„Miecz nie potrzebuje szermierza”.
I nie ćwiczył już więcej. Schował katanę w swoim kufrze, pod koszulami.
Kiyoko siedzi na werandzie Bramy Mgieł. Pan O Ho Kyi lubi tu przysiąść w Godzinie Psa i wypalić papierosa. Po domkniętym dniu pracy, po kolacji i kieliszku likieru wysączonym z dyrektorem Ishodą. Kiyoko zalega obok cichym cieniem. Ezaw drzemie nad książką. Ciemnieje; Ezaw odkłada książkę albo książka sama wypada mu z ręki.
Z szumiących sennie gór schodzi wiatr. Świat przepływa między wydechem i wdechem.
Ezaw otwiera oczy i wciąga powietrze. Wciąga siebie.
Siedzą na niskiej ławie pod gasnącym tsuri-dōrō.
Nie ma Kiyoko. Nie ma Ezawa. Nie ma granicy.
Na gwiezdniejącym niebie kolebią się na łańcuchowych smyczach wielkie płachty metalu.
Miauczy fonograf.
Czerwony żar papierosa gaikokujina, oko przyszłych wspomnień.
Tutaj.
Idę.
Tutaj.
W najczystszych zwierciadłach serc – nicość odbija nicość.
Wszystkie te strachy i cuda chowamy na poddaszu dzieciństwa. Wszystkie te dni i noce przeżyte jak zmyślone. Zapomniane w ciemnych kątach, nadpsute, dziwne, należące do kogoś innego. Nie my się nimi bawiliśmy, nie w naszych głowach brzęczały.
Na poddaszu Kiyoko jest akurat tyle miejsca, by wstała wyprostowana, umyła się, ubrała. Jedno tatami snu, jedno tatami kimono, jedno tatami pędzla i atramentu.
Duże kwadratowe okno-świetlik w ukośnym dachu Bramy Mgieł to jedyny luksus pokoiku. Kiyoko otwiera je na oścież, gdy tylko nie pada deszcz i gdy mróz nie szturmuje murowanych ścian Bramy Mgieł.
Każdego dnia Kiyoko jest budzona przez złocisty wylew słońca ponad włochatymi grzbietami gór.
Na Godzinę Smoka rozbrzmiewają bębny wzywające robotników do kopalń i huty i stoczni.
Śniadanie; obiad; kolacja. Europejskie ubiory, europejskie twarze, europejskie maniery i potrawy. Niemiecki, francuski, angielski.
Każdego dnia Kiyoko wędruje cień w cień za doktorem O Ho Kyi, spisując rozmowy i czyny.
W podziemnych halach machin eksperymentalnych.
Między fontannami płynnego metalu rwącego z pieców pionowymi strugami wzwyż, pod półprzepalone powały kawern.
W rozblaskach dzikich łuków elektrycznych, tatuujących niebieskimi skrami nagą skórę robotników Aynu.
Każdego dnia przed snem Kiyoko przepisuje prywatne sokki na publiczne kanji. Pod Księżycem i gwiazdami migoczącymi w zamkniętym oknie, klęcząc między lampą naftową i lampą.
Każdego dnia po śniadaniu odczytuje gaikokujinowi myśli, słowa, odkrycia dnia poprzedniego. Każdego ostatniego dnia miesiąca przychodzą do niej urzędnicy Ministerstwa Wojny i zabierają jej odręczne kopie codziennych zapisów.
A gdy wicher dmie ponad korytami unkai, nefrytowo-seledynowe płyty metalu śpiewają i wyją i gwiżdżą i lamentują nad Dolinami niczym chór zrozpaczonych yōkai.
A gdy zbierają się nad Dolinami wyziewy opiłków i piaskowych drobin tetsu tamasi, niski spływ unkai miesza się z nimi i rzeki żelaznych chmur prą wąwozami Hokkaidō, dziurawiąc liście i źdźbła, nacinając skórę zwierząt, opancerzając kwiaty i pajęczyny.
Wszystkie te strachy i cuda.
Nadpsute. Kogo innego. Nie my, nie w naszych.
