Virion 4. Szermierz. Andrzej Ziemiański. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Andrzej Ziemiański
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Детективная фантастика
Год издания: 0
isbn: 9788379645176
Скачать книгу
z dna naniesiony przez wiatr piasek, utrzymując ciągle tę samą, obliczoną przez projektantów głębokość.

      Łatwo było zapatrzyć się na cudzą pracę i zapomnieć o własnej. Taida potrząsnęła głową, odganiając chęć zapadnięcia w błogą drzemkę.

      – Trzeci chłopak też się zabił? – zapytała, siląc się na obojętny, zawodowy ton.

      – Owszem, jednak o nim wiemy najmniej.

      – Dlaczego?

      – Nie miał bogatych rodziców. – Daazy uśmiechnął się kwaśno w odpowiedzi. – Mało kto go pamięta. A może inaczej: mało kto chciał sobie o nim przypomnieć.

      – Że niby znajomość z bogatym sprawia, że człowiek czuje się ważniejszy?

      – Niekoniecznie. Ale przez taką znajomość może zyskiwać przynależność do wyższych sfer.

      – No dobrze. A czego w takim razie udało ci się dowiedzieć?

      – Wzorzec postaci podobny jak poprzednie, tylko mniej dosadnie to było wyrażone przez świadków. Wyobcowany, nieśmiały, bez przyjaciół, problemy z dziewczynami. To tak z grubsza.

      – Zabił się, skacząc z…?

      – Z mostu. Mało oryginalne, wiem.

      – Nie kpij. – Taida w dalszym ciągu patrzyła na daleką, manewrującą ospale barkę. – Czemu oni wszyscy kończą ze sobą w podobny sposób? Czemu się nie wieszają, nie zażywają trucizny, nie podcinają żył?

      – A to akurat mogę ci wyjaśnić. – Daazy po raz pierwszy zerknął do swoich notatek. – Trucizna: jeśli silna, to momentalnie pozbawia świadomości, długo działających raczej nie stosuje się przy samobójstwach. Powieszenie: dobrze wykonane pozbawia świadomości w jednej chwili, źle wykonane skazuje na bardzo długie męczarnie. Podcinanie żył: zabija bardzo długo, a źle wykonane w bardzo nieprzyjemny sposób, niemniej świadomość pozostaje do końca.

      – Nie bardzo rozumiem, do czego zmierzasz.

      – Otóż Biegnący za Snami, ta dawno zdelegalizowana na terenie Luan sekta, potrzebują chyba krótkiego, gwałtownego momentu przed śmiercią delikwenta, po którym ma on zginąć. Jest to im potrzebne do wykonania jakiegoś rytuału. Niestety, wybacz, gówno wiemy o tej sekcie, ponieważ, jak już wspominałem wcześniej, jej członkowie nie prowadzą działalności wywrotowej, antypaństwowej, spiskowej ani jakiejkolwiek politycznej. Nie interesują więc Zamku.

      – No tak. Ale nawet jeśli nic nie wiemy o tej sekcie, możemy stwierdzić, że zabiła trzech chłopców i dopiero w przypadku Viriona się nie udało.

      Daazy przekręcił zabawnie głowę, patrząc na Taidę z ukosa.

      – Ależ przeciwnie. Dopiero w przypadku Viriona się udało.

      – Co masz na myśli?

      – To, czy się udało, czy nie, można ocenić dopiero z perspektywy, kto i co chciał osiągnąć.

      – Hm. Wszelkie hipotezy będą przypominać wróżenie ze zwierzęcych wnętrzności, nieprawdaż?

      – Ja bym obstawiał, że Biegnący za Snami chcieli poprzez Viriona dopaść Niki, jego późniejszą żonę.

      Taida energicznie zaprzeczyła.

      – Kupy się nie trzyma. Niki znajdowała się za daleko. Gdyby ona stanowiła cel sekty, lepiej było zabijać chłopców w pobliżu klasztoru, w którym przebywała.

      – O kogo więc mogło im chodzić?

      – O staruchę. Sama powiedziałam niedawno, że nie ma żadnego dowodu na to, że nie przebywała wtedy w Mygarth.

      – No tak. Ale Viriona sekta dopadła również. Skoczył z platformy na terenie kopalni.

      Taida zaczęła się śmiać.

      – A tam już starucha ich przechytrzyła. Uratowała Viriona i przy jego pomocy usunęła Niki z oczu i sekty, i Zakonu.

      Daazy potwierdził ruchem głowy.

      – Virion z żoną daleko, a Zakon szaleje z wściekłości.

      – Ta. I nie popuści.

      – Co więc robimy, pani prokurator?

      Nie miała wątpliwości.

      – Uderzymy na Zakon. Ale do tego potrzebna nam Luna.

      – Pani! – Virion wykonał niemal pałacowy ukłon przed Natriją, dając jednocześnie dyskretny znak, że postępuje tak oficjalnie tylko ze względu na obecność Winne. Notabene był to doskonały pomysł i bardzo się matriarchini podobał. Oczywiście, przyjaźń między młodymi przyjaźnią, jednak podstawowe formy etykiety powinny być zachowane zawsze. A szczególnie w czasach narastającego panoszenia się chamstwa i ludzi, którzy o dobrych manierach nawet nie słyszeli. A jeszcze szczególniej w czasach, kiedy stara, rodowa arystokracja ubożała, a parweniusze bogacili się niepomiernie. A najszczególniej w chwili, kiedy książęca rodzina, bezradna w tej sytuacji, była znieważana i jedyną jej ostoją okazał się poznany przecież przypadkiem bogaty i szlachetnie urodzony kawaler.

      – Wybacz, panie, mój brak entuzjazmu – powiedziała Natrija. – Ale dziś właśnie postanowiłam poddać się melancholii i otworzyć na oścież wrota mej duszy przed wszelkimi posępnymi uczuciami wiodącymi do smutku.

      – Czy pozwolisz jednak, pani, bym odwiódł cię od tej melancholii?

      – To chyba niemożliwe, panie. Choć znam twój zapał do walki, to nawet tobie nie może się taki koncept udać.

      – A jednak pozwól, pani, że będę nalegał.

      – Wybacz. Nie masz na to mojego pozwolenia, panie.

      – Córko! – Matriarchini raczyła unieść głos. – Nakazuję ci natychmiast wysłuchać, co ma do powiedzenia ten kawaler!

      Dziewczyna skłoniła głowę przed matką.

      – Ustępuję przed przemocą.

      I choć jej oczy miotały pioruny, przeniosła spojrzenie na Viriona.

      – Słucham, panie.

      Virion postanowił być perfidny.

      – Otóż dotarły do mnie słuchy, że interesujesz się muzyką, pani. A nawet że łączy cię przyjaźń z miejscową śpiewaczką, niezwykle utalentowaną dziewczyną o imieniu Marcja.

      Gdyby wzrok mógł zabijać, Virion leżałby teraz martwy, poprzebijany ognistymi strzałami złości jak sito.

      – Spotkałam się z nią. – Natrija ograniczyła się do oficjalnego oświadczenia. – To spotkanie wystarczy mi w zupełności.

      – Ach! Zatem nie wiesz, pani, że niespodziewanie wczoraj wieczorem Marcja wygrała w konkursie śpiewaczym. I dziś właśnie wystąpi z indywidualnym programem w teatrze miasta Miletta.

      Tego już nie przełknęła nawet matriarchini.

      – Czy sądzisz, panie, że dziewczyna odznacza się tak wyjątkowym głosem, że jej, nazwijmy to, przesadna pewność siebie ma uzasadnienie?

      – Pochlebiam sobie, że mam doskonały słuch – odparł Virion. – Niektórzy twierdzą nawet, że mam słuch absolutny. I moim zdaniem… – zawiesił głos. – Moim zdaniem Marcja śpiewa, jakby stado kóz meczało, pani. I to w sposób zupełnie niezgrany, niestety.

      Winne zasłoniła usta, by ukryć uśmiech.

      – Natomiast zauważyłem, że dziewczyna ma wyjątkowy talent do przekonywania do siebie sędziów i wpływania na ich decyzję, hm… różnymi metodami, żeby rzecz określić oględnie.

      – Ach?

      Teraz