztach oznaczających koniec linii furkoczą pionowe chorągwie Kaitakushi.
Gaikokujin jest w białym garniturze stosownym dla klimatu tropików. Zdejmuje słomkowy kapelusz, pochyla głowę.
Kapitan, dyrektor i minister kłaniają się w odpowiedzi.
„Je suis Julian Ochocki, je vais vous construire des forteresses aériennes”. „Bienvenue aux Trois Vallées, monsieur Ochocki”.
Gaikokujin nie mówi po japońsku. A nikt w Dolinach nie mówi w języku Kraju, Którego Nie Ma. Będą się porozumiewać po francusku i niemiecku.
Procesja podąża do Bramy Mgieł: siedziby Biura Kolonizacji Hokkaidō, jedynego trzypiętrowego budynku w Dolinach. We wschodnim jego skrzydle znajdują się apartamenty gaikokujina. W bawialni na parterze przygotowano wystawną kolację powitalną.
Doktorowi O Ho Kyi towarzyszą trzynastoletni syn, siwowłosy służący i dwóch uczniów profesora Geista. Długi szereg tragarzy dźwiga bagaż obcoziemców.
Minister Kuroda studiował za młodu w Europie, opowiada gaikokujinowi mijane widoki po niemiecku. Jest Godzina Małpy, cień wulkanu Okachi płoży się po lasach i łąkach.
Przystają na moment na szerokiej werandzie Bramy Mgieł. Fotograf Kaitakushi wypala dwa zdjęcia grupy. Oto one. Na pierwszym syn gaikokujina wciska głowę między łokcie ojca i ministra Kurody; na drugim gaikokujin wskazuje laską obiekt na zboczu góry. Cudzoziemiec jest miękką plamą bieli między zwartymi kanji ciemnych mundurów i garniturów. W otwartych oknach budynku Kaitakushi – firany jak fale paproci.
Po kolacji, w porze cygar i wina, padają pierwsze pytania o politykę. „Korea, Chiny, Rosja, w takiej kolejności”. „Rosja, panowie, Rosja”. „To kamienie domina, panie Ochocki. Wystarczy przewrócić jeden”. Japonia zakończyła właśnie zwycięską wojnę z Chinami, wypychając je z Korei i zdobywając półwysep Liaotung z twierdzą Lüshun, Taiwan, przywileje handlowe i reparacje wojenne od Chin w wysokości dwustu milionów taeli srebra. To srebro umożliwiło budowę Górskiej Stoczni i ustanowienie Cesarskiej Marynarki Nieba.
Siedzą przy otwartych drzwiach na werandę. Głos cykad jest tak donośny, że zagłusza muzykę z fonografu nakręconego dwa pokoje dalej.
Twarz gaikokujina roztopiła się w marzycielskiej zadumie. „Czytałem w podróży o historii waszego kraju. Spodziewałem się rycerzy w zbrojach. Jak wam się udało tak szybko przebyć całe epoki?” „Cesarz postanowił”. „Ale teraz macie parlament, wybory, konstytucję, rządy prawa”. „Bo taka jest wola cesarza”.
Cykady. Wino. Ciepła noc. Sylwety gór. Przygasłe ognie huty. „Ja was nauczę”. „Ile miesięcy?” „Gdy tylko sam się nauczę! Pan Wokulski nie mógł przecież sfinansować produkcji na taką skalę, tym bardziej – potajemnie uruchomić jej w Europie. I w tym siła Propozycji, czyż nie? Że nie zna świat takich zbrojeń. Tu, tu będziemy odkrywać i tworzyć”. „Musi pan zatem uczyć naszych inżynierów”. „Niech się uczą, niech się uczą”.
Szepty. Skinienie głową. Chrząknięcie.