Shadow Raptors. Tom 3. Gniazdo. Sławomir Nieściur. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Sławomir Nieściur
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Зарубежная фантастика
Год издания: 0
isbn: 978-83-66375-30-7
Скачать книгу
Jak na tak niewielki okręt, pomieszczenie było dość obszerne, długie na piętnaście kroków, szerokie na dziesięć, miało jakieś trzy metry wysokości. Bez problemu zmieściłby się w nim podstawowy model kanonierki, a nawet załogowy szperacz, gdyby zdemontować mu boczne płetwy z silniczkami manewrowymi.

      Ponieważ transportowiec HF-14 przeznaczony był do przewozu sprzętu, na część pasażerską składała się tylko kabina pilotów oraz maleńkie zaplecze socjalne w postaci wąskiego korytarzyka, gdzie znajdowały się dwie koje i sanitariat, oddzielony od nich cienkim przepierzeniem. Resztę kadłuba zajmował przedział reaktora fuzyjnego oraz sąsiadujące z nim bezpośrednio komory systemu chłodzenia.

      Systemy uzbrojenia, czyli dwa zestawy wielolufowych miotaczy plazmy i cztery zsynchronizowane wyrzutnie kinetyków umieszczone były na zewnątrz, pod dziobem okrętu oraz na bocznych, wielopłaszczyznowych platformach strzelniczych. Chociaż powolny i niezgrabny, transportowiec HF-14 z powodzeniem mógł stawić czoła dowolnemu skuńskiemu myśliwcowi.

      W jednej z wnęk Moss natrafił na zapakowany fabrycznie i opatrzony plombami służb bezpieczeństwa Autonomii przenośny system obrony stacjonarnej.

      Uradowany znaleziskiem, wywlókł ciężką skrzynkę na środek ładowni i przycisnąwszy kolanami jej krawędzie, oderwał metalowe wieko. Wewnątrz pojemnika, w tłoczonej piankowej formie spoczywał dwulufowy, hybrydowy miotacz plazmowo-kinetyczny, kasetka z amunicją i dwulitrowy zbiornik z wysokoenergetyczną mieszanką gazową. Pod spodem, na dnie skrzynki, znajdował się trójnóg, zasilacz z kompletem ogniw oraz pilot zdalnego sterowania.

      Posiłkując się wygrzebaną z banku pamięci kombinezonu instrukcją obsługi, zmontował zestaw, a następnie ustawił go w ten sposób, by lufy broni skierowane były zarówno w stronę tylnej rampy, jak i grodzi oddzielającej ładownię od części pasażerskiej. Z tak zabezpieczonym perymetrem nie musiał się już obawiać, że wróg podejdzie do wejścia na tyle blisko, żeby precyzyjnie ustalić jego lokalizację w mrocznym wnętrzu i załatwić go jedną, dobrze wymierzoną serią.

      Po raz kolejny wywołał „Rubież” i zażądał rozmowy z komandorem Luposem. Tym razem na odpowiedź dowódcy przyszło mu zaczekać nieco dłużej. Z każdą upływającą sekundą transportowiec pokonywał kolejne setki kilometrów, szybko powiększając dystans dzielący go zarówno od Sigila, jak i znajdującego się na jego wysokiej orbicie krążownika, holującego pokiereszowaną stację medyczną.

      – Cóż tam nowego, poruczniku? – usłyszał po mniej więcej minucie podejrzanie wesoły głos Luposa.

      Moss od razu domyślił się, że dowódca zamiast legalnej, dozwolonej przez regulamin i zalecanej przez lekarzy pokładowych dawki stymulantów, do poprawy nastroju użył czegoś bardziej konwencjonalnego, mniej legalnego i zdecydowanie bardziej wyrazistego pod względem walorów smakowych.

      – Udało mi się przesłuchać jeńca, panie komandorze – powiedział.

      – Zuch chłopak! – pochwalił komandor. Moss gotów był przysiąc, że wśród przeraźliwych trzasków zakłóceń usłyszał równie donośne czknięcie. – Co powiedziała?

      – Jest pracownikiem jednej ze spółek na Sigilu. ATM3, nieduża firma, wielobranżowa.

      – Po cholerę im Dressler?

      – Chcą zdobyć technologię nanowszczepową.

      – Niby jak?

      – Ona twierdzi, że pułkownik przeszedł pełną terapię. Zamrozili go, żeby uratować próbki zmodyfikowanych tkanek, nim ulegną zniszczeniu w ramach standardowych procedur leczniczych.

      – Sprytne dranie, trzeba przyznać – stwierdził Lupos. – Gdzie mają siedzibę?

      – Centrala znajduje się na Sigilu, mają też placówki na AEgirze. Dokładna lokalizacja podana jest w oficjalnych rejestrach – odrzekł Moss.

      – Zawiadomię nasze służby wewnętrzne. Zrobią im tam solidny kipisz – oznajmił komandor. – Tymczasem proszę spokojnie czekać na kawalerię, wkrótce powinni przechwycić transportowiec.

      – Komandorze, ten okręt nie leci do żadnej z ich oficjalnych baz. Ta kobieta twierdzi, że firma posiada tajną placówkę na starym skuńskim wraku, wie pan, tym, który parę lat temu objęliśmy kwarantanną.

      – O kurwa! – skwitował Lupos. – Sektor trzeci?

      – Zgadza się. Nasz słynny nawiedzony Oumuamua, na którym w tajemniczych okolicznościach zniknęło kilku górników. Wygląda na to, że właśnie odkryliśmy tajemnicę tych skuńskich duchów, komandorze – powiedział Moss. W głębi duszy żałował, że ich rozmowy nie słyszy Katia. Chciałby teraz widzieć jej minę.

      – Z tym również zrobię porządek.

      W głosie Luposa nie było już słychać ani wesołości, ani charakterystycznego pijackiego zaśpiewu, lecz wyłącznie groźbę.

      – Gdy tylko szperacze zakończą akcję z transportowcem, skieruję je w rejon kwarantanny, a potem wystąpię do sztabu Korpusu Planetarnego, żeby podesłali na wrak ludzi ze służb. To może być grubsza sprawa, poruczniku – dodał.

      – Też mam takie wrażenie – zgodził się Moss, podchodząc do leżącej pod ścianą Sulu.

      Wąż doprowadzający mieszankę oddechową do zbiornika jej kombinezonu drgał lekko, jednak dioda na obudowie zasobnika w dalszym ciągu alarmująco pulsowała czerwienią.

      – Komandorze, jeśli chodzi o przechwycenie transportowca, szperacze mogą mieć z tym spory problem. Ta jednostka jest uzbrojona lepiej niż lekka kanonierka. Nie jestem pewien, czy nasze jednostki przetrwają ewentualną konfrontację…

      – To HF-14? – upewnił się Lupos.

      – Niestety.

      – Groźna maszyna. Ma pan jakiś pomysł?

      – Ten transportowiec ma zbyt mały zasięg, by osiąg­nąć punkt docelowy bez międzylądowania. Jest więcej niż pewne, że gdzieś po drodze znajduje się punkt zaopatrzeniowy, jakaś… nie wiem… bezzałogowa instalacja, być może udająca stację pomiarową lub boję astrolokacyjną, a nawet figurująca w oficjalnych rejestrach. Szperacze mogłyby na niej wysadzić grupę desantową. Pod warunkiem, rzecz jasna, że uda nam się zlokalizować taki obiekt.

      – O to proszę się nie martwić, poruczniku. Przewodniczący Hutchinson w swej łaskawości udzielił nam dostępu do wszystkich cywilnych sieci stacji nasłuchowych Autonomii, zarówno tych znajdujących się w bezpośrednim sąsiedztwie Sigila, jak i rozmieszczonych na rubieżach sektora. Skunowie napędzili tym górnikom niezłego stracha, oj, napędzili… – roześmiał się Lupos. – Najpierw Oumuamua, a później szarża ultim. Jeżeli te bandziory mają gdzieś metę, namierzymy ją, i to bardzo szybko. Przetrwa pan jakoś do tego czasu?

      – Tak. Mam dostęp do źródła energii i w zasadzie nieograniczone zapasy tlenu.

      – Jak pan stoi z uzbrojeniem?

      – Mieli tutaj zachomikowany jednostanowiskowy moduł obrony stacjonarnej. Hybrydowy.

      – No to świetnie. – Lupos znowu poweselał. – Proszę siedzieć na tyłku i mieć oko na Dresslera. Uratowanie pułkownika to w tej ­chwili priorytet. Jasne?

      – Tak jest, panie komandorze! – potwierdził Moss, po czym, nie czekając na sygnał zwrotny z krążownika, zakończył połączenie i już odwracał się w stronę Sulu, bo sprawdzić, czy ocknęła się z omdlenia, gdy w słuchawkach coś raptem kliknęło, a chwilę później zabrzmiał z nich znajomy, melodyjny głos łazika:

      – Nie ufaj jej, Stan. Ona nie mówi całej prawdy.

      Moss znieruchomiał w pół kroku, z jedną stopą zawieszoną nad posadzką,