„Nie zaprosili cię?” „Nie wiem, czy bym poszła”.
Słodka hojicha nie gasi pragnienia. Herbata do picia, herbata do zamyślenia.
Zamiast udać się wykutą w górze ścieżką z powrotem do Trzech Dolin, Kiyoko schodzi do Ōkamu.
Jest jeszcze widno. Dziwi się, że dzieci z pól północnych jej nie rozpoznały. Czy to przez ciemnogranatowe kimono Nieba ze Słońcem-Chryzantemą? Chiński warkocz schodkowy? Słomiany ajirogasa?
W domu wuja Masa nie zastaje nikogo. Na nowym kotatsu grzeje się garnek zupy. Młode koty przypatrują się Kiyoko z dziecinnym zdumieniem.
Na schodach domu braci Ryuko jednoręki starzec czyści drewniane chodaki. „Sakurako?” W odpowiedzi uśmiecha się do Kiyoko uśmiechem szczęśliwego idioty. „O, Sakurako w Hakodate, jeszcze do pierwszych śniegów, w Hakodate jest Sakurako”.
Kiyoko rozważa, czy udać się do posiadłości pana Aigo. A może wprost nad wodospad.
Ktoś w świniarni gra na trzcinowym flecie dworską balladę.
Na mostku północnym Kiyoko mija się z drobnym chudzielcem w garniturze urzędnika niskiej rangi. Minąwszy się, oboje spoglądają przez lewe ramię. Kiyoko. Hibiki.
„Nie”. „Poznałem”. „Cię”. Jeden oddech.
Siedzą nad rzeką, gdy tężeje zmierzch.
„Na drugim roku w Szkole Administracji i Postępu”. „Siedem? Osiem? Osiem lat dla gaikokujina w Dolinie”. „Kiedyś próbowaliśmy cię śledzić”. „Och”. „Poszliśmy za tobą przez Pijany Księżyc. Dokąd chodzi Kiyoko, co robi Kiyoko, gdzie sypia Kiyoko”. „Ach! Tajemnice!” „Tajemnice. Złapali nas żołnierze w lesie. Takumi się szarpał. Oberwane ucho, złamany nos”. „Oj”.
Nie ma Księżyca w falach cichej rzeczki. Drobne dłonie Hibiki mną czapkę kadeta. Kiyoko ułożyła sobie na kolanach okrągły kapelusz.
„A ty zawsze szczęśliwa”. „Jesteśmy ułaskawieni, Hibiki”. „Prawie jak sieroty. Sieroty cesarza”. „To nie był zły świat. Pamiętasz, jak łowiliśmy gwiazdy na wędki z makaronu soba?”
Ryba, plusk, cisza.
„Zobacz”.
Nie ma Księżyca.
„Ale wracasz tu”. „Dostajemy wolne. Dokąd mam wracać?”
Kiyoko powstrzymuje się od spojrzenia w kierunku nagłego pijackiego okrzyku; mógł to wujek Masayoshi krzyczeć. Dokąd mam wracać. Nie poznały jej dzieci, nie poznały jej koty. Ōkamu ani nie jest jej wioską rodzinną, ani miejscem, do którego może powracać. Wyprowadziła się, nie wyprowadziwszy się. Dorosła, nie dorastając. Żyje, jakby nadal płynęła w chmurach.
„Chodź, pokażę ci”. „Co?” „Tajemnice”.
Hibiki musi jeszcze zajść do siebie, zostawić bagaż podróżny. Wyprawiają się, gdy zasnął świat i zasnęli ludzie.
Świeża wilgoć na kamiennych stopniach wymusza ceremonialną ostrożność kroku, Kiyoko także zwalnia. Mogłaby nazwać poszczególne drzewa w lesie imionami członków rodziny, jak Masa swoje blizny na twarzy. Ile razy chodziła tędy samotnie. Ile razy w nocy.
Wychodzą na ostatnią przełęcz w Godzinie Tygrysa, co o tej porze roku oznacza prawie szóstą po północy. Nie ma unkai. I Kiyoko widzi, w jednym spojrzeniu z Hibiki:
Bambusowe kielichy rusztowań Stoczni, na kilkanaście jardów wysokie, na kilkadziesiąt rozłożyste, w których kołyszą się zielone skorupy okrętów tetsu tamasi. Trzy okręty już zwiatrowane, wiszące wyżej na kotwicach latawcowych. Spod ich chropowatych pancerzy wyrastają kartaczownice Gatlinga, kandelabry wyrzutni bombowych pruskiego patentu, szypuły lornet celujących. Kolor Cesarskiej Marynarki Nieba to głęboki błękit, i taka farba kryje naturalny jadeitowy odcień tetsu tamasi. Godło Cesarskiej Marynarki Nieba to złota chryzantema w okręgu Słońca, i taki znak pieczętuje brzuchy, boki, bandery okrętów, chorągwie Dolin, dachy budynków stoczni, ściany koszar. Przed koszarami rozpoczyna się poranna musztra, szeregi półnagich marynarzy Nieba wykonują hipnotycznie rytmiczną gimnastykę. Z podziemnych hut i kuźni wyciekają w świt strugi opiłków i żelaznego dymu. Ze składu za stygnącą lokomotywą pajęcze ramiona dźwigów przeładunkowych unoszą silniki spalinowe systemu Diesla i opatulone białymi płótnami rotory aeroplanowe. Ostrze Uchybnego Miecza w zenicie przecina poziome promienie Słońca.
„Nie pozwolą mi”. Albowiem wspina się już ku nim wartownik z karabinem na ramieniu.
Kiyoko zdejmuje kapelusz. „Jesteśmy ułaskawieni, Hibiki”.
Wartownik ją rozpoznaje. Ukłon – ukłon.
Schodzą w Doliny, kobieta i mężczyzna. Spotkali się przypadkiem.
W dwudziestym siódmym roku Meiji Nihon zdobył i stracił twierdzę Lüshun; barbarzyńcy podeptali dumę zwycięzców. Wojna trwała piętnaście miesięcy; Nihon zajął Koreę i terytorium Chin aż po Shenyang; po czym trzy potęgi Zachodu wystosowały ultimatum.
„Tak jest. Dopóki ich floty szantażują nas groźbą inwazji, co najmniej groźbą blokady – musimy giąć karki przed Moskwą, Paryżem i Berlinem”. Minister Kuroda dolewał gaikokujinowi wina, spoglądając na wielką zieloną modliszkę drgającą spazmatycznie ponad Doliną między masztami chorągwi: nagi szkielet haku tetsu tamasi, pierwszego wtedy okrętu z linii Kamakiri, stabilizowany na wietrze papierowymi skrzydłami i latawcami.
Cień Kiyoko rozciąga się na ścianie werandy Bramy Mgieł za plecami mężczyzn, niczym wietrzna kami płynąca przez papierowy parawan byōbu. Ona nie drgnie, nie wypowie słowa – ale wszystko dzieje się i mówi na jej tle.
Ramię ministra, pięść zaciśnięta na karafce. „Tak jest! Giąć karki! Podeptali nas! Podeptali!”
Korea, Chiny, Rosja, kamienie domina. Wielki Książę Korei sprzyjał bardzo ideom modernizacyjnym i prawie we wszystkim podążał za radami sąsiadów z Nihonu. Jako że Nihon pierwszy przebył ową drogę od dumy rycerskiej przeszłości do dumy przemysłowej przyszłości. Wielki Książę Korei nie jest jednak cesarzem bogiem. Jego władza nie jest bezwarunkowa. To znaczy: musi on o władzę zabiegać. Musi o władzę walczyć. Pozostaje regentem, tylko dopóki jego syn nie osiągnie dorosłości. Czas ucieka. Trzeba uprzedzać zamiary rywali. Truje pierworodnego królowej Min. Nasyła skrytobójców na członków jej klanu i na opozycję. Specjalnością Wielkiego Księcia Korei są wszakże podkładane z niemałą przemyślnością i zuchwałością bomby. Wysadza w powietrze brata królowej; w rozpętanym pożarze giną także jej matka i siostrzeniec. Podkłada bombę w sypialni samej królowej. Cały pałac obrócony w gruzy – zrządzeniem bogów królowa nocowała gdzie indziej. W desperacji klan Min szuka ochrony w aliansie z Chinami. A Wielki Książę nie jest bynajmniej jedynym reformatorem wśród elit Korei. Gaehwadang, Partia Oświecenia, w przymierzu z Nihonem od dawna planuje przewrót; w niej prym wiedzie klan Kimów, równie potężny. Kim Ok-Kyun przewodzi tam energicznej klice arystokratów modernizatorów. W szesnastym roku Meiji, zapewniwszy sobie wsparcie garnizonu nihońskiego, podpalają oni budynek poczty, po czym biorą szturmem odbywający się obok bankiet dostojników ancien régime’u. Gdzie dokonują dekapitacji sześciu ministrów, nie licząc pomniejszych masakr politycznych. Jest to poważny błąd taktyczny. Tak się składa, że w tym czasie w Seulu i okolicach Chiny trzymają siedem razy więcej wojsk niż Nihon. Toteż Chiny interweniują zupełnie otwarcie. Skuwając z sobą klan Min łańcuchami prawie wasalnymi. Kim i współspiskowcy uciekają do Nihonu. Klan Min i król imają się wszelkich możliwych sposobów, by doprowadzić do pochwycenia i deportacji Kima. Wreszcie znajduje doń drogę Hong Chong-u, kształcony w Paryżu tłumacz koreańskiej klasyki, człowiek wielkiej wrażliwości i serdeczności. Zaprzyjaźniwszy się z Kimem w Tōkyō, nakłania go do podróży