Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac. Gallet Louis. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Gallet Louis
Издательство: Public Domain
Серия:
Жанр произведения: Повести
Год издания: 0
isbn:
Скачать книгу
o tym z taką pewnością… Można by sądzić, że znasz ów testament.

      – Znam go.

      Roland przygryzł usta.

      – Gdzież mój ojciec złożył go? – spytał głosem drżącym.

      – W moje ręce!

      Hrabia lekko krzyknął.

      – Panie hrabio – odezwała się Gilberta, rozdrażniona zachowaniem się narzeczonego – miałżebyś27 co przeciw wyborowi, który uczynił twój ojciec?

      – Boże zachowaj! Ojciec kochał Sawiniusza; wiedział, że to chłopiec pod każdym względem dzielny i na którym można polegać. Co do mnie, jedno tylko mam teraz życzenie, aby mój brat powrócił. Nawet przepoławiając dla niego majątek, będę jeszcze dość bogaty, aby zapewnić pani szczęście, którego masz prawo oczekiwać.

      – Pięknieś powiedział, Rolandzie – rzekł Cyrano, podnosząc się do odejścia.

      Hrabia zatrzymał przyjaciela i biorąc go na stronę szepnął:

      – Jedno słowo, mój drogi…

      – Słucham.

      – Gdzie jest testament?

      – Dlaczego?

      – Pytam przez prostą ciekawość. A przy tym: czy nie można by teraz dopełnić otwarcia tego dokumentu?

      – Strzeż się, Rolandzie. Podajesz w wątpliwość moją przysięgę.

      – Nie myślę o tym bynajmniej.

      – W testamencie prócz spraw pieniężnych znajduje się jeszcze co innego.

      – Cóż się znajduje?

      – Jedno straszne wyznanie!

      – Straszne? Dla kogo straszne?

      – Dla ciebie.

      – Dla mnie?

      – Tak. Nie pytaj więcej i dbając o własną spokojność28, pozostaw w spokoju testament.

      – Ależ nareszcie – napierał hrabia, silnie podrażniony, a zarazem i zatrwożony wyznaniami, poza którymi domyślał się pogróżki – gdybyś… gdybyś żyć przestał, co by się stało z testamentem?

      – Nie kłopocz się o to. Wypadek ten przewidziałem.

      Roland przypatrywał mu się w milczeniu, wzrokiem niepewnym.

      – Kochany hrabio – zakończył Cyrano, wyciągając doń rękę – wszystko, coś usłyszał ode mnie, nie bez celu było powiedziane. W życiu twym spełnić ma się wkrótce akt ważny, uroczysty; zawczasu zatem, jeszcze przed zaznajomieniem cię z odnośnymi faktami, chciałem wiedzieć: czego mogę się spodziewać, a czego obawiać się po twym sercu? Ciekawość moja już zaspokojona.

      – Co masz mi jeszcze do powiedzenia?

      – Dowiesz się o tym jutro.

      – Jutro?

      – W moim mieszkaniu. Czy mogę liczyć na twoje odwiedziny?

      – Najzupełniej. O dziesiątej zapukam do twoich drzwi.

      X

      W pokoju Cyrana, przy otwartym oknie, którym wpływało świeże tchnienie poranku razem z jasnym, miłym światłem, siedział przy stole Sulpicjusz Castillan i pisał.

      Siląc się na najpiękniejszą kaligrafię, kopiował scenę z Agrypiny, która sprowadziła tyle gromów na głowę autora.

      Jespan Castillan nie był w humorze, gdyż śpiewał. Taka już była natura tego dzielnego chłopca. Gdy radość napełniała mu serce, nasycał się nią w spokoju, gdy przeciwnie, dolegało mu coś – z ust jego nie schodziły piosenki i żarciki.

      Czy chciał w ten sposób ogłuszać się, czy też był to rodzaj okazywanego losowi lekceważenia – wątpliwość dotąd nierozwiązana! Cokolwiek bądź, nie wydawał się on nigdy tak smutnym, jak wówczas, gdy był szczęśliwy, i tak wesołym, jak wówczas, gdy mocno go coś trapiło.

      Owego ranka czy to, że pióro jego źle pisało, czy też, że sen przykry dręczył go w nocy, Castillan miał minę wielce uradowaną i po raz dziesiąty powtarzał jeden z trioletów, które spłodził mózg mistrza:

      Już nie ujrzymy wśród stolicy

      Piór zawiesistych, dziarskich wąsów.

      Które nosili zapaśnicy —

      Już nie ujrzymy wśród stolicy!

      Kres będzie szaleństw, bójek, pląsów.

      Odetchną wolniej zazdrośnicy;

      Piór zawiesistych, dziarskich wąsów

      Już nie ujrzymy wśród stolicy!

      Skończywszy tę strofę, zabierał się do powtórzenia jej po raz jedenasty, gdy do pokoju weszła gospodyni – osoba starsza, okrągła, świeża, z ruchami najzupełniej męskimi. Na imię jej było Zuzanna, pochodziła zaś z prowincji Perigord i dobiegała czterdziestki. Cyrano, obfitując kiedyś w mamonę, pozwolił sobie na ten największy ze zbytków kawalerskiego życia i przyjął ją za gospodynię. Przywiązała się ona do swego pana i chociaż poeta zaraz w drugim miesiącu zapomniał wypłacić jej zasług, nie myślała o porzuceniu go.

      Zuzanna była poniekąd panią w domu Cyrana, gdzie swobodne i rezolutne jej zachowanie się nie dziwiło nikogo.

      Stanęła przed Castillanem i ująwszy się pod boki, uczęstowała go z miejsca takim komplementem:

      – Patrzcie no na tego ladaco: nic nie robi, tylko śpiewa. Powiedz mi, kochanku, czy to za śpiewanie pan mój ci płaci?

      – Śpiewam, moja Zuzanno, bo mi nudno.

      – Delikacik! Nudno mu! A czemuż to nudno?

      – Dzień tak piękny, chciałbym wyjść, a tymczasem pan de Bergerac nie przybywa, aby mnie zwolnić od roboty.

      – A prawda; gdzież to się nasz pan podziewa?

      – Już od dwóch dni nie pojedynkował się z nikim, więc pan de Nagis przybył dziś przed świtem prosić go na sekundanta.

      – Otóż to! I znów wróci do domu z twarzą plajzerowaną! Nieszczęście z tym człowiekiem i tyle!

      – Cóż chcesz, Zuzanno, to jego życie! Jeżeli przynajmniej trzy lub cztery razy w tygodniu nie uczęstuje kogoś pchnięciem szpady, dostaje melancholii i mówi, że się coś w świecie popsuło.

      Wbrew przewidywaniom Zuzanny Cyrano wrócił zdrów i cały. Była dziewiąta; Roland de Lembrat lada chwila miał nadejść.

      Na widok wchodzącego pana Zuzanna wymknęła się z pokoju. Cyrano usiadł obok Sulpicjusza.

      – Skończyłeś? – zapytał pisarza, który na myśl, że za chwilę będzie wolny i pójdzie używać pięknego dnia, od razu sposępniał.

      – Skończyłem.

      – To dobrze. Możesz sobie teraz iść na przechadzkę i nie wracać aż do wieczora. Nie będziesz mi potrzebny. Ale prawda! Zaczekaj no jeszcze trochę; muszę ci podyktować list.

      – Do kogo?

      – Do tego zdechlaka Montfleury'ego.

      – Aktora z Pałacu Burgundzkiego?

      – Tak jest.

      – Cóż on nowego zbroił?

      – Siadło mu coś na nos i uparł się grać w moich sztukach. Co więcej, namawia kolegów swych, aby czynili toż samo.

      Sulpicjusz


<p>27</p>

miałżebyś – konstrukcja z partykułą -że; znaczenie: czy miałbyś. [przypis edytorski]

<p>28</p>

spokojność – dziś: spokój. [przypis edytorski]