Co myślała? Czego pragnęła? Do czego zmierzała?
Co myślała. Co robi Kiyoko, kiedy Kiyoko myśli? Kiyoko czyta kształty znaczeń, jakie wykwitają w jej głowie.
Kto je tam zasiał? Kto pisze w głowie Kiyoko?
Nie Kiyoko. Myśli Kiyoko nie są autorstwa Kiyoko. Kiyoko je tylko myśli, Kiyoko ich nie powołuje.
Czy inni ludzie znają początek swych myśli? Czy pamiętają, jak się pisali? Czy również jedynie się myślą?
Jak zapytać o podobne intymności? To nieprzyzwoite.
Żyjemy się osobno. Myślimy się osobno. Kto nas pisze – ani podejrzewamy.
A jeśli podejrzewaliśmy – zapominamy. W ciemnych kątach. Na poddaszu dzieciństwa. Zapomnieliśmy.
Dziecko koślawa kukiełka ślepych zachwytów, las, wioska, góry, doliny, zwierzęta, cudzoziemcy, kami, bogowie, cuda, strachy.
Z wielkiej odległości, z wielkiego zapomnienia z trudem rozpoznajemy się w bezcelowych żywotach pustych lalek.
Kiyoko spędzi na tym poddaszu dziesięć lat. Aż zetrą się półmilionowe armie, Niebo spadnie na Zakazane Miasto i O Ho Kyi obrócą się przeciwko sobie i cesarzowi.
pancernik motyl
wyżej
wyżej
wyżej
och!
Słońce łzawi rdzą
.
.
雲
海
.
Kobiety, o!, kobiety dowiadują się o miłości z gazet.
W dwudziestym siódmym roku Meiji Nihon zdobył i stracił twierdzę Lüshun; barbarzyńcy podeptali dumę zwycięskiego Cesarstwa.
Toną ich słowa jak kamienie ciskane w Morze Chmur.
.
„Kobiety, o!, kobiety dowiadują się o miłości z gazet”. Pani Aka czyta na głos przekłady europejskich romansów drukowane w odcinkach w „Miyako No Hana”. Wszyscy wiedzą, że to także jest propaganda narodowej modernizacji; wiedzą i czytają.
„Kochanek dla każdej damy! I już jesteśmy Europą”. Doktor Aka nie potrafi się powstrzymać od dobrotliwie kąśliwych komentarzy.
Kiyoko nigdy nie zapytała, czy ich małżeństwo wynikło właśnie z zapatrzenia w zamorskie fikcje miłości romantycznej. Czy też dopiero po zaaranżowaniu go przez rodziny, dopiero pod wpływem doktora pani Aka uwierzyła w love. Może już w Akademii Atomi nauczyła się marzyć i śnić po europejsku. Może spotkali się sami, mężczyzna i kobieta, zupełnym przypadkiem, na ulicy, na salonach, na tańcach, wcale nie przez rodziny czy swatki. Może.
„Z panem Aigo”.
Kiyoko się budzi. Rozmawiali o małżeństwie matki Kiyoko.
„Z panem Aigo?” „Minął już przyzwoity czas od śmierci jego żony”.
Kiyoko się budzi. Unosi wzrok na panią Aka.
Jesienny wieczór po ciepłym deszczu. Dłonie kobiet na czarkach herbaty.
Pozwalają milczeniu spokojnie skapywać między zdaniami. Z twarzami zwróconymi lekko w bok. Z uśmiechami – w głąb.
„Nie dlatego zamieszkałaś w Dolinie za Chmurami? Gdy pan Aigo wziął ją na utrzymankę. Wiedziałaś. Opłacał służącą, wynajął od pana Żaby dom nad wodospadem. W wiosce wiedzieli. Nie dlatego nie wracałaś do Ōkamu? Kiyoko, Kiyoko”.
Kiyoko się obudziła. Patrzy na doktora Aka. Doktor Aka przewrócił stronicę gazety. Doktor myśli o pieniądzach, o karierze, o władzy – żółte od tytoniu palce pocierają krawędź papieru.
Lata temu – ta sama to weranda? inny to dom? Kiyoko widzi