Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac. Gallet Louis. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Gallet Louis
Издательство: Public Domain
Серия:
Жанр произведения: Повести
Год издания: 0
isbn:
Скачать книгу
mówi się głośno o takich rzeczach.

      – Niech i tak będzie! Data porwania?

      – 25 października 1633 roku.

      – Miejsce.

      – Wioska Garrigue, w pobliżu Fougerolles.

      – Czy w księdze znajdują się jeszcze inne szczegóły?

      – Tak, odnoszące się do śmierci Samy'ego, dziecka, które przybyło równocześnie do nas z Manuelem.

      – Gdzie jest ta książka?

      – Tam!

      Ben Joel wyciągnął rękę, pokazując w rogu komnaty skrzynię dębową z ciężkim, żelaznym okuciem.

      – Daj mi ją – rozkazał Cyrano.

      W tej chwili Cygan, zrzucając od razu maskę pokory i uniżoności, wyprostował się zuchwale, jak człowiek pewny swej siły i głosem spokojnym, ale stanowczym, odrzekł:

      – Po co, jasny panie?

      – Po to, naturalnie, aby przy jej pomocy stwierdzić pochodzenie i tożsamość Manuela.

      Ben Joel i Cyrano skrzyżowali spojrzenia, przy czym szlachcic musiał w oczach Cygana wyczytać coś niepożądanego, gdyż ściągnął brwi i poruszył się niecierpliwie.

      – Dla stwierdzenia tożsamości Manuela – podjął Ben Joel tym samym, powolnym a silnym, głosem – wystarczy tymczasem moje świadectwo.

      – Cóż to, śmiesz być nieposłusznym? – wyrzekł groźnie Cyrano, kręcąc koniec wąsa w drżących z niecierpliwości palcach i dziwiąc się własnej tak długiej pobłażliwości.

      Ale zimna krew Ben Joela wzmagała się w miarę rosnącego gniewu Cyrana. Człowiek ten w jednej chwili obmyślił plan postępowania, który miał zaspokoić równocześnie jego zemstę i chciwość.

      Chłosta otrzymana na drodze do Fougerolles paliła dotąd jeszcze jego plecy, uśmiechał się więc w głębi duszy do swych myśli, które oddawały mu w zależność człowieka tak bardzo znienawidzonego.

      – Jeżeli zajdzie potrzeba okazania księgi sądowi – dorzucił, nie zmieniając tonu – sam mu ją przedstawię. Nie chcę – słowo to wymówił ze szczególnym naciskiem – nie chcę powierzać jej w cudze ręce.

      – A! – wrzasnął Cyrano, podchodząc do niego – tak bardzo zatem szacujesz tę relikwię, mości Joelu?

      – Tak, bardzo ją szacuję.

      – Doprawdy?

      – Najpierw jako relikwię.

      – Następnie?

      – Jako zakład.

      – Pojmuję cię, łotrze! Nie chcesz dostarczyć potrzebnego dowodu inaczej jak za gotówkę.

      – Ten dowód, jasny panie, podnosi cenę mojej osoby. Straciłbym ją, gdybym się go pozbył.

      – Mniejsza o to! Gdy będzie trzeba, sąd potrafi otworzyć ci ręce.

      Na tę pogróżkę Manuel, który nie mieszał się dotąd do sporu, przystąpił do Cygana i rzekł:

      – Cóż to, Ben Joelu, nie masz do mnie zaufania? Zdaje mi się, żem ci nie dał do tego powodu?

      – Nie mam zaufania do losu – odrzekł ostrożnie awanturnik.

      Cyrano ujął Manuela pod ramię i skierował się do wyjścia.

      – Chodź ze mną – rzekł. – Zaprowadzę cię do swego mieszkania, będziemy tam mogli swobodniej rozmawiać, a dzisiejszego jeszcze wieczora, jutro najpóźniej, poznasz brata i odzyskasz należne ci imię i stanowisko. Do rychłego zobaczenia się, Ben Joelu.

      – Do usług pańskich, panie szlachcicu. Bez urazy, Manuelu.

      W chwili, gdy młody wicehrabia de Lembrat i Cyrano opuszczali Dom Cyklopa, po ustach Ben Joela przemknął uśmiech milczący, który jednak zaraz zniknął, ustępując miejsca kurczowemu wąskich warg skrzywieniu.

      Temu drapieżnemu ostrowidzowi, pełnemu nienawiści i krwiożerczych instynktów, ale zarazem niesłychanie ostrożnemu, mignęło w oddaleniu niewyraźne widmo przyszłości…

      Lekkie kroki Zilli w korytarzu wyrwały go z posępnych marzeń.

      – Bywaj, dziewczyno! – wykrzyknął. – Wielka nowina!

      – Co takiego? – spytała Zilla, zrzucając z ramion czarny płaszczyk.

      – To, kochaneczko, że nie wiedząc o tym, hodowaliśmy u siebie przez lat piętnaście wielkiego pana.

      Wróżka pobladła, a jej oczy, wielkie i jak noc głębokie, zabłysły.

      – Wielkiego pana? – powtórzyła, domyślając się prawdy, a jednak pragnąc, ażeby okazała się złudzeniem.

      – Tak, tak, bardzo wielkiego. Rozejrzyj się, kogo tu brakuje?

      – Manuela.

      – Tak. Manuela, a raczej – tu opryszek zgiął się wpół, składając niski pokłon komuś nieobecnemu – jaśnie wielmożnego wicehrabiego Ludwika de Lembrat, pana na Fougerolles.

      – Gdzie dowód?! – krzyknęła groźnie Zilla.

      – Złożyłem go, komu należało.

      – Ty!

      Wykrzyknikowi temu towarzyszyło spojrzenie piorunujące.

      Ben Joel nic sobie nie robił z wykrzyknika i ze spojrzenia.

      – Chcesz wiedzieć, panienko, jak się rzecz odbyła? Posłuchaj.

      W kilku słowach opowiedział Zilli, co zaszło pomiędzy nim a tamtymi dwoma.

      Dziewczyna wysłuchała opowiadania w głębokim, prawie martwym milczeniu. Nie wyrzekła też ani słowa przez resztę dnia, którą spędziła, siedząc nieruchomo na jednym miejscu, z głową ściśniętą rękami, pogrążona w ponurej zadumie.

      Ben Joel, powróciwszy wieczorem do domu znalazł ją w tej samej pozycji, w jakiej zostawił, wychodząc.

      – Śpisz, Zillo? – zapytał.

      Nie podnosząc na chwilę bladego czoła, odrzekła:

      – Nie.

      – Nic nie jadłaś od rana. Chodź na wieczerzę.

      – Dziękuję.

      – Nie głodnaś?

      – Nie.

      – Jak chcesz.

      Ben Joel zabrał się do jedzenia. Po pewnym czasie zapytał:

      – Słuchaj no, Zilla, co tobie?

      – Nic.

      – Nieprawda! Coś ci dolega. Czy to nieobecność Manuela pozbawiła cię apetytu? Więc ty go naprawdę kochasz, skryta dziewczyno?

      – Co ci do tego?

      – Nie wiadomo. Wiesz, że ja tylko twoje szczęście mam na celu.

      Wstała i sztywna, wyprostowana, postąpiła ku bratu.

      – Czemuś pozwolił mu odejść? – spytała głucho, obrzucając go błyskawicami czarnych oczu.

      – Alboż nie jest wolny?

      – Dlaczegóż podsunął mu tę myśl ambitną?

      – Dziecinną jesteś! Ja mu nic nie mówiłem.

      – Czy to prawda, że jest szlachcicem?

      – Trudno o tym wątpić – zaśmiał się szyderczo. – Moje dowody stwierdzają to w zupełności.

      – Niech będą przeklęte!

      – I dlaczegóż