Lalka. Болеслав Прус. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Болеслав Прус
Издательство: Public Domain
Серия:
Жанр произведения: Зарубежная классика
Год издания: 0
isbn:
Скачать книгу
– ciągnął książę – chodzi nie o handel zbożem, ale…

      – Okowitą – pośpieszył ten sam głos.

      – Ależ nie!… O handel, a raczej o ułatwienie handlu między Rosją i zagranicą towarami, no… towarami… Miasto zaś nasze, pożądane jest, ażeby się stało centrum takowego…

      – A jakież to towary? – spytał przygarbiony hrabia.

      – Stronę fachową kwestii raczy objaśnić nam łaskawie pan Wokulski, człowiek… człowiek fachowy – zakończył książę. – Pamiętajmy jednak, panowie, o obowiązkach, jakie na nas wkłada troska o interesa publiczne i ten nieszczęśliwy kraj…

      – Jak Boga kocham, zaraz daję dziesięć tysięcy rubli!… – wrzasnął marszałek.

      – Na co? – spytał hrabia udający autentycznego Anglika.

      – Wszystko jedno!… – odparł wielkim głosem marszałek. – Powiedziałem: rzucę w Warszawie pięćdziesiąt tysięcy rubli, więc niech dziesięć pójdzie na cele dobroczynne, bo kochany nasz książę mówi cudownie!… Z rozumu i z serca, jak Boga kocham…

      – Przepraszam – odezwał się Wokulski – ale nie chodzi tu o spółkę dobroczynną, tylko o spółkę zapewniającą zyski.

      – Otóż to!… – wtrącił hrabia zgarbiony.

      – Tek!… – potwierdził hrabia–Anglik.

      – Co mnie za zysk z dziesięciu tysięcy? – zaoponował marszałek. – Z torbami bym poszedł pod Ostrą Bramę363 przy takich zyskach.

      Zgarbiony hrabia wybuchnął:

      – Proszę o głos w kwestii: czy należy lekceważyć małe zyski!… To nas gubi!… to, panowie – wołał pukając paznokciem w poręcz fotelu.

      – Hrabio – przerwał słodko książę – pan Wokulski ma głos.

      – Tek!… – poparł go hrabia–Anglik czesząc bujne faworyty.

      – Prosimy więc szanownego pana Wokulskiego – odezwał się nowy głos – ażeby ten publiczny interes, który nas zgromadził tu, do gościnnych salonów księcia, raczył nam przedstawić z właściwą mu jasnością i zwięzłością.

      Wokulski spojrzał na osobę przyznającą mu jasność i zwięzłość. Był to znakomity adwokat, przyjaciel i prawa ręka księcia; lubił mówić kwieciście, wybijając takt ręką i przysłuchując się własnym frazesom, które zawsze znajdował wybornymi364.

      – Tylko żebyśmy zrozumieli wszyscy – mruknął ktoś w kącie zajętym przez szlachtę, która nienawidziła magnatów.

      – Wiadomo panom – zaczął Wokulski – że Warszawa jest handlową stacją między Europą zachodnią i wschodnią. Tu zbiera się i przechodzi przez nasze ręce część towarów francuskich i niemieckich przeznaczonych dla Rosji, z czego moglibyśmy mieć pewne zyski, gdyby nasz handel…

      – Nie znajdował się w ręku Żydów – wtrącił półgłosem ktoś od stołu, gdzie siedzieli kupcy i przemysłowcy.

      – Nie – odparł Wokulski. – Zyski istniałyby wówczas, gdyby nasz handel był prowadzony porządnie.

      – Z Żydami nie może być porządny…

      – Dziś jednak – przerwał adwokat księcia – szanowny pan Wokulski daje nam możność podstawienia kapitałów chrześcijańskich w miejsce kapitału starozakonnych…

      – Pan Wokulski sam wprowadza Żydów do handlu – bryznął oponent ze stanu kupieckiego.

      Zrobiło się cicho.

      – Ze sposobu prowadzenia moich interesów nie zdaję sprawy przed nikim – ciągnął dalej Wokulski. – Wskazuję panom drogę uporządkowania handlu Warszawy z zagranicą, co stanowi pierwszą połowę mego projektu i jedno źródło zysku dla krajowych kapitałów. Drugim źródłem jest handel z Rosją365. Znajdują się tam towary poszukiwane u nas i tanie. Spółka, która zajęłaby się nimi, mogłaby mieć piętnaście do dwudziestu procentów rocznie od wyłożonego kapitału. Na pierwszym miejscu stawiam tkaniny…

      – To jest podkopywanie naszego przemysłu – odezwał się oponent z grupy kupieckiej.

      – Mnie nie obchodzą fabrykanci, tylko konsumenci… – odpowiedział Wokulski.

      Kupcy i przemysłowcy poczęli szeptać między sobą w sposób mało życzliwy dla Wokulskiego.

      – Otóż i dotarliśmy do interesu publicznego!… – zawołał wzruszonym głosem książę. – Kwestia zarysowuje się tak: czy projekta szanownego pana Wokulskiego są objawem pomyślnym dla kraju?… Panie mecenasie366… – zwrócił się książę do adwokata, czując potrzebę wyręczenia się nim w kłopotliwej nieco sytuacji.

      – Szanowny pan Wokulski – zabrał głos adwokat – z właściwą mu gruntownością raczy nas objaśnić: czy sprowadzanie owych tkanin aż z tak daleka nie przyniesie uszczerbku naszym fabrykom?

      – Przede wszystkim – rzekł Wokulski – owe nasze fabryki nie są naszymi, lecz niemieckimi…

      – Oho!… – zawołał oponent z grupy kupców.

      – Jestem gotów – mówił Wokulski – natychmiast wyliczyć fabryki, w których cała administracja i wszyscy lepiej płatni robotnicy są Niemcami, których kapitał jest niemiecki, a rada zarządzająca rezyduje w Niemczech; gdzie nareszcie robotnik nasz nie ma możności ukształcić się wyżej w swoim fachu, ale jest parobkiem źle płatnym, źle traktowanym i na dobitkę germanizowanym…

      – To jest ważne!… – wtrącił hrabia zgarbiony.

      – Tek… – szepnął Anglik.

      – Jak Boga kocham, doświadczam emocji słuchając!… – zawołał marszałek. – Nigdym nie myślał, że tak można zabawić się przy podobnej rozmowie… Zaraz wrócę…

      I opuścił gabinet, aż uginała się pod jego stopami podłoga.

      – Czy mam wyliczać nazwiska? – spytał Wokulski.

      Grupa kupców i przemysłowców złożyła w tej chwili dowód rzadkiej powściągliwości nie domagając się nazwisk. Adwokat szybko podniósł się z fotelu i zatrzepotawszy rękoma zawołał:

      – Sądzę, że nad kwestią miejscowych fabryk możemy przejść do porządku. Teraz szanowny pan Wokulski raczy nam, z właściwą mu jędrnością, objaśnić: jakie pozytywne korzyści z jego projektu odniesie…

      – Nasz nieszczęśliwy kraj – zakończył książę.

      – Proszę panów – mówił Wokulski – gdyby łokieć mego perkalu kosztował tylko o dwa grosze taniej niż dziś, wówczas na każdym milionie kupionych tu łokci ogół oszczędziłby dziesięć tysięcy rubli…

      – Cóż to znaczy dziesięć tysięcy rubli?… – spytał marszałek, który już powrócił do gabinetu, ale jeszcze nie wpadł w tok rozpraw.

      – To wiele znaczy… bardzo wiele! – zawołał hrabia zgarbiony. – Raz nauczmy się szanować zyski groszowe…

      – Tek… Pens367 jest ojcem gwinei368… – dodał hrabia ucharakteryzowany na Anglika.

      – Dziesięć


<p>363</p>

Ostra Brama – zabytkowa brama obronna w Wilnie z obrazem Matki Boskiej. [przypis redakcyjny]

<p>364</p>

znajdował wybornymi – uważał za wyborne. [przypis edytorski]

<p>365</p>

handel z Rosją – towary włókiennicze produkowane w Królestwie przeznaczone były przeważnie na eksport do Rosji, jako zbyt drogie dla szerokich rzesz konsumentów polskich. Dla zaspokojenia ich potrzeb rzeczywiście importowano z Rosji tanie tkaniny. [przypis redakcyjny]

<p>366</p>

mecenas – w Królestwie Kongresowym do r. 1867 tytuł obrońcy przy najwyższej instancji sądowej, później w ogóle tytuł towarzyski adwokata. [przypis redakcyjny]

<p>367</p>

pens – drobna moneta brytyjska, 1/2 szylinga. [przypis redakcyjny]

<p>368</p>

gwinea – dawna angielska moneta złota, później tylko jednostka rachunkowa – 21 szylingów. [przypis redakcyjny]