Ponieważ transportowiec HF-14 przeznaczony był do przewozu sprzętu, na część pasażerską składała się tylko kabina pilotów oraz maleńkie zaplecze socjalne w postaci wąskiego korytarzyka, gdzie znajdowały się dwie koje i sanitariat, oddzielony od nich cienkim przepierzeniem. Resztę kadłuba zajmował przedział reaktora fuzyjnego oraz sąsiadujące z nim bezpośrednio komory systemu chłodzenia.
Systemy uzbrojenia, czyli dwa zestawy wielolufowych miotaczy plazmy i cztery zsynchronizowane wyrzutnie kinetyków umieszczone były na zewnątrz, pod dziobem okrętu oraz na bocznych, wielopłaszczyznowych platformach strzelniczych. Chociaż powolny i niezgrabny, transportowiec HF-14 z powodzeniem mógł stawić czoła dowolnemu skuńskiemu myśliwcowi.
W jednej z wnęk Moss natrafił na zapakowany fabrycznie i opatrzony plombami służb bezpieczeństwa Autonomii przenośny system obrony stacjonarnej.
Uradowany znaleziskiem, wywlókł ciężką skrzynkę na środek ładowni i przycisnąwszy kolanami jej krawędzie, oderwał metalowe wieko. Wewnątrz pojemnika, w tłoczonej piankowej formie spoczywał dwulufowy, hybrydowy miotacz plazmowo-kinetyczny, kasetka z amunicją i dwulitrowy zbiornik z wysokoenergetyczną mieszanką gazową. Pod spodem, na dnie skrzynki, znajdował się trójnóg, zasilacz z kompletem ogniw oraz pilot zdalnego sterowania.
Posiłkując się wygrzebaną z banku pamięci kombinezonu instrukcją obsługi, zmontował zestaw, a następnie ustawił go w ten sposób, by lufy broni skierowane były zarówno w stronę tylnej rampy, jak i grodzi oddzielającej ładownię od części pasażerskiej. Z tak zabezpieczonym perymetrem nie musiał się już obawiać, że wróg podejdzie do wejścia na tyle blisko, żeby precyzyjnie ustalić jego lokalizację w mrocznym wnętrzu i załatwić go jedną, dobrze wymierzoną serią.
Po raz kolejny wywołał „Rubież” i zażądał rozmowy z komandorem Luposem. Tym razem na odpowiedź dowódcy przyszło mu zaczekać nieco dłużej. Z każdą upływającą sekundą transportowiec pokonywał kolejne setki kilometrów, szybko powiększając dystans dzielący go zarówno od Sigila, jak i znajdującego się na jego wysokiej orbicie krążownika, holującego pokiereszowaną stację medyczną.
– Cóż tam nowego, poruczniku? – usłyszał po mniej więcej minucie podejrzanie wesoły głos Luposa.
Moss od razu domyślił się, że dowódca zamiast legalnej, dozwolonej przez regulamin i zalecanej przez lekarzy pokładowych dawki stymulantów, do poprawy nastroju użył czegoś bardziej konwencjonalnego, mniej legalnego i zdecydowanie bardziej wyrazistego pod względem walorów smakowych.
– Udało mi się przesłuchać jeńca, panie komandorze – powiedział.
– Zuch chłopak! – pochwalił komandor. Moss gotów był przysiąc, że wśród przeraźliwych trzasków zakłóceń usłyszał równie donośne czknięcie. – Co powiedziała?
– Jest pracownikiem jednej ze spółek na Sigilu. ATM3, nieduża firma, wielobranżowa.
– Po cholerę im Dressler?
– Chcą zdobyć technologię nanowszczepową.
– Niby jak?
– Ona twierdzi, że pułkownik przeszedł pełną terapię. Zamrozili go, żeby uratować próbki zmodyfikowanych tkanek, nim ulegną zniszczeniu w ramach standardowych procedur leczniczych.
– Sprytne dranie, trzeba przyznać – stwierdził Lupos. – Gdzie mają siedzibę?
– Centrala znajduje się na Sigilu, mają też placówki na AEgirze. Dokładna lokalizacja podana jest w oficjalnych rejestrach – odrzekł Moss.
– Zawiadomię nasze służby wewnętrzne. Zrobią im tam solidny kipisz – oznajmił komandor. – Tymczasem proszę spokojnie czekać na kawalerię, wkrótce powinni przechwycić transportowiec.
– Komandorze, ten okręt nie leci do żadnej z ich oficjalnych baz. Ta kobieta twierdzi, że firma posiada tajną placówkę na starym skuńskim wraku, wie pan, tym, który parę lat temu objęliśmy kwarantanną.
– O kurwa! – skwitował Lupos. – Sektor trzeci?
– Zgadza się. Nasz słynny nawiedzony Oumuamua, na którym w tajemniczych okolicznościach zniknęło kilku górników. Wygląda na to, że właśnie odkryliśmy tajemnicę tych skuńskich duchów, komandorze – powiedział Moss. W głębi duszy żałował, że ich rozmowy nie słyszy Katia. Chciałby teraz widzieć jej minę.
– Z tym również zrobię porządek.
W głosie Luposa nie było już słychać ani wesołości, ani charakterystycznego pijackiego zaśpiewu, lecz wyłącznie groźbę.
– Gdy tylko szperacze zakończą akcję z transportowcem, skieruję je w rejon kwarantanny, a potem wystąpię do sztabu Korpusu Planetarnego, żeby podesłali na wrak ludzi ze służb. To może być grubsza sprawa, poruczniku – dodał.
– Też mam takie wrażenie – zgodził się Moss, podchodząc do leżącej pod ścianą Sulu.
Wąż doprowadzający mieszankę oddechową do zbiornika jej kombinezonu drgał lekko, jednak dioda na obudowie zasobnika w dalszym ciągu alarmująco pulsowała czerwienią.
– Komandorze, jeśli chodzi o przechwycenie transportowca, szperacze mogą mieć z tym spory problem. Ta jednostka jest uzbrojona lepiej niż lekka kanonierka. Nie jestem pewien, czy nasze jednostki przetrwają ewentualną konfrontację…
– To HF-14? – upewnił się Lupos.
– Niestety.
– Groźna maszyna. Ma pan jakiś pomysł?
– Ten transportowiec ma zbyt mały zasięg, by osiągnąć punkt docelowy bez międzylądowania. Jest więcej niż pewne, że gdzieś po drodze znajduje się punkt zaopatrzeniowy, jakaś… nie wiem… bezzałogowa instalacja, być może udająca stację pomiarową lub boję astrolokacyjną, a nawet figurująca w oficjalnych rejestrach. Szperacze mogłyby na niej wysadzić grupę desantową. Pod warunkiem, rzecz jasna, że uda nam się zlokalizować taki obiekt.
– O to proszę się nie martwić, poruczniku. Przewodniczący Hutchinson w swej łaskawości udzielił nam dostępu do wszystkich cywilnych sieci stacji nasłuchowych Autonomii, zarówno tych znajdujących się w bezpośrednim sąsiedztwie Sigila, jak i rozmieszczonych na rubieżach sektora. Skunowie napędzili tym górnikom niezłego stracha, oj, napędzili… – roześmiał się Lupos. – Najpierw Oumuamua, a później szarża ultim. Jeżeli te bandziory mają gdzieś metę, namierzymy ją, i to bardzo szybko. Przetrwa pan jakoś do tego czasu?
– Tak. Mam dostęp do źródła energii i w zasadzie nieograniczone zapasy tlenu.
– Jak pan stoi z uzbrojeniem?
– Mieli tutaj zachomikowany jednostanowiskowy moduł obrony stacjonarnej. Hybrydowy.
– No to świetnie. – Lupos znowu poweselał. – Proszę siedzieć na tyłku i mieć oko na Dresslera. Uratowanie pułkownika to w tej chwili priorytet. Jasne?
– Tak jest, panie komandorze! – potwierdził Moss, po czym, nie czekając na sygnał zwrotny z krążownika, zakończył połączenie i już odwracał się w stronę Sulu, bo sprawdzić, czy ocknęła się z omdlenia, gdy w słuchawkach coś raptem kliknęło, a chwilę później zabrzmiał z nich znajomy, melodyjny głos łazika:
– Nie ufaj jej, Stan. Ona nie mówi całej prawdy.
Moss znieruchomiał w pół kroku, z jedną stopą zawieszoną nad posadzką,