– Pysznie! – zawołał przygarbiony hrabia. – Czy jednak nie można by dowiedzieć się szczegółów bliższych?
– O tych mogę mówić tylko z moimi wspólnikami – odpowiedział Wokulski.
– Jestem – rzekł zgarbiony hrabia i podał mu rękę.
– Tek – dodał pseudo–Anglik wyciągnąwszy do Wokulskiego dwa palce.
– Moi panowie! – odezwał się wygolony mężczyzna z grupy szlachty nienawidzącej magnatów. – Mówicie tu o handlu perkalami, który nas nic nie obchodzi… Ale panowie!… – ciągnął dalej płaczliwym głosem – my mamy za to zboże w spichlerzach, my mamy okowitę w składach, na której wyzyskują nas pośrednicy w sposób – że nie powiem – niegodny…
Obejrzał się po gabinecie. Grupa szlachty gardzącej magnatami dała mu brawo.
Promieniejąca dyskretną radością twarz księcia zajaśniała w tej chwili blaskiem prawdziwego natchnienia.
– Ależ, panowie! – zawołał – dziś mówimy o handlu tkaninami, lecz jutro i pojutrze któż zabroni nam naradzić się nad innymi kwestiami?… Proponuję więc…
– Jak Boga kocham, cudnie mówi ten kochany książę – zawołał marszałek.
– Słuchamy… słuchamy!… – poparł go adwokat, silnie okazując, że stara się pohamować zapał dla księcia.
– A więc, panowie – ciągnął wzruszony książę – proponuję jeszcze następujące sesje: jedną w sprawie handlu zbożem, drugą w sprawie handlu okowitą…
– A kredyt dla rolników?… – spytał ktoś z nieprzejednanej szlachty.
– Trzecią w sprawie kredytu dla rolników – mówił książę. – Czwartą…
Tu zaciął się.
– Czwartą i piątą – pochwycił adwokat – poświęcimy rozważaniu ogólnej ekonomicznej sytuacji…
– Naszego nieszczęśliwego kraju – dokończył książę prawie ze łzami w oczach.
– Panowie!… – wrzasnął adwokat obcierając nos z akcentem rozrzewnienia. – Uczcijmy naszego gospodarza, znakomitego obywatela, najzacniejszego z ludzi…
– Dziesięć tysięcy rubli, jak Bo… – zawołał marszałek.
– Przez powstanie! – szybko dokończył adwokat.
– Brawo!… niech żyje książę!… – zawołano przy akompaniamencie łoskotu nóg i krzeseł.
Grupa szlachty gardzącej arystokracją krzyczała najgłośniej. Książę zaczął ściskać swoich gości nie panując już nad wzruszeniem; pomagał mu adwokat, wszystkich całował, a sam bez ceremonii płakał. Kilka osób skupiło się przy Wokulskim.
– Przystępuję na początek z pięćdziesięcioma tysiącami rubli – mówił zgarbiony hrabia. – Na rok przyszły zaś… zobaczymy…
– Trzydzieści, panie… trzydzieści tysięcy rubli, panie… Bardzo, panie… bardzo! – dodał baron z fizjognomią Mefistofelesa.
– I ja trzydzieści tysięcy… tek!… – dorzucił hrabia–Anglik kiwając głową.
– A ja dam dwa… trzy razy tyle, co… kochany książę. Jak Boga kocham!… – rzekł marszałek.
Paru oponentów z grupy kupieckiej również zbliżyło się do Wokulskiego. Milczeli, lecz tkliwe ich spojrzenia stokroć więcej miały wymowy aniżeli najczulsze słowa.
Z kolei zbliżył się do Wokulskiego człowiek młody, mizerny, z rzadkim zarostem na twarzy, ale z niewątpliwymi śladami przedwczesnego zniszczenia w całej postaci. Wokulski spotykał go na rozmaitych widowiskach, wreszcie i na ulicy, jeżdżącego najszybszymi dorożkami.
– Jestem Maruszewicz – rzekł zniszczony młody człowiek z miłym uśmiechem. – Wybaczy pan, że prezentuję się tak obcesowo i w dodatku przy pierwszej znajomości będę miał prośbę…
– Słucham pana.
Młodzieniec wziął Wokulskiego pod ramię i zaprowadziwszy go do okna mówił:
– Kładę od razu karty na stół; z takimi ludźmi jak pan nie można inaczej. Jestem niemajętny, mam dobre instynkta i chciałbym znaleźć zajęcie. Pan tworzy spółkę, czy nie mógłbym pracować pod pańskim kierunkiem?…
Wokulski przypatrywał mu się z uwagą. Propozycja, którą słyszał, jakoś nie pasowała do wyniszczonej figury i niepewnych spojrzeń młodzieńca. Wokulski uczuł niesmak, mimo to spytał:
– Cóż pan umie? jaki pański fach?
– Fachu, uważa pan, jeszcze nie wybrałem, ale mam wielkie zdolności i mogę podjąć się każdego zajęcia.
– A na jaką pan liczy pensję?
– Tysiąc… dwa tysiące rubli… – odparł zakłopotany młodzieniec.
Wokulski mimo woli potrząsnął głową.
– Wątpię – odparł – czy będziemy mieli posady odpowiadające pańskim wymaganiom. Niech pan jednak wstąpi kiedy do mnie…
Na środku gabinetu przygarbiony hrabia zabrał głos.
– A zatem – mówił – szanowni panowie, w zasadzie przystępujemy do spółki proponowanej przez pana Wokulskiego. Interes wydaje się bardzo dobrym, a obecnie chodzi tylko o bliższe szczegóły i spisanie aktu. Zapraszam więc panów, chcących zostać uczestnikami, do mnie na jutro, o dziewiątej wieczór…
– Będę u ciebie, kochany hrabio, jak Boga kocham – odezwał się otyły marszałek – i może jeszcze przyprowadzę ci z paru Litwinów369; no, ale powiedz, dlaczegóż to my mamy zawiązywać spółki kupieckie?… Niechby już sami kupcy…
– Choćby dlatego – odparł hrabia gorąco – ażeby nie mówiono, że nic nie robimy, tylko obcinamy kupony370…
Książę poprosił o głos.
– Zresztą – rzekł – mamy na widoku jeszcze dwie spółki: do handlu zbożem i – okowitą. Kto nie zechce należeć do jednej, może należeć do drugiej… Nadto zaprosimy szanownego pana Wokulskiego, ażeby w innych naszych naradach chciał przyjąć udział…
– Tek!… – wtrącił hrabia–Anglik.
– I z właściwym mu talentem raczył oświetlać kwestie – dokończył adwokat.
– Wątpię, czy przydam się panom na co – odparł Wokulski. – Miałem wprawdzie do czynienia ze zbożem i okowitą, ale w wyjątkowych warunkach. Chodziło o duże ilości i pośpiech, nie o ceny… Nie znam zresztą tutejszego handlu zbożem…
– Będą specjaliści, szanowny panie Wokulski – przerwał mu adwokat. – Oni nam dostarczą szczegółów, które pan raczysz tylko uporządkować i rozjaśnić z właściwą mu genialnością…
– Prosimy